FYI.

This story is over 5 years old.

relacje

Przez tydzień zachowywałem się jak dupek i wyszło mi to na dobre

Dupek robi, co chce, za nic mając opinię innych

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Germany

Jestem naprawdę przemiłym gościem. Tak już mam. Zdarzyło ci się kiedyś przepuścić kogoś w kolejce w supermarkecie tylko dlatego, że zauważyłeś, że ma gorszy dzień i po prostu należy mu się już powrót do domu z właśnie kupowanym wiaderkiem lodów? Mnie owszem. Gdy kichnę w miejscu publicznym, od razu mówię, że bardzo mi przykro. Bo taka jest prawda. Któregoś dnia wpadłem niechcący na latarnię uliczną i natychmiast ją przeprosiłem.

Reklama

Mój kumpel ostatnio mi powiedział, że mógłbym zachowywać się jak dupek, a wszyscy i tak by mnie lubili. W duchu przyznałem mu rację. Mam niemało naprawdę bliskich znajomych, do których określenie „dupek" pasuje jak ulał. Nie bardzo wiem, jakim cudem miałbym traktować ludzi gorzej niż oni. Niż prawdziwe złamasy, żyjące w zgodzie ze swoją złamasową naturą. Niż Magdalena – moja przyjaciółka, która wszystko, co robię w pracy, nazywa „szalonym hobby". Gdy powiedziałem jej ostatnio, że udało mi się sprzedać swój pomysł na książkę, powiedziała: „Łał, w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe!".

Naprawdę to powiedziała. Wredny dupek. Dupka. Nieważne. I tak ją lubię.

Jednak kim tak naprawdę jest dupek? Żeby wykrystalizować precyzyjną definicję, popytałem nieco na Twitterze, by oprzeć się na mądrości tłumów. Otrzymane odpowiedzi zawierały takie oczywistości jak „stanie po lewej stronie schodów ruchomych", rzeczy grubszego kalibru jak seksizm czy rasizm i znów „jedzenie śmierdzącej kanapki w metrze". Wszystkie przytoczone przykłady łączy jedna rzecz – dotyczą sfery publicznej. Dupek robi, co chce, za nic mając opinię innych.

Czy ja – ktoś, kto wita się z Siri, zanim ją o coś poprosi, a nim ją wyłączy, dziękuje za udzieloną pomoc – mógłbym przez tydzień zachowywać się jak dupek? Jak zmieniłoby to moje życie codzienne, jak wpłynęłoby na relacje międzyludzkie? A może mi się to spodoba? Stwierdziłem, że pora się przekonać.

Reklama

Dzień 1

Nie chciałem z dnia na dzień kompletnie zmienić swojego usposobienia, więc pierwszego dnia byłem pasywnym dupkiem. Po prostu nie robiłem miłych rzeczy, które zwykle przychodzą mi naturalnie. Nie przepuszczałem nikogo w drzwiach, nie przywitałem się ze sprzedawcą w spożywczym, nie zostawiłem napiwku w mojej ulubionej lokalnej lodziarni. Wielu ludzi funkcjonuje w ten sposób, jednak ja czułem się z tym okropnie i zastanawiałem się, czy mój terror nie odbije się na osobach, którym nie zostawiłem reszty lub nie powiedziałem „dzień dobry".

Napisała do mnie znajoma, dopytując, czy pamiętałem, by podczas jej nieobecności podlewać roślinki w jej mieszkaniu. Kompletnie o tym zapomniałem, co nie świadczy o mnie zbyt dobrze, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że ostatnio naprawdę sporo gram w Pokemon Go. „Jasne, podlałem wszystkie", odpisałem jej.

Tego wieczora miałem wpaść do znajomych na film, ale zdecydowałem, że ich oleję. Tak zachowałby się prawdziwy dupek. Jednak zrobiłem to również dlatego, że ten wieczór prawdopodobnie skończyłby się na graniu w Scrabble. Nie znoszę tej gry – jedyne słowo, jakie kiedykolwiek ułożyłem to „POMOCY".

Po zignorowaniu trzech telefonów i pięciu sms-ów zdecydowałem się jednak ich poinformować. „Nie będzie mnie". Nie byli nawet źli, powiedzieli tylko, że właśnie ominęła mnie „jebitna potrójna premia słowna". Zrozumiałem, że na byciu dupkiem można coś ugrać.

Reklama

Dla miłych i dla dupków. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Dzień 2

Jestem gotów, by dać z siebie wszystko. Zamierzam być niemiły dla kelnera bez żadnego powodu, co uważam za coś skrajnie okropnego. Jestem przekonany, że ludzie pracujący w gastronomii mają już wystarczająco dużo buców na głowie – z tym że nigdy wcześniej nie byłem jednym z nich. Nawet jeśli żarcie czy obsługa nie należą do najlepszych, zawsze, kierowany poczuciem obywatelskiego obowiązku, zostawiam dwudziestoprocentowy napiwek – nie chcę być kolejnym fiutem, który psuje kelnerowi dzień.

