FYI.

This story is over 5 years old.

HORSE IS A HORSE OF COURSE OF COURSE ISSUE

Bóg jest do bani

Bezbożnicy wszystkich krajów, łączcie się!

Na zdjęciu: Kaznodzieja ateista Sanderson Jones, który przewodzi ruchowi bezbożnych kongregacji, wierzy, że za dwa lata jego Zgromadzenia Niedzielne podbiją cały świat.

7października w Nashville w stanie Tennessee powstał pierwszy w tym mieście kościół ateistyczny. Ta wysadzana świecidełkami „sprzączka” pasa biblijnego Stanów Zjednoczonych jest wprawdzie domem dla setek kongregacji chrześcijańskich, ale Niedzielne Zgromadzenie bezbożników okazało się taką nowością, że na miejscu pojawiło się kilka ekip telewizyjnych z miejscowych stacji. Jeden z reporterów zdradził mi, że ateiści stronią od kamer; większość niewierzących mieszkańców Nashville woli ukrywać się ze swoim ateizmem ze strachu przed nagonką ze strony licznych w tej części Stanów, bezlitosnych ewangelików. Nabożeństwo zaczęło się tak samo jak zwykła msza, czyli od pieśni na wejście stanowiących energetyzującą i łatwo wpadającą w ucho kompilację utworów. Ale zamiast „Ciebie Boga wysławiamy” czy „Boże, Królu w wysokości” rozbrzmiały dźwięki kawałka „Get Together” Youngbloods, zagranego na żywo przez kapelę specjalnie ściągniętą na tę okazję. Potem poleciał „Folsom Prison Blues”. Członkowie wspólnoty klaskali, choć nieco bojaźliwie i nie zawsze do taktu (ateiści nie słyną ze szczególnego wyczucia rytmu). Potem na scenę wkroczył kaznodzieja. Wysoki, brodaty i długowłosy, wyglądał jak Jezus przebrany za opiekuna kolonii. Przedstawił się jako Sanderson Jones i oznajmił, że niesłychanie jara się tym, że może tu być.
‒ Wszyscy gotowi, żeby przez ponad godzinę celebrować życie? ‒ uśmiechnął się szeroko do około setki wiwatujących duszyczek. ‒ Powinniśmy chyba zacząć od wyjaśnienia, czym jest Zgromadzenie Niedzielne, jak się tu znaleźliśmy i co będzie dalej.  
Sanderson wytłumaczył zgromadzonym, że jego wspólnota stanowi część „kongregacji bezbożników”, której celem jest „pomóc wszystkim ludziom cieszyć się pełnią życia”. Następnie oddał głos miejscowej organizatorce eventu, która odczytała wiersz. Potem przez chwilę przemawiał seksuolog, co u niektórych uczestników wywołało lekki dyskomfort, a moment później wszyscy śpiewali już razem „Hey Jude”. Wśród zgromadzonych zaczęła krążyć taca na datki, po czym nastąpiła chwila ciszy i zadumy, która przypominała modlitwę. Na koniec wielu bezbożników niemal równocześnie udało się do pobliskiego baru, gdzie dzielili się szczegółami ze swojego życia z obcymi, w których widzieli dobry materiał na przyjaciół. Zebrani w tym nieprzyjaznym miejscu ateiści i agnostycy opowiadali sobie nawzajem, jak wygląda życie niewierzących, i planowali kolejne nabożeństwo w przyszłym miesiącu. Fundamentem każdego nowego Kościoła jest bowiem przypominająca rodzinę wspólnota, stanowiąca odrębny mikrowszechświat.  
Właśnie o takie spotkania chodzi Sandersonowi i jego partnerce Pippie
Evans. Założone przez nich Zgromadzenie Niedzielne powstało raptem rok temu, a para już snuje dalekosiężne plany o globalnej dominacji tej świeckiej religii. Sanderson i Pippa opowiadali już o sobie w tylu wywiadach, filmikach zachęcających do crowdfundingu, kazaniach i rozmowach, że stali się specami od gładkiej gadki. W 2011 roku dwójka angielskich komików zaczęła w drodze do Bath rozmawiać o pomyśle, który od jakiegoś czasu kiełkował niezależnie w ich głowach: a może by tak założyć Kościół dla niewierzących? Pokonując samochodem kolejne kilometry, doszli wspólnie do wniosku, że świat pilnie potrzebuje takiej instytucji, a im przypadła rola założycieli. W rezultacie licznych przemyśleń i dyskusji w styczniu odbyło się pierwsze zgromadzenie w jednym z nieczynnych londyńskich kościołów. Jak później usłyszeli dziennikarze, zgromadzenie w zamyśle miało przypominać „po części Kościół ateistyczny, po części żywiołowy show i być w 100 procentach afirmacją życia”, oferując „wszystko to, co najlepsze w Kościele minus religia”. Ku ich zaskoczeniu aż 200 osób przybyło usłyszeć dobrą nowinę, że Boga nie ma. Na drugim nabożeństwie było już 300 osób, co oznaczało, że wspólnota rośnie w siłę. Niedługo później Zgromadzenia Niedzielne powstały w Zjednoczonym Królestwie, Nowym Jorku i w Melbourne w Australii. Wszystkim im przyświecała ta sama misja: „Żyj lepiej, częściej pomagaj i więcej się zastanawiaj”.
