FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Czy cyberseks powstrzyma pedofilów przed krzywdzeniem dzieci w realu?

„Myślę, że – podobnie jak inni miłośnicy dzieci – mam czasem potrzebę dotknąć dziecięcego ciała, ale wtedy idę do domu i mogę wyżyć się w bezpiecznych, wirtualnych warunkach"

Ilustracja autorstwa Eleanor Doughty

Gdy Camryn* dorastał, zdawał sobie sprawę ze swojego nietypowego gustu: lubił kobiety drobne, płaskie, młodo wyglądające. Jego wybranki serca z liceum były – jak sam je nazywa – małymi „lolitkami". Dwa lata po ukończeniu szkoły, nadal interesowały go dziewczyny niedojrzałe fizycznie. Nigdy nie wpadłby na to, że może czuć pociąg do dzieci.

Miał 20 lat, gdy u swojego przyrodniego brata poznał swoją przyszywaną, wtedy 5-letnią, siostrzenicę. Jako że Camryn cierpi na lekki autyzm, za każdym razem, gdy czuł się wyobcowany podczas rozmowy „dorosłych", wychodził na zewnątrz ze swoją siostrzenicą i grał z nią w berka. Nawiązali więź; Camryn zaproponował, że może zostać jej opiekunem. Kreskówki, zabawki, gry w udawanie – rzeczy, które i tak zawsze sprawiały mu frajdę – stały się jego priorytetem. Miesiące mijały, a chłopak czuł coraz większą fascynację, gdy jego siostrzenica wdrapywała się na niego, czy wisiała mu na ramionach. Dało mu to do myślenia – pociągała go pięciolatka. I co teraz?

Reklama

Zdawał sobie sprawę, że nigdy nie zrobi krzywdy żadnemu dziecku w żadnym wieku. Dobre samopoczucie siostrzenicy znaczyło dla niego zbyt wiele. Wszak dzieci, które doświadczyły molestowania, mają większą tendencję do uzależnień i samobójstw. Niektóre badania pokazują, że dziecięce ofiary mają 100% prawdopodobieństwo, by w przyszłości samemu dopuszczać się przestępstw na tle seksualnym.

20-latek postanowił, że te ciągoty nie wpłyną na jego działania. Choć nie zawsze było to proste. Zdał sobie sprawę, że przy każdej czynności musi zastanawiać się, czy to, co robi, jest normalne. „Obiecałem sobie, że nikt się o tym nie dowie" – opowiada. „Musiałem się czasem hamować przed noszeniem mojej siostrzenicy na rękach, gdy była zmęczona".

Eksperci z organizacji na rzecz ochrony dzieci przed napastowaniem seksualnym przekonują, że najpewniejszy sposób, by zapobiec krzywdzie wyrządzonej „niechcący", leży w pilnowaniu, by pedofil nigdy nie był sam na sam z dzieckiem. Podejście Camryna jest inne, ale twierdzi on, że działa to w ten sam sposób.

Zaraz po tym, jak chłopak uświadomił sobie swoje zainteresowanie dziećmi, usiadł przed komputerem, przed którym spędzał większość swojego czasu. Natknął się wtedy na parę flashowych gier na stronie w stylu 4chana. Wiele z nich pokazywało wielkookie dziewczynki z anime, „lolitki", uczestniczące w najróżniejszych czynnościach seksualnych. Klikając na różne części ciała dziewczynek, mógł kontrolować ich ruchy. Scenariusze nie były przesadnie wymyślne: uczennice, siostrzyczki. Pozwoliło to Camrynowi na odgrywanie różnych seksualnych scenariuszy z wirtualnymi dziećmi.

Reklama

Myślę, że – podobnie jak inni miłośnicy dzieci – mam czasem potrzebę dotknąć dziecko, ale wtedy idę do domu i mogę wyżyć się w bezpiecznych, wirtualnych warunkach, tak jak zdrowa osoba, spełniająca swoją pragnienia

Później przesiadł się na Morrowinda – trzecią część serii action-RPG The Elder Scrolls, która w 2002 roku powalała możliwościami zmian. Gracze o podobnych skłonnościach, co Camryn, stworzyli specjalne modyfikacje, którymi wymieniali się na różnych tajnych forach. Mody te wprowadzały do świata niegrywalne postacie, które patrzyły na postać Camryna lubieżnie – tak, jak on patrzył na dzieci. Pomagało mu to spełnić część swoich pragnień. W kolejnej części The Elder Scrolls, Oblivion, Camryn zainstalował bardziej interaktywną modyfikację, dzięki której zanim pozbawił dziecko plebejskich szat, musiał najpierw je do tego „zachęcić". Inną opcją był na przykład ślub z dzieckiem wygranym w konkursie.

