Reklama
Dla techno wikingów, dzikich punków i wrażliwych gotów. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Niewiele później zacząłem mieć coraz większy dostęp do internetu i wgłębiać się w to, o co tak naprawdę chodzi w The Cure. Zbyt wiele informacji (poza tumblrami psychofanek) nie znalazłem, a fora fanów mnie troszkę przerażały, bo głównie skupiały się na tym gdzie i o której godzinie Robert Smith się wysrał (serio, widziałem coś takiego), do tego masa ale to masa nadinterpretacji tekstów idola. Wraz z wiekiem zacząłem czuć ból istnienia, miłość wydawała się bolesna, a papierosy dzięki starszym kolegom coraz bardziej dostępne. Nie musiałem się zbyt długo zastanawiać, żeby odpalić sobie najbardziej pogrążającą płytę The Cure Pornography i zacząć wsłuchiwać się w teksty które w końcu REALNIE nabrały dla mnie znaczenia – chociażby „It doesn't matter if we all die…" z piosenki 100 Years otwierającej album. The Cure stało się moim lekarstwem na samotność, już nie chciałem być fajnym smutnym gościem. STAŁEM SIĘ NIM!
Reklama
Czułem się dobrze smutny. Tak w sam raz. Tak, że nie muszę się ciąć, ale wyglądam jakbym spał w trumnie i onanizował się nad zdjęciami Nosferatu. Po kilku miesiącach w Anglii zaczęło mi coś przeszkadzać w realnym psychofaństwie (które trwało wtedy od 4 lat) – i nie były to buty w szpic czy za ciasne marynarki. Zacząłem kwestionować zajebistość swojego ulubionego zespołu. Dokładnie pamiętam, jak wpadł do mnie kolega „kjurowiec" (40-letni alkoholik słuchający tylko gotyku) i z wypiekami na twarzy puściłem mu nagranie Nirvany, które znalazłem na jakimś b-sidzie singla z początku kariery, na co on zareagował skwaszoną miną i powiedział (uwaga, cytuję): „Za mało Kjurowe. Post Punk umarł wraz z narodzinami Nirvany". Nie rozumiałem, jak zespół grający kompletnie, ale to kompletnie inną muzykę może być porównywany do innego. To jak powiedzieć, że Behemoth zniszczył rocka, bo brzmi za mało jak T.Love…To jak powiedzieć, że Behemoth zniszczył rocka, bo brzmi za mało jak T.Love…
Reklama
Spotkałem się nawet z określeniem „mafii kjurowej" – byłem w domach jej członków. Są to ludzie, którzy w garderobie trzymają tylko i wyłącznie koszulki The Cure, mają na półce WSZYSTKIE możliwe wydawnictwa zespołu w każdej możliwej formie od kaset po winyle, mieszkania obwieszone plakatami The Cure, całe albumy ze zdjęciami jak to stali 20 metrów od Roberta Smitha pod sklepem z bułkami, bo bali się podejść zagadać. To nie była jedna osoba, to było kilka osób i wiem, że mają znajomych którzy robią dokładnie to samo.Nie rozumiem kultu zespołu. Nie rozumiem chodzenia 40 razy na koncert jakiegokolwiek zespołu (jeżeli nie gra tam twój partner czy ktoś z rodziny), nie rozumiem wydawania 500 funtów na koszulkę, nie rozumiem chęci przynależenia do subkultury, nie rozumiem wielu rzeczy, ale wiem jedno: psychofani The Cure nie różnią się niczym innym od psychofanów Justina Bibera czy 1D. Są tylko trochę starsi i smutniejsi. Nie odbierzcie tego tekstu jako ataku w wasz ulubiony zespół – wiem jak bardzo czułym punktem dla fanów The Cure są antyfani The Cure. Sam chciałem mieć wytatuowaną okładkę Boys Dont Cry i dostawałem gorączki jak mama mi mówiła, że ma dosyć słuchania o Robercie Smithie.Z czasem przestałem jednak czuć potrzebę do ograniczania się do wszystkiego, co kjurowe: począwszy od ubrań kończąc na muzyce czy do posiadania znajomych którzy wyglądają w taki a nie inny sposób. Świat jest duży i pełen fajnych rzeczy. Gdyby nie właściwi ludzie, nie zajarałbym się trapem czy techno, bo wciąż żyłbym w świecie pełnym nietoperzy, trumien i tekstów o niespełnionej miłości. Wciąż z przyjemnością wracam do pierwszej płyty The Cure czy pojedynczych singli (jak Lovecats). Jednak, drodzy ultra fani The Cure, pamiętajcie proszę, że czapka z daszkiem nie czyni nikogo gorszym, a druga strona medalu może być naprawdę ładna i równie fajna, co wasza.Nie rozumiem kultu zespołu. Nie rozumiem chodzenia 40 razy na koncert jakiegokolwiek zespołu (jeżeli nie gra tam twój partner czy ktoś z rodziny), nie rozumiem wydawania 500 funtów na koszulkę