W październiku, czyli dziewięć miesięcy po pierwszym nabożeństwie, Zgromadzenie Niedzielne zaczęło realizację ambitnego przedsięwzięcia. W ramach kampanii crowdfundingowej planuje zebranie 500 tysięcy funtów (ponad 800 tysięcy dolarów), żeby założyć witrynę, za której pośrednictwem będzie można zakładać kolejne zgromadzenia. ‒ Bierzemy przykład z portalu Airbnb, z tą różnicą, że zamiast pośredniczyć w wynajmie pokojów, będziemy pomagać w tworzeniu nowych kongregacji ‒ wyjaśnił mi Sanderson. Razem z Pippą zamierzają przejechać całą Europę, Australię i Stany Zjednoczone, organizując nabożeństwa w 35 miastach w ciągu 40 dni. Dziennikarze zaczęli się zastanawiać, czy Zgromadzenie Niedzielne nie jest przypadkiem najszybciej rozwijającym się obecnie Kościołem na świecie. Artykuły o osobliwej, ale mającej rzesze wyznawców religii bez Boga głoszonej przez parę komików ukazały się w dziesiątkach tytułów prasowych, od „Guardiana” przez „The Economist” po „The Sydney Morning Herald”. Ekscentryczne przedsięwzięcie było wprost wymarzonym tematem dla blogerów. Zdecydowanie pomógł fakt, że Sanderson to urodzony apostoł, który sypie jak z rękawa gotowymi cytatami. Jest wysoki, smukły i rozpiera go nieokiełznana energia właściwa golden retrieverom. Należy do wąskiej grupy osób, które potrafią przekonująco zachwalać nieopisany cud, jakim jest życie, i nie pęknąć przy tym ze śmiechu. Jego naturalnym sposobem bycia wydaje się stan miłego zaskoczenia.  
Czołowy felietonista „New Republic” opisał go jako „hipsterskiego Jezusa”, ale to mylny trop, sugerujący pewną cierpkość w obyciu, która jest mu całkiem obca. Sanderson jest zawsze przyjaźnie usposobiony i nigdy nie szydzi z religijnych fundamentalistów ‒ naturalnego obiektu kpin komika występującego przed widownią złożoną z samych ateistów. Nie przeklina na scenie. Podczas nabożeństwa w Waszyngtonie oznajmił publiczności, że „jedynym słowem na K, jakiego tu się używa, jest kochać!”.
Po raz pierwszy spotkałem się z Sandersonem latem zeszłego roku, kiedy wpadł do Nowego Jorku zakładać pierwsze w Stanach Zgromadzenie. Nabożeństwo inauguracyjne odbyło się w upalne czerwcowe popołudnie w ciasnym barze w śródmieściu. Lał się alkohol i nie było miejsc siedzących. Blisko setka zaciekawionych uczestników tłoczyła się w małej salce na tyłach knajpy. Barmanki ubrane były w staniki od bikini. Wspólnie śpiewaliśmy i słuchaliśmy kazania Sandersona, które nie było wymierzone przeciwko religii czy Bogu, ale stanowiło pochwałę uroków życia. ‒ Ateizm jest trampoliną! ‒ wykrzyknął w pewnym momencie. ‒ Życie to basen!
Całość zrobiła na mnie wrażenie dobrego kawału, kabaretowego występu, którego lejtmotywem był ateizm o tolerancyjnym i na wskroś pozytywnym obliczu. Ale kiedy tej jesieni dostałem od Sandersona mejla, w którym informował mnie, że wraz z Pippą ruszają w świat zakładać dziesiątki nowych Zgromadzeń i przy okazji będą się starali zebrać pół miliona funtów, postanowiłem rzucić wszystko i dołączyć do nich w trasie.
‒ Zamierzamy pomóc milionom ludzi w tysiącach miast, metropolii i wiosek, stworzyć wspólnoty, których spoiwem nie będzie religia ‒ oznajmił mi Sanderson. Owszem, wspomniał o milionach. Sanderson i Pippa uważają, że nadszedł najwyższy czas, żeby ateiści wystąpili do przodu i pokazali się światu. Misją tej pary jest pomóc ateistom organizować własne kongregacje, których członkowie, wzorem innych wspólnot religijnych, będą się nawzajem wspierać. Jak to osiągnąć? Ich zdaniem trzeba być po prostu supermiłym dla ludzi.

Reklama

Współzałożycielka Zgromadzenia Niedzielnego Pippa Evans robi sobie krótką przerwę podczas nabożeństwa odbywającego się w głównej sali koncertowej w siedzibie Nowojorskiego Towarzystwa na rzecz Etycznej Kultury (NYSEC)

Podczas trasy po Stanach Sanderson często pytał uczestników nabożeństw, ilu z nich myślało już kiedyś o Kościele bez Boga. Za każdym razem w odpowiedzi ukazywał się las rąk. Bezbożne kongregacje w rodzaju Zgromadzenia Niedzielnego wychodzą z bardzo prostego założenia: Kościoły w równym stopniu służą tworzeniu wspólnot osób wyznających te same wartości, co oddawaniu czci Bogu. Przeprowadzone w ostatnich latach badania ujawniły, że ludzie chodzący do kościoła są szczęśliwsi, bardziej pogodni i zdrowsi niż pogańska część populacji. Będąc częścią wspólnoty religijnej, człowiek ma więcej okazji, żeby pogadać z innymi, zaprzyjaźnić się z nowymi ludźmi czy znaleźć partnera oraz nawiązać kontakty zawodowe.
Prawdopodobnie pierwszym wielkim myślicielem, który na poważnie rozważał istnienie Kościoła bez Boga, był francuski socjolog i oryginał Auguste Comte.
W połowie XIX wieku zbudował podwaliny Kościoła pozbawionego bóstwa, tworząc „religię ludzkości”. W zamyśle filozofa nowa instytucja miała stanowić kopię Kościoła katolickiego. Snuł fantazje o szeroko zakrojonej pracy duszpasterskiej, nabożeństwach, które miały kształtować w ludziach altruistyczne odruchy, i kanonizacji takich świątobliwych mężów, jak Arystoteles, Szekspir i… Święty Paweł. Współcześni Comte’a żadnego z tych pomysłów nie traktowali poważnie i myśliciel zmarł, nie doczekawszy urzeczywistnienia swoich wizji. Tymczasem w dzisiejszej Francji i Brazylii bez trudu można znaleźć świątynie dla wyznawców jego religii. Awangardowe postulaty francuskiego myśliciela nie były więc bredniami wariata; Comte po prostu wyprzedził swoje ‒ i nasze ‒ czasy.
XX wiek to epoka, w której bardziej postępowe odłamy chrześcijaństwa i judaizmu otwierają się na niewierzących. Przykładem mogą być unitarianie uniwersaliści, którzy reprezentują najbardziej liberalny nurt protestantyzmu. Często odprawiają nonteistyczne nabożeństwa i chętnie przyjmują do siebie ateistów oraz agnostyków. Judaizm humanistyczny, założony przez rabina Sherwina Wine’a w latach 60., stanowi podobne połączenie tradycji religijnych z akceptacją dla bezbożników.
Ruch na rzecz etycznej kultury również ma na swoim koncie sukcesy w tworzeniu świeckich kongregacji. Stowarzyszenie powstało w 1876 roku w Nowym Jorku z inicjatywy Feliksa Adlera, który miał zostać rabinem, zanim zerwał z religią. Oprócz organizowania nabożeństw i zapewniania edukacji dzieciom członków wspólnoty stowarzyszenie zasłynęło z działalności charytatywnej. Przesłaniem wspólnoty jest umiłowanie rozumu, sprawiedliwości społecznej i moralności bez odniesień do boskiego autorytetu. Tej jesieni nowojorskie Zgromadzenie Niedzielne przeniosło comiesięczne nabożeństwa z baru w śródmieściu do sali na czwartym piętrze szacownej siedziby stowarzyszenia, położonej na Manhattanie (Kościół katolicki podnajmuje z kolei większą salę koncertową na parterze).
Chociaż niektóre z istniejących od dawna kongregacji bezbożników liczą setki członków, to jednak żadnej z dotychczas powstałych instytucji nie udało się dorównać popularnością chrześcijańskim wspólnotom. Marzący o potędze ateiści mogą się zżymać, ale jak na razie ich kongregacje nie mają takiego wzięcia jak chrześcijańskie wspólnoty wyznaniowe. Prelegent humanista James Croft, który przygotowuje się obecnie do roli Przywódcy Etycznej Kultury (odpowiednik księdza w tej organizacji), wścieka się za każdym razem, kiedy bierze udział w świeckich zgromadzeniach odbywających się w sąsiedztwie zborów chrześcijańskich. ‒ [Te Kościoły] głoszą przesłanie, które ma o wiele mniejszą siłę rażenia, słabsze podstawy etyczne i jest mniej prawdziwe niż przekaz humanistyczny ‒ twierdzi. ‒ Ale co z tego, skoro w takich nabożeństwach biorą udział setki wiernych, a u mnie jest raptem 15 osób.  Według często cytowanej ankiety, przeprowadzonej w 2012 roku przez Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, 20 procent dorosłych Amerykanów nie utożsamia się z żadnym wyznaniem. W 1990 roku takich osób było zaledwie 8 procent. Mnożące się ostatnio jak grzyby po deszczu wspólnoty skupiające niewierzących dowodzą, że to coś więcej niż zwykła statystyka. W 2012 roku powstała kongregacja Houston Oasis, a w rok później działalność rozpoczęła wspólnota Community Mission Chapel w Luizjanie. Obie są dziełem byłych kapłanów chrześcijańskich, którzy stracili wiarę w Boga, ale wciąż zależało im na kontakcie z bliźnim. Uniwersytet Harvarda, który jest pierwszą na świecie uczelnią z laickim kapelanem, stanowi żyzną glebę dla kongregacji bezbożników. W zeszłym miesiącu Humanistyczna Wspólnota Uniwersytetu Harvarda otworzyła nowy ośrodek o nazwie Centrum Humanistyczne, w którym mile widziani są ateiści, agnostycy i każdy, kto chce się przyłączyć.
„Wspólnota Humanistów nie jest wymysłem szaleńca” ‒ pisze założyciel organizacji Greg Epstein w wydanej w 2010 roku książce pod tytułem „Good Without God”. „Nie można traktować tego w kategoriach luksusu, na jaki będziemy mogli sobie pozwolić, kiedy z banknotu dolarowego zniknie wreszcie napis »W Bogu pokładamy ufność«”. Jeśli ateiści i humaniści chcą wreszcie wyjść z cienia, to muszą sprostać tej palącej i głęboko ludzkiej potrzebie”.  
Problem, z jakim muszą się zmierzyć ludzie pokroju Grega i Jamesa, jest natury marketingowej. ‒ Humanizm jest bezkonkurencyjny, jeśli chodzi o przekaz etyczny ‒ oznajmia James. ‒ Dlatego zdumieniem napawa mnie fakt, że nie potrafimy tego dobrze sprzedać.

Reklama

Uczestnicy nabożeństwa w Nowym Jorku bawią się w „koci, koci łapci”, co pozwala im przełamać pierwsze lody.

Żadnej z kongregacji bezbożników nie udało się do tej pory zdobyć popularności na skalę, o jakiej od dziesięcioleci marzą niektórzy ateiści.

CV Sandersona predestynuje go do roli apostoła ateizmu. Zanim zaczął się utrzymywać z występów jako komik, zajmował się sprzedażą reklam w magazynie „The Economist”. Oprócz Zgromadzenia Niedzielnego największą sławę przyniósł mu show na żywo pod tytułem „Comedy Sale”. W ramach przygotowania do występu Sanderson wciskał przechodniom na ulicy wejściówki na przedstawienie, szybko zapamiętywał nazwiska kupujących, sprawdzał ich w sieci, a potem robił sobie z nich jaja na scenie. Większość komików przechodzi ten etap w karierze, kiedy naganianie publiczności jest warunkiem koniecznym występu, ale jak twierdzi Pippa, Sanderson jest chyba jedynym, który czerpał z tego autentyczną przyjemność.
Być może najskuteczniejszą taktyką marketingową Zgromadzenia Niedzielnego jest ostrożne formułowanie przekazu w kontaktach z potencjalnym narybkiem. Członkowie Zgromadzenia jak ognia unikają określeń, które mogłyby urazić ich rozmówców. Pippa, która do ukończenia 17. roku życia była praktykującą chrześcijanką, stara się oduczyć współwyznawców posługiwania się kościelnym żargonem. Na liście zabronionych słów są też: ateizm, etyczny, racjonalny, humanistyczny i świecki, które mogłyby sugerować związki z organizacjami mającymi te określenia w nazwie. ‒ Potrzeba nam więcej normalnych ludzi ‒ mówi Sanderson. ‒ Wciąż pokutuje pogląd, że ludzie związani ze świeckimi organizacjami to dziwolągi.
W przeciwieństwie do zatwardziałych ateistów, którzy toczą pianę z ust na sam dźwięk słów „Szczęść Boże”, Sanderson i Pippa emanują rozbrajającą serdecznością i są bardzo otwarci. Przechadzając się ulicą na Środkowym Manhattanie, zauważyłem, jak w drodze na zgromadzenie zatrzymali się w cukierni, żeby kupić słodycze, które później rozdawali przechodniom. Są tak pozytywnie nakręceni, że współpracujący ze mną fotograf wziął ich za oazowców. Anioły, nie ludzie.
Spędziwszy kilka dni w towarzystwie Pippy i Sandersona, upewniłem się, że ich nieudawana życzliwość to także użyteczne narzędzie agitacji. Zadowolonym z życia, dobrze przystosowanym i wyluzowanym członkom wspólnoty łatwiej jest przeciągnąć rozmówców na swoją stronę.
‒ W tej chwili ‒ oznajmia Sanderson ‒ jestem chodzącą reklamą naszego produktu. Tak się składa, że jest też jego najgorętszym orędownikiem. Do obowiązków Pippy należą aranżacja części muzycznej nabożeństw i nadzór nad nią oraz tworzenie fundamentów pod międzynarodową organizację. To jednak Sanderson jest najbardziej rozpoznawalną twarzą Zgromadzenia Niedzielnego, to on najczęściej udziela wywiadów mediom. Pippę cieszy taki podział pracy i niespecjalnie mnie to dziwi. Kiedy towarzyszyłem im w podróży przez oblegane przez media metropolie, jak Nowy Jork, Boston czy DC, dotarło do mnie, że większość czasu upływa Sandersonowi na opowiadaniu dziennikarzom w kółko tych samych, wykutych na pamięć grepsów. W jednym ze swoich ulubionych powiedzonek porównuje Zgromadzenie Niedzielne do Kościoła ‒ też jest jak pyszny cukierek, ale bez obrzydliwego nadzienia. Inny wyświechtany bon mot leci tak: Sanderson i Pippa to morski muł, miejscowi organizatorzy wspólnot to ostrygi, a powstałe Zgromadzenia to perły. Często też częstuje dziennikarzy historyjką o tym, jak kiedyś występował w brytyjskiej stacji radiowej z chrześcijańskim duchownym. Sanderson oznajmił podczas audycji, że dla ateistów chodzenie do kościoła, w którym czci się Boga, jest jak chodzenie w bucie, w którym jest kamyk. ‒ Przecież nie wyrzuca się takiego buta ‒ wypalił w stronę duchownego. ‒ Wyrzuca się kamyk!  
‒ Brawo, Sanderson! ‒ odparł duchowny. ‒ Właśnie uraczyłeś nas swoją pierwszą przypowieścią!

Reklama

Sanderson podczas nabożeństwa odprawianego dla nowojorskiego Zgromadzenia Niedzielnego. Jego kazania krążą zwykle wokół pozytywnych tematów, na przykład wdzięczności, zachwytu i tego, jak cudownie jest żyć.

Jeszcze nie tak dawno temu publiczne przyznanie się do ateizmu oznaczało poważne kłopoty. W XX-wiecznej Ameryce ateiści byli przedmiotem dyskryminacji i nienawiści, szczególnie ze strony ugrupowań prawicowych. W latach 50. łowcy komunistów pokroju Josepha McCarthy’ego oskarżali ateistów o zdradę ojczyzny. Zgodnie z zasadą „oko za oko” ateiści też nie zostawiali na swoich prześladowcach suchej nitki. Przez dziesiątki lat najbardziej znani amerykańscy bezbożnicy byli jednocześnie zajadłymi wrogami Kościoła, poświęcającymi życie na walkę z opium dla ludu. W latach 20. na nagłówki gazet trafił niejaki Charles Lee Smith, założyciel nieistniejącego już Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Propagowania Ateizmu. Aresztowano go w Arkansas za bluźnierstwo, bo rozdawał pisma głoszące antychrześcijańskie, darwinowskie treści. Przykład z mniej zamierzchłych czasów: związani z Nowym Ateizmem pisarze Christopher Hitchens, Sam Harris i Richard Dawkins publicznie podawali w wątpliwość istnienie Boga, a ich książki, w których z oburzeniem demaskują zło tkwiące w religii, okazały się hitami wydawniczymi.
Zdarza się również, że nasączone jadem i nienawiścią wypowiedzi przeciwników religii uderzają w samych ateistów. W zeszłym roku Dawkins wrzucił na Twittera wpis, w którym porównał islam do nazizmu, a Koran do „Mein Kampf” Hitlera. Wywołał tym samym gorącą dyskusję wśród blogerów o tym, gdzie przebiega granica między racjonalnym Nowym Ateizmem a zwykłą islamofobią.
Uprzedzenia wobec ateistów mają się zresztą całkiem dobrze. Sonda z 2012 roku wykazała, że zaledwie 54 procent Amerykanów oddałoby głos na kompetentnego ateistę ubiegającego się o ważne stanowisko publiczne.
Tymczasem wielu młodych niewierzących wcale nie nawołuje do unicestwienia religii, lecz postuluje jedynie oddzielenie jej humanitarnych i moralnych nakazów od Boga.

Reklama

W przeciwieństwie do niektórych zatwardziałych ateistów Sanderson i Pippa są rozbrajająco serdeczni i tolerancyjni.

‒ Moglibyśmy się wiele nauczyć od tradycyjnych Kościołów i zbudować na ich wzór własną instytucję, zastępując ich wartości naszymi ‒ powiedział mi James
Croft. ‒ Zamiast mowy nienawiści wymierzonej w gejów oraz bzdur o roli kobiety i jej obowiązkach reprodukcyjnych kładlibyśmy nacisk na poszanowanie godności każdego człowieka, godne wynagrodzenie, powszechny dostęp do opieki zdrowotnej i wszystkie te inne fantastyczne rzeczy.
Ateiści z kongregacji szczerze nienawidzą twórcy tzw. mega-Kościoła Ricka Warrena i jego homofobicznych, antyateistycznych wypowiedzi. Jednocześnie wielu podziwia pastora za to, co udało mu się osiągnąć: jego założony w 1980 roku w kalifornijskim Lake Forest Kościół Saddleback Church ma dziesiątki tysięcy członków, co czyni go siódmym co do wielkości Kościołem w kraju. Swoją popularność Kościół zawdzięcza w dużym stopniu unowocześnionej formie przekazu, wzbogaconej o muzykę i prezentacje multimedialne. Dzisiaj Kościół może się pochwalić kilkunastoma podległymi kongregacjami, transmisjami kazań Warrena w sieci i imponującą działalnością charytatywną. Ze wspólnoty będą wyrastać kolejni przywódcy Kościoła.
Według laickiego kapelana z Harvardu Grega Epsteina humanizm mógłby przemawiać do równie wielu młodych ludzi, co chrześcijaństwo, islam czy judaizm. Przewaga wymienionych religii polega na tym, że ich wyznawcy „nie muszą tracić czasu na budowanie infrastruktury, szkolenie przywódców, wymyślanie co tydzień nowych kazań, tworzenie rozpoznawalnej marki… Obecnie naszym priorytetem powinno być pozyskiwanie inwestorów, skłonnych wesprzeć finansowo powstające właśnie instytucje”. Do realizacji tego celu potrzeba jednak umiejętności, które są z gruntu obce większości filozofów i pisarzy publicznie kojarzonych z ateizmem. Mimo to ci, którzy kładą fundamenty pod wspólnoty dla niewierzących, wierzą, że są w awangardzie potężnego ruchu. Wystarczy, że postawią kościół, a bezbożnicy sami się znajdą.

Reklama

Sanderson zachęca tłum w Nowym Jorku do odśpiewania świeckiego hymnu z towarzyszeniem kapeli. Zwykle zespół odgrywa znane kawałki, które Sanderson ochrzcił mianem „dającej kopa tandety”, np. „Eye of the Tiger” czy „Hey Jude”.

Największym problemem dla grup w rodzaju Zgromadzenia Niedzielnego nie jest wcale odpieranie ataków ze strony religijnych fundamentalistów, ale przekonanie ateistów, że warto być częścią wspólnoty niewierzących. Niektórzy blogerzy, jak na przykład Michael Luciano prowadzący bloga PolicyMic, twierdzą, że nabożeństwo nie przedstawia sobą żadnej wartości. Luciano pisze: „Dla ateistów nabożeństwo w każdej postaci trąci fałszem, bez względu na to, w jakie słodko-pierdzące formułki się je przystroi”.
Idąc za przykładem Luciana, wiele znaczących ugrupowań ateistów nieufnie przygląda się budowie instytucji wzorowanych na tradycyjnych kościołach. Od jednego z organizatorów, który pomagał niedochodowej organizacji Center for Inquiry (CFI) przygotować pierwsze zgromadzenie w DC, usłyszałem, że CFI składa się głównie ze „świeckich humanistów” ‒ nie mylić z tworzącymi kongregacje „religijnymi humanistami”. Wtedy oświeciło mnie, dlaczego Sanderson i Pippa starają się unikać wszelkich etykietek.
Jeszcze inni są zdania, że Zgromadzenie Niedzielne nie jest wystarczająco anty-religijne. Podczas gdy w listopadzie odbywało się nabożeństwo w Nowym Jorku, część członków Zgromadzenia oderwała się od grupy, żeby zorganizować swój własny show „Przebudzenie Bezbożnika”, czyli „jazdę bez trzymanki dla prawdziwych ateistów” w jednym z barów na Manhattanie.

Reklama

Do tej pory ich największym osiągnięciem było na robienie szumu wokół całej sprawy, gorzej jest z budową infrastruktury czy frekwencją.

„Coś, co zaczęło się od kabaretowego Kościoła dla ateistów, ma teraz ambicję przekształcić się w scentralizowaną, humanistyczną religię z Sandersonem Jonesem i Pippą Evans na czele” ‒ pisze na swoim blogu Lee Moore, który wystąpił ze Zgromadzenia. Oskarża również parę komików o to, że „próbują zbić fortunę na pseudoreligii w stylu New Age”. Porównał ich do L. Rona Hubbarda, a o ich rodzinnych nabożeństwach napisał, że są dla „mięczaków”.   
Sanderson lubuje się w nonszalanckim wykpiwaniu tego rodzaju krytyki za pomocą sprawdzonego żartu. Cytuje wtedy ludzi zarzucających mu, że „sposób, w jaki nie wierzy w Boga, jest niewłaściwy”. Czy jego antagoniści nie mają jednak trochę racji? Czym jest bowiem Kościół bez religii i ateizm bez antyteizmu?
Teologiczna podstawa nabożeństw Zgromadzenia Niedzielnego to garść podnoszących na duchu założeń humanizmu z naciskiem na afirmację życia. W swoich kazaniach Sanderson często mówi o wdzięczności, cudownym darze, jakim jest życie, i własnej matce, która zmarła, gdy miał dziesięć lat. Na początku był pogrążony w smutku, ale w miarę upływu czasu ten smutek ustępował radości, że tak długo miał matkę przy sobie. ‒ Zacząłem się uważać za szczęściarza, bo mogłem cieszyć się jej miłością przez całe dziesięć lat ‒ opowiadał uczestnikom nabożeństwa w DC. Te kazania trafiają do bardzo szerokiej grupy odbiorców, ale dla niektórych są trochę za mało poważne. Wśród tych ostatnich są też sympatycy Zgromadzenia Niedzielnego. Zapytany o opinię na temat Zgromadzenia, James Croft pochwalił organizację za większą otwartość w wyrażaniu emocji i luz niż w przypadku zgromadzeń humanistów, jednocześnie dodając, że musi istnieć coś więcej oprócz dobrej zabawy. ‒ Jednym z zadań takich wspólnot jest zachęcanie ludzi do samodoskonalenia, co wiąże się z zakwestionowaniem ich dotychczasowego stylu życia ‒ ciągnął. ‒ Ludzie czują wtedy pewien dyskomfort, wychodzą z nabożeństwa z jakąś zadrą, która zmusza ich do głębszej refleksji. Najlepsze nabożeństwa czy zgromadzenia członków ruchu na rzecz etycznej kultury są dobrym przykładem równowagi między zabawą a poruszaniem fundamentalnych kwestii egzystencjalnych. Sanderson i Pippa muszą jeszcze nad tym popracować.
Filozof Alain de Botton, który jest autorem książki „Religia dla ateistów”, nie szczędzi Zgromadzeniu ostrych słów. Utrzymuje, że Zgromadzenie Niedzielne to pomysł żywcem zerżnięty z jego organizacji The School of Life, która oprócz zajęć terapeutycznych i edukacji dla dorosłych oferuje także świeckie kazania. „Po prostu żerują na cudzych pomysłach” ‒ napisał do mnie w mejlu. „Uważamy, że nasze kazania bardziej wzbogacają ludzi, łącząc w sobie godność, głębię intelektualną i autentycznego ducha wspólnoty. Ci ze Zgromadzenia potrafią tylko bezmyślnie po nas małpować. Fatalnym wykonaniem są w stanie zaprzepaścić potencjał tej idei. Mogą na dobre zrazić ludzi do świeckich kazań”. To akurat przykład skrajnego pesymizmu: Kościół dla ateistów musi być pod każdym względem idealny, inaczej nikt nie będzie chciał się nawrócić. Taka postawa jest jednak rzadkością wśród apologetów kongregacji. Jedno zgromadzenie humanistów, ateistów czy agnostyków to dobry wynik, dwa ‒ lepszy, a dwa tysiące ‒ jeszcze lepszy. Tylko jak zapewnić sobie taką frekwencję?
Sanderson i Pippa marzą o sieci złożonej z tysięcy kongregacji, ale do tej pory ich największym osiągnięciem było narobienie szumu wokół całej sprawy. Z infrastrukturą czy frekwencją na nabożeństwach jest już gorzej. Pierwsze zgromadzenie w Los Angeles przyciągnęło wprawdzie 400 osób, a pionierska kongregacja w Londynie rośnie w siłę, gromadząc setki uczestników na organizowanych dwa razy w miesiącu nabożeństwach, organizując zbiórki pieniędzy, a nawet prowadząc odpowiednik szkółki niedzielnej dla dzieci i dyskusyjny klub filozoficzny. Takie rzeczy są jednak możliwe w Anglii, która już jakiś czas temu wzięła rozbrat z religią. Powstające dopiero w Stanach Zgromadzenia są mniejsze. Liczba uczestników grudniowego nabożeństwa w Nowym Jorku, którego akurat nie prowadzili Pippa z Sandersonem, skurczyła się do 50-75 osób, a mowa o najbardziej znanej z amerykańskich kongregacji. Trasa po świecie faktycznie wywołała rozgłos w mediach i lawinę mejli od ludzi, którzy chcą Zgromadzenia w swoim mieście, ale w ramach kampanii crowdfundingowej udało się zebrać niecałe 60 tysięcy dolarów.
W poście na blogu z 4 grudnia Sanderson i Pippa przyznali, że nie udało im się nawet zbliżyć do wymarzonego celu, ale niezbyt się tym przejęli. Twierdzą, że zgłosili się do nich programiści, którzy chętnie stworzą dla nich serwis internetowy służący budowie kolejnych kongregacji, a otrzymane dotychczas darowizny pójdą na wsparcie dla założycieli organizacji. Sanderson rzucił pracę komika, żeby w pełni poświęcić się Zgromadzeniu Niedzielnemu. Pippa nadal występuje, a w wolnym czasie udziela się w Zgromadzeniu.
Sanderson i Pippa zdradzili mi swoje najbliższe plany: pozyskanie funduszy od największych darczyńców, zwiększenie liczby szkoleń dla przywódców Zgromadzenia, wypełnienie odpowiednich papierków, żeby można było odliczyć podatek od darowizn ‒ krótko mówiąc, stworzenie międzynarodowej organizacji świeckiej praktycznie od zera. W maju odbędzie się międzynarodowe Zgromadzenie Niedzielne w Londynie, a w sierpniu mają zamiar odprawić nabożeństwo podczas Światowego Kongresu Humanistów w Oxfordzie. ‒ To ma być megazajebisty show z maszynami do dymu, stroboskopami i laserami ‒ podnieca się Sanderson. ‒ Ludziom przyzwyczajonym do nudnych wykładów aż kopary opadną z wrażenia. Z kolei we wrześniu planowane są otwarcia kolejnych Zgromadzeń; jednocześnie ma powstać około 100 miejscowych kół Zgromadzenia.
Podczas wywiadu, który w listopadzie przeprowadzili z Pippą i Sandersonem w Bostonie Greg Epstein i James Croft, padło pytanie, jak dwoje komików wyobraża sobie Zgromadzenie Niedzielne za pięć lat. Oboje wybuchnęli śmiechem, zanim Greg skończył zdanie. Rok temu odprawili swoje pierwsze świeckie nabożeństwo, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie. Teraz zakładają dziesiątki kościołów na całym świecie. Nonteistyczna religia była na początku jedynie eksperymentem intelektualnym. Dziś na świecie istnieje wiele konkurujących ze sobą religii bez Boga. Życie niesie tyle cudownych niespodzianek, po co mieliby więc wybiegać myślą tak daleko w przyszłość?

Mam w dupie silikon

Figle Fidela

Urżnij się z Fejsbuniem