Ale nie dziś! Od momentu, w którym przekroczyłem próg knajpy, unikałem kontaktu wzrokowego. Zatrzymywałem każde „proszę" i „dziękuję" dla siebie i starałem się wyglądać na bardzo poirytowanego, gdy składałem zamówienie. To trudne zadanie, ale sądzę, że ludzie, którzy zachowują się tak na co dzień – jak koleś odpowiedzialny za rozczarowujące zakończenie siódmego sezonu Kochanych Kłopotów – jakoś do tego przywykli.

Byłem gotów na wszystko, jednak rzeczywistość i tak mnie zaskoczyła: gdy zacząłem zbierać się do wyjścia, kelner uprzejmie życzył mi miłego dnia, mimo że nie zostawiłem mu żadnego napiwku. Czuje się okropnie, traktując jak śmiecia kogoś, kto był dla mnie miły. Gdy wróciłem do domu, chciałem znaleźć tego chłopaka na Facebooku i napisać mu coś w stylu „Być może dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych jesteś całym światem". Jednak olałem sprawę i poszedłem łapać pokemony.

Reklama

Dzień 3

W drodze na zakupy wpadłem na Magdalenę – zołzę, o której wspominałem wcześniej. To jedna z tych osób, które wciąż powtarzają, że musimy niedługo koniecznie się ustawić i spędzić nieco czasu razem, kompletnie ignorując fakt, że wspólne wyjścia nie należą do fajnych. Lubię ją, ale ma upierdliwy nawyk bycia złośliwą, a gdy tylko zauważy, że jej słowa mnie dotknęły – wybucha śmiechem i mówi „hej, ja tylko żartowałam". To nieco mija się z moją definicją miło spędzonego czasu.

Chwile gadamy o tym, co tam u nas nowego słychać, po czym Magdalena wypala, że powinniśmy wybrać się kiedyś na drinka – co z pewnością będzie stanowiło idealną wymówkę, by trochę po mnie pocisnąć. Nie dziś, kochanieńka. „Nie mam na to ochoty", wykrztusiłem z siebie, obawiając się jej reakcji. „Cóż, czyli z drinków nici", odpowiedziała mi, nieco zbita z tropu. Cisza, która zapadła potem była tak dusząca i niezręczna, że musiałem ją jakąś przełamać. Wyrzuciłem z siebie tylko „Muszę iść kupić ziemniaki" i spieprzyłem w stronę supermarketu niczym dupek, którym właśnie oficjalnie się stałem.

Dzień 4

Zostałem zaproszony na dwudniową degustację piwa w innej części kraju, czekała mnie więc trzygodzinna podróż pociągiem. Powszechnie wiadomo, że środki komunikacji to ulubione miejsce wszystkich dupków, więc moja wyprawa stanowi idealne miejsce do zebrania nowych doświadczeń i podpatrzenia kilku taktyk.

Jednak zdobywam złoto już w przedbiegach. Dzielę przedział z rodziną z czwórką dzieci, które drą się wniebogłosy za każdym razem, gdy pociąg wjeżdża do tunelu, jakby były to bramy piekieł. W normalnych okolicznościach nie powiedziałbym nic – sam za młodu świrowałem ze strachu przed ciemnością. Ale ten tydzień nie był normalny.

Reklama

Za każdym razem, gdy dzieciaki zaczynały krzyczeć, chrząkałem znacząco lub mamrotałem pod nosem coś o „przeklętych bachorach". Przez całą podróż czytałem gazetę i śliniłem palec przed przewróceniem strony. Chciałem wywrzeć większe wrażenie, jednak niestety zostałem kompletnie zignorowany. Co za szkoda.

W pewnym momencie ojciec zaczął uspokajać swoje pociechy: „Nie martwcie się, to już ostatni tunel". Znam tę trasę dość dobrze, wiedziałem więc, że wciska im kit. „Przykro mi to mówić – wypaliłem – ale nie ma pan racji. Przed nami jeszcze całkiem sporo tuneli". Koleś nie wyglądał na zadowolonego, widziałem to w jego oczach. Patrzył na mnie, jakbym właśnie powiedział jego dzieciom, że Święty Mikołaj gwałcił swoje renifery. Dzieciaki zaczęły płakać jeszcze głośniej niż wcześniej. Zupełnie nie taki miałem cel, ale co się stało, to się nie odstanie. Do pociągu wsiadł nawet-nawet porządny chłop. Wysiadł kompletny złamas.