Zamiast podejmować terapię i próbować okiełznać swoje prawnie zakazane pragnienia, Camryn ogranicza się wyłącznie do powyższych środków. Pedofile żyją w ten sposób od ponad dziesięciu lat, twierdząc, że nikomu się od tego nie dzieje krzywda, a przynajmniej w jakimś stopniu mogą dać upust swoim fantazjom – zaspokaja to ich nietypową potrzebę kontaktu fizycznego. Częściowo.

„Myślę, że – podobnie jak inni entuzjaści dzieci – mam czasem potrzebę dotknąć dziecko, ale wtedy idę do domu i mogę wyżyć się w bezpiecznych, wirtualnych warunkach, jak zdrowa osoba, spełniająca swoją pragnienia" – opowiedział mi Camryn, korzystając z wirtualnej platformy Second Life autorstwa Linden Lab.

Reklama

Na Virtuous Pedophiles – forum dla biernych pedofilów – poznałem innego konesera modów, Artichokes, który poprosił nas o zmianę swojego nicka. Na IRC-u (Internet Relay Chat) opowiedział nam o swoim ulubionej modyfikacji do The Elder Scrolls: „Zakradasz się koło Whiterun, gdy zbliża się noc. Widzisz dziecko, które idzie drogą, mimo że jest już ciemno. To twoja ofiara. Czekasz, aż patrol straży zmieni trasę i wtedy zbliżasz się do niego: łapiesz, zmuszasz do poddania się i związujesz. Z zamkniętym w worku uciekasz do lasu. Pozwalasz mu wyjść, dopiero gdy docieracie do odosobnionego miejsca".

Musimy być pewni, że możliwości zaspokojenia naszych fantazji (tzn. tych niezawierających prawdziwych dzieci) są na wyciągnięcie ręki.

Camryn, Artichokes i inni pedofile, z którymi rozmawialiśmy, mocno wkręcili się w temat modów do TES, które dają im luksus wejścia w głębszą interakcję z rozpikselowanymi, bo rozpikselowanymi, ale zawsze dziećmi – i to po cichu, bez jakichkolwiek konsekwencji. Dla wielu jest to jedyny sposób na ujarzmienie swoich pragnień, za który nie grożą ostracyzm społeczny albo więzienie. Ten podziemny światek jednoczy online ludzi z tym problemem i daje w zamian wiele możliwości, które często zastępują pokusy czyhające w rzeczywistości.

„Musimy być pewni, że możliwości zaspokojenia naszych fantazji (tzn. tych niezawierających dzieci z krwi i kości) są na wyciągnięcie ręki. Ważne, żeby pedofile mieli świadomość, że coś takiego istnieje i jest opcją lepszą, niż fantazjowanie – o krzywdzeniu nie wspominając – o prawdziwych dzieciach" – tłumaczy PresidentBush, członek tej samej społeczności moderskiej – tym razem przez szyfrowany komunikator.

Reklama

Znawcy nie są jednak tak optymistyczni. Długoterminowe leczenie i kompleksową terapię uważają za najbezpieczniejszą opcję radzenia sobie z pedofilią. Spędzenie godzin przed komputerem w samotności odcina osobę od profesjonalnej pomocy: terapii, grup wsparcia i leczenia hormonalnego. Niestety, stygmatyzacja wszystkich powyższych metod i wizja potencjalnego więzienia nie zachęcają, więc trudno się dziwić, że wirtualny świat wydaje się najlepszą ucieczką.

Camryn to pedofil, ale podkreśla, że jest przeciwny aktywnej interakcji z kimkolwiek poniżej dopuszczalnego wieku, zwłaszcza z dziećmi przed okresem dojrzewania, które pociągają go najbardziej. Istnieje tendencja we współczesnej kulturze, aby pedofila przedstawiać jako cichego wąsacza, obserwującego dzieci na placu zabaw albo jako kogoś mocno związanego z religią. Badania jednak pokazują coś innego: pociąg do dzieci odczuwa 1-5% mężczyzn, lecz jeszcze mniejszy odsetek w ogóle rozważa kontakt fizyczny z dzieckiem. Podobnie jak wielu innych pedofilów, Camryn zdaje sobie sprawę, że jakiekolwiek fizyczne obcowanie z dziećmi jest niemoralne i niszczące.

Naukowcy przyznają, że trudno oszacować, ilu to „wielu", ponieważ większość jest nie do wykrycia, dopóki nie popełni czynu karalnego.

Podczas wywiadu na czacie, Artichoke przyznał: „Nie sądzę, abym był kimś, kto może zgwałcić dziecko, ale zdaję sobie sprawę, że w Internecie tak naprawdę nikt nic o mnie nie wie". Inni, z którymi rozmawialiśmy, również twierdzą, że nigdy nie dopuścili się żadnego karalnego czynu z nieletnim, lecz ciężko to potwierdzić, biorąc pod uwagę ich anonimowość.

Reklama

Brak dowodów na to, że ludzie mogą zmienić swoje preferencje seksualne

Dr Michael Seto, przewodniczący zespołu Forensic Rehabilitiation Research (zajmującego się sądowymi badaniami nad resocjalizacją) w Zintegrowanym Programie Sądowym Opieki Zdrowotnej Royal Ottawy i przodujący ekspert ds. pedofilii uważa, że pedofilia może być postrzegana jako orientacja seksualna ukierunkowana nie na płeć, a na wiek. Większość pedofilów swoje zboczenie odkrywa w wieku dojrzewania, czyli w momencie, w którym nastolatkowie zaczynają odczuwać seksualny pociąg. Ci, z którymi rozmawialiśmy, przyznali, że ich typ pozostał niezmienny od czasów szkolnych. Wielu to przeraziło.

Jak twierdzą niedawne badania, za pociąg do dzieci mogą odpowiadać czynniki jeszcze sprzed narodzin. Ale to otoczenie można winić za pogłębienie ich ciągot – kreowane przez chude i płaskie modelki standardy urody, nie pomagają. Często zdarza się, że pedofile sami byli ofiarami – niemal wszyscy, z którymi przeprowadzaliśmy wywiad, przyznali, że doświadczyli molestowania w dzieciństwie.

Lekarze nie pozostawiają złudzeń – według doktora Seto czynniki psychologiczne, niezależnie czy to wrodzone, czy nabyte, są nie do wyplenienia. „Nie mamy dowodów na to, że ludzie mogą zmienić swoje preferencje seksualne tak, jak nie mamy dowodu na to, że ktoś może zmienić swoją płeć" – przekonuje. W rezultacie jedynymi sposobami na „leczenie" jest zniechęcanie – psychologiczne i farmaceutyczne – oraz zapobieganie przestępstwom wobec dzieci.

Reklama

Mimo to, sposoby wspierania nieaktywnych pedofilów są zaskakująco ograniczone. Większość terapii oznacza nadzór sądowy (gdy pedofil jest oficjalnie oskarżony, skazany lub na zwolnieniu warunkowym). W więzieniu istnieją grupy wsparcia, choć inni współwięźniowie często atakują osoby siedzące za zbrodnie seksualne. Po odsiadce popularna jest terapia kognitywno-behawioralna (np. warunkowanie pawłowa). W niektórych przypadkach pedofilom wpaja się nawyk powracania myślami do więzienia, gdy tylko zaczną fantazjować o dzieciach. Istnieje też kastracja chemiczna. Ten sposób, oparty na substancji o powolnym uwalnianiu, służy przede wszystkim obniżeniu popędu seksualnego, ale stosuje się go głównie u „zwykłych" gwałcicieli.

Wielu terapeutów obawia się, że nawet cień ryzyka to i tak zbyt dużo

Stygmatyzowanie pedofilii często odbija się na jakości pomocy zapewnianej przez państwo – np. w Teksasie rząd płaci wyłącznie za kastrację fizyczną, a nie za chemiczną.

Najpopularniejszy środek zapobiegawczy – terapia – jest bardzo niepewny, nawet dla biernych pedofilów. Prawo nakazuje terapeucie informować władze nawet o podejrzeniu naruszenia bezpieczeństwa dziecka. Z tego powodu (oraz pobudek etycznych) wielu lekarzy zbywa pacjentów, którzy przejawiają ciągoty do nieletnich.

Maia Christopher, kierownik Association for the Treatment of Sexual Abusers (stowarzyszenia zajmującego się osobami, które dopuściły się molestowania i gwałtu), podejmuje się pracy z oskarżonymi o wykorzystywanie seksualne. Regularnie dzwonią do niej młodzi mężczyźni, którzy odkryli w sobie zainteresowanie dziećmi; dzwonią też ich zaniepokojeni rodzice, chcący zapobiec dalszym konsekwencjom. Wszystko, co może chociaż trochę zmniejszyć chęć potencjalnego przestępcy do popełnienia czynu karalnego, automatycznie chroni też potencjalną ofiarę. Christopher może podpowiedzieć, gdzie udać się na terapię lub na odpowiednie warsztaty, jak np. B4UACT, ale nie może zagwarantować braku konsekwencji prawnych i chłodnej, niestronniczej analizy sprawy.

Reklama

W dalszej rozmowie Maia Christopher opowiada nam: „Wielu terapeutów obawia się, że nawet cień ryzyka to i tak zbyt dużo. Męczy ich świadomość, że nie wszystkiemu da się zaradzić i że nie ma pewnych sposobów na zapewnienie nikomu 100% bezpieczeństwa".

Lęk przed odrzuceniem nawet przez specjalistów (o ewentualnych problemach z prawem nie wspominając) sprawia, że pedofilom zdającym sobie sprawę z tego, jak odrażający jest gwałt, trudno jest szukać wsparcia w radzeniu sobie ze swoimi potrzebami. Tym niezdającym sobie sprawy też.

Zapytany o ewentualną terapię, Camryn reaguje agresywnie: „Pewnie wylądowałbym na jakiejś publicznej czarnej liście. Wtedy nawet znalezienie mieszkania graniczyłoby z cudem".

Zdaniem ekspertów, piętno pedofilii jest tym, co zapobiega rozwojowi metod zapobiegawczych i fundowaniu programów rehabilitacyjnych. Dr Michael Seto zauważa, że „prospołeczni" pedofile – czyli ci empatyczni, których fascynacja kończy się na poziomie fantazji – zwykle nie wiedzą, gdzie szukać wsparcia.

Zaczęli zajmować się sobą we własnym zakresie. Zazwyczaj jest to samotna walka – w końcu z kim mają o tym porozmawiać?

„W pełni rozumiem, dlaczego ludzie tak brzydzą się pedofilii" – wyjaśnia Dr Seto. – „W końcu łączy się z wykorzystywaniem nieletnich i dziecięcą pornografią. To te skojarzenia są wielką przeszkodą w zwalczaniu problemu, dlatego pedofile zaczęli pomagać sobie we własnym zakresie. Zazwyczaj jest to samotna walka – w końcu z kim mają o tym porozmawiać? Ilu z nich przyzna się swojej rodzinie, swoim przyjaciołom?". Gdy myślimy o pedofilii, od razu przychodzi nam na myśl molestowanie – ale to utożsamianie jest błędne. W rezultacie pedofile kryją się ze swoimi preferencjami i nic z tym nie robią.

Reklama

Gdy brakuje bezpiecznych możliwości wsparcia, pedofil pozostaje sam z ciężarem samokontroli. Aby pozbyć się choć trochę z tego brzemienia, wielu pedofilów ucieka się do forów internetowych, chatroomów na deep webie, czy pokojów IRC-owych. Tam mogą znaleźć pomoc, porozmawiać o samotności i depresji, czy po prostu wymienić się legalnymi materiałami, np. prowokującymi wizerunkami dziewczynek, tzw. „jailbaitów". W zbiorowiskach takich jak Virtuous Pedophiles (ang. cnotliwi pedofile), osoby dotknięte tą niecodzienną preferencją przypominają sobie wzajemnie, że muszą „przestrzegać prawa i prowadzić szczęśliwe, produktywne życie". Powstała też społeczność wzajemnego wsparcia, którą wdzięcznie przedstawił Luke Malone w audycji o 16-letnim biernym pedofilu w This American Life.

Niektórzy wolą jednak głębsze doświadczenia. Gry takie jak Skyrim umożliwiają jawne poruszanie się po pełnych ludzi miastach bez obawy przed krzywymi spojrzeniami. Wirtualna rzeczywistość daje wiele możliwości – w grach online mogą spotykać się ze sobą, nie musząc się martwić o trafienie za kraty czy publiczny ostracyzm. Cyfrowe ciało pozwala też na cyfrowe cielesne czynności, które w prawdziwym świecie skończyłyby się więzieniem. Mogą wreszcie być sobą. Pytanie tylko: jak dalece?

Ilustracja: Eleanor Doughty

W 2007 roku doszło do rewolucji w cyberprzestrzeni. Second Life – wirtualny świat, w którym zamieszkało ponad 6 milionów wirtualnych osób – pierwotnie był piaskownicą dla pomysłów użytkowników. Ta darmowa aplikacja była niczym pikselowa lampa Aladyna, potrafiąca wygenerować wszystko: grzeczne, bogate miasteczka, wyścigi chodziarskie na rzecz walki z prawdziwym rakiem, piekła wypełnione kobietami w różowych ciuszkach, które uderzają w kowadła, czy właśnie odosobnione strefy, w których dewianci wszelkiej maści mogą dopuszczać się tego, czego ich zboczone dusze zapragnęły.

Reklama

W Second Life nie tylko otoczenie mogło spełniać marzenia: personalizować można także awatary postaci i stworzyć np. kolesia z dołkiem w brodzie w garniaku od Armaniego, któremu w nocy rosną wielkie łapska, zielone futro i olbrzymie genitalia. Nic dziwnego, że platforma przerodziła się w zbiorowisko wszelkich fetyszy z całego świata – w tym pedofilii.

Gdy Second Life było u szczytu popularności, Jason Farrell – reporter ze Sky News – dostał cynk, że warto udać się na plac zabaw za ścianą wirtualnego centrum handlowego. Centrum nazywało się „Kraina czarów" – niektórzy mówili, że to rozbrajająco szczere, dla niektórych nazwa była twardą ironią. Raport Farrella z 2007 roku pokazuje, że awatary dzieci, zazwyczaj „obsługiwane" przez dorosłych użytkowników, kręciły się po placu zabaw, bujając na huśtawkach i zjeżdżając na zjeżdżalniach, dopóki inny zainteresowany nie zaproponował im pieniędzy w zamian za seks. Tortury, gwałty, okaleczanie – to tylko niektóre propozycje z tamtejszego menu. „Pedofilska sitwa" szybko zdobyła rozgłos, wywołując lawinę przerażenia, o której było głośno w mediach na całym świecie.

Wirtualne, czy rzeczywiste – to bez różnicy, kiedy mam do czynienia z wykorzystywaniem dzieci

W jednym z wielu powiązanych reportaży, niemiecka stacja wyświetliła krótki fragment, na którym widać, jak młoda dziewczynka dosiada starszego, łysego mężczyznę. Obok nich beztrosko kręci się karuzela. Jakby tego było mało, stacja wzbogaciła materiał o reakcję Petera Vogta – znanego oskarżyciela z Halle, zajmującego się walką z dziecięcym porno – na wyżej wymieniony klip. Przejęty Vogt powiedział reporterowi: „Wirtualne, czy rzeczywiste – to bez różnicy, kiedy mam do czynienia z wykorzystywaniem dzieci".

Reklama

Patrząc przez pryzmat moralności – ciężko się nie zgodzić. Aspekt finansowy też jest dość jednoznaczny, bo wirtualne miejsce schadzek dla różnego rodzaju fanów gwałcenia dzieci i stosunków ze zwierzętami nie jest najlepszą szansą na sukces dla Linden Lab. Odpowiedzią twórców było oświadczenie zabraniające „age-playu", czyli podejmowania seksualnych interakcji między awatarem-dzieckiem a awatarem-dorosłym. Lucas*, niegdysiejszy age-player, nie był zaskoczony decyzją autorów (reputacja ma spore znaczenie w biznesie), ale też poczuł, że to zamach na wolność. Tłumaczy: „Skoro zgadzają się na to dorośli, nie powinno to nikogo obchodzić, czy któryś z nich przebiera się za harcerza i co w tym stroju robi".

Inni „mieszkańcy" Second Life poczuli z kolei ulgę – ktoś wreszcie zajął się Sodomą i Gomorą, w którą zamieniła się bezpieczna, wirtualna społeczność. Wymiana zdań z paroma użytkownikami udowodniła, że w większości są oni zniesmaczeni obecnością age-playerów. Żaden z nich nie zgodził się na oficjalną rozmowę na temat pedofilii w Second Life, bojąc się powiązania go z tym zjawiskiem.

Mocne słowa Vogta o „bezdyskusyjnym elemencie wykorzystywania dzieci", poza reprezentowaniem stanowiska większości „zwykłych" mieszkańców Second Life, skłania do zastanowienia się nad jedną, ciekawą kwestią: czy wirtualna pedofilia może być katalizatorem dla pedofilskich zachowań, czy jest tylko sposobem na ujarzmienie swoich potrzeb w obliczu braku innych sensownych opcji wsparcia?

Reklama

Stopień, w jakim nasze wirtualne relacje przenikają do naszego prawdziwego życia, jest nośnym tematem, od kiedy tylko materiały dla dorosłych stały się publicznie dostępne dla wszystkich użytkowników Internetu. Hasło „bondage" stało się króliczą norą, która wyrzucała cię gdzieś pomiędzy masochistyczną pornografią a fantazjami o gwałtach. Najgłębiej skrywane pragnienia były na wyciągnięcie ręki, pozornie zupełnie bez robienia krzywdy nikomu. Krytycy przekonują, że ta dostępność odbiła się mocno na naszej empatii – w końcu nikt nie pytał, czy ktoś ucierpiał przy kręceniu tego filmu.

Dziecięca pornografia to zło, którego nie da się niczym usprawiedliwić. Producent, zajmujący się tego rodzaju twórczością, robi nieodwracalną krzywdę swoim „aktorom" – zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Grozi za to od 15 do 30 lat więzienia. W 1982 roku Sąd Najwyższy w USA orzekł, że w tym przypadku zasłanianie się Pierwszą Poprawką do Konstytucji jest bezprawne z powodu powagi czynu i jego reperkusji dla ofiar. Porno z nieletnim definiuje się jako „jakakolwiek forma przedstawienia zachowania mającego charakter seksualny, w którym bierze udział nieletni". Renderowane obrazy, których entuzjastami są Camryn i jemu podobni, nie wpisują się w definicję, bo żadne dziecko nie jest w nich wykorzystywane, dzięki czemu łapią się pod Pierwszą Poprawkę.

Nietykalność tego typu materiałów jednak jest dość świeżym zjawiskiem – w 1996 roku Kongres zaakceptował Akt zapobiegania dziecięcej pornografii, który uznawał również wirtualne materiały jako łamiące prawo. Argumentem za było to, że nawet cyfrowo generowane pedo-porno może stanowić zagrożenie dla dzieci. Jednak w 2002 roku wcześniejsza ustawa została zmieniona. Jeśli chodzi o zaostrzenie apetytu u pedofilów, adwokat Paula Bird pisze w Barry Law Review: „Sąd uznał, że opieranie wyroku na podstawie «spekulowanej» tendencji jest niezgodne z konstytucją". Zbyt realistyczne grafiki komputerowe jednak nadal są nielegalne!

Reklama

W jednym artykule w „New Yorkerze" możemy przeczytać, że argumentem za restrykcyjnym traktowaniem spraw związanych z dziecięcą pornografią jest to, że jej posiadacze zazwyczaj w przeszłości dopuścili się molestowania – albo dopiero się dopuszczą. Dr Seto jednak twierdzi, że to nie takie proste – jego badania pokazują wyraźne rozbieżności między pasjonatami dziecięcej pornografii a prawdziwymi, aktywnymi zboczeńcami. Demograficznie ci pierwsi są młodsi i raczej nie mieli problemów z prawem. Psychologicznie ich empatia jest dużo większa, a szansa na recydywę po ewentualnej wpadce jest dużo niższa. W metaanalizie 21 badań „cyber-przestępców" (4,464 pasjonatów dziecięcego porno), dr Seto zauważył, że jeden na ośmiu ma w kartotece rubryczkę dotyczącą przestępstw seksualnych (co drugi sam przyznał się do napaści).

Dr Seto dodaje, że niektórzy jego pacjenci od czasu do czasu korzystają z dobrodziejstw deep webu, gdzie znajdują materiały zaspokajające ich głód fizyczności. Przenoszenie pragnień w sferę wirtualną pomaga im pozbyć się ich w świecie rzeczywistym.

Czy fetysze i skłonności przenikają z cyberprzestrzeni do naszych prawdziwych doświadczeń seksualnych? Dr Seto twierdzi, że tak – ale pod warunkiem, że myśl zaistniała w głowie odbiorcy wcześniej. Nie ma możliwości, by jakiekolwiek cyfrowe środki przekazu nakłoniły kogoś do pedofilii, jeśli ten ktoś wcześniej nie miał takich skłonności.

Reklama

Prospołecznych pedofilów od dziecięcych gwałcicieli odróżnia to, że nie chcą odbywać stosunków z dziećmi

„Wszystko zależy od tego, jak dalece antyspołeczna jest dana osoba. Ludzie się różnią pod tym względem" – tłumaczy dalej dr Seto. – „Mamy do czynienia z każdym typem osobowości: są kryminaliści z destrukcyjnymi tendencjami, które stanowią zagrożenie dla dzieci, ale też prospołeczne jednostki z ogromną empatią i uporządkowanym, bezproblemowym życiem. Typ prospołeczny jest mniej groźny. Prospołecznych pedofilów od dziecięcych gwałcicieli odróżnia to, że nie chcą kontaktów cielesnych. Wiedzą, że to złe i zależy im na życiu zgodnie z prawem".

Dr Seto widzi w tym analogię mężczyzny heteroseksualnego, mającego ochotę na seks z kobietą, który nie bierze siłą nieznajomej z ulicy. Osobnik nadmiernie aspołeczny z problemami z samokontrolą z kolei może się tej pokusie nie oprzeć. Obaj panowie mają ochotę na to samo, ale ich zachowania warunkowane są przez głębsze psychologiczne impulsy niż te, którymi można manipulować za pomocą mediów cyfrowych. W przypadku pedofilii działa to identycznie: im bardziej ktoś jest powściągliwy i unika ranienia innych, tym mniejsza jest szansa, że ujawni swoje seksualne ciągoty.

Camryn uprawiał udawany seks setki razy – zarówno w zmodowanym Elder Scrolls, jak i w Second Life. Zapytany o wpływ gier na jego popęd w rzeczywistości, posłużył się tą samą analogią, co dr Seto: „Nie wydaje mi się, żebym stanowił dla kogokolwiek zagrożenie większe niż przeciętny «normalny» facet dla kobiety. Brzydzę się gwałtem i zmuszaniem kogokolwiek do seksu! Myśl o zgwałceniu, czy molestowaniu dziecka jest dla mnie niedorzeczna".

Reklama

„Nie odczuwam wzmożonej potrzeby kontaktu fizycznego, bo wyraźnie widzę różnicę między fantazją a rzeczywistością" – opowiada PresidentBush.

Nawet jeśli to rzeczywistość wirtualna, to prezentowanie dzieci jako obiektów seksualnych stanowi dla nich zagrożenie

Pomimo zapewnień z wiarygodnych źródeł, że pedofilia w rzeczywistości wirtualnej może pomagać je tłumić, szukanie w rozrywce elektronicznej ujścia dla nich może mieć różne skutki. Jenny Coleman, dyrektorkaStop It Now! – organizacji zajmującej się zapobieganiem wykorzystywania seksualnego nieletnich – nie jest przekonana, czy korzyści są współmierne do ryzyka. Jak sama mówi: „Nawet jeśli to rzeczywistość wirtualna, to prezentowanie dzieci jako obiektów seksualnych stanowi dla nich zagrożenie. Wielu graczom może przez to być trudniej się pohamować".

Krytycy postępującego dostępu do materiałów seksualizujących nieletnich są przekonani, że chłonięcie ich w takiej ilości może dać pedofilowi podświadome przyzwolenie do działania. Tak jak brutalna pornografia niszczy romantyczne relacje, tak ułatwiony dostęp do