Dzień 5

Na degustacji piwa wszyscy byli tak przyjaźni, że zachowywanie się jak dupek nie przychodziło mi łatwo. Mimo to staram się, jak mogę. Wielokrotnie mi powtarzano, że wyzerowanie każdego kufla nie jest celem tego przedsięwzięcia, ale uparcie wypijałem wszystko. To mogła nie być najlepsza decyzja, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę moje niecodzienne usposobienie.

Na koniec wieczora powiedziano nam, że możemy poczęstować się dowolną ilością butelek. Wypowiedzenie tych słów w obecności chciwego dupka, którym się stałem, nie wydaje się szczególnie dobrym pomysłem. Załadowałem do plecaka tyle piwa, ile tylko mogłem unieść – a były to przednie, kraftowe lagery, stouty i ipy. Przez chwile zastanawiałem się, czy aby nie wynająć sobie służącego, który pomógłby przenieść moje łupy do hotelu, w końcu tylko prawdziwy dupek potrzebuje tragarza, by taszczył za nim jego majdan, jednak nie byłem gotów posunąć się tak daleko. Jeszcze.

Reklama

Dzień 6

Zacząłem z wolna uwewnętrzniać moją nową podstawę. Podczas podróży do domu stwierdziłem, że mam ochotę zjeść kanapkę z serem pleśniowym i popić ją piwskiem, więc zrobiłem to bez cienia zażenowania. W rezultacie udało mi się uzyskać beknięcie niezwykłej głośności i o wspaniałej woni, odbicie godne kortów Wimbledonu. Współtowarzysze podróży wprawdzie nie odezwali się słowem, ale w ich oczach widziałem, że z całego serca życzą mi, bym udławił się gorgonzolą.

Tego wieczora poszedłem na imprezę urodzinową mojego kumpla. Nie uznałem, że stosownym będzie przyniesienie prezentu. Pojawiłem się z pustymi rękoma, nie wziąłem ze sobą nawet alkoholu, mimo że moja lodówka wygląda, jakby była własnością Guinnessa.

Wydaje mi się, że gadki-szmatki z innymi uczestnikami imprezy wychodziły mi całkiem zgrabnie, ale to pewnie dlatego, że zacząłem tego dnia chlać jeszcze przed południem. Rozpocząłem krucjatę, mającą na celu zastąpienie irytującej muzyki house playlistą z największymi hitami Tiny Turner. Wiem, że to chujowe zachowanie. Ale równie słabe jest puszczanie od paru godzin tych koszmarnie monotonnych bitów. Gdy zaczęło się Simply the Best – najlepsza piosenka na świecie – opuściłem imprezę. Była pierwsza w nocy, ja kompletnie się nawaliłem. Z nikim się nie pożegnałem, na odchodnym zgarnąłem tylko browar z lodówki. Cała ta akcja nie była częścią eksperymentu z byciem dupkiem – tak już miewam, kiedy przesadzę z alkoholem.

Dzień 7

Obudziłem się z koszmarnym bólem głowy i czuję się okropnie. Nie ma w tym nic dziwnego, chlałem przez 14 godzin bez przerwy, do tego przez cały tydzień zachowując się jak ostatni dupek. Mimo usilnych starań, by być tak okropnym, jak tylko się da, odniosłem wrażenie, że zachowywałem się całkiem znośnie. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek ustawił się po lewej stronie schodów ruchomych. Wprawdzie wsuwałem kanapkę o woni starej skarpety w pociągu, ale nie powiedziałem niczego szczególnie rasistowskiego czy seksistowskiego. Tym niemniej czułem się naprawdę niekomfortowo i czuję wewnętrzną potrzebę zadośćuczynienia światu za wszystkie okropieństwa, których się dopuściłem. Zacząłem od zjedzenia kac-śniadania w restauracji, w której ostatnim razem zachowywałem się bardzo nieuprzejmie. Tym razem jednak jestem tak czarujący, jak tylko potrafię.

Jednak, mimo moralniaka, widzę, jak wiele dobrego spotkało mnie w tym tygodniu. Udało mi się uniknąć konieczności grania w Scrabble, nie musiałem ustawiać się na drinki z kimś, kto zawsze traktuje mnie obcesowo, a w nagrodę mogłem wypełnić sobie lodówkę browarami. Zrozumiałem. Zrozumiałem, na czym polega urok bycia dupkiem. Jednak nie potrafiłbym tak żyć. Lubię dawać napiwki, przepraszać za swoje kichnięcia i ustępować w autobusie miejsca każdemu, kto wygląda na starszego niż 35 lat. Chyba że się nawalę. Wtedy to co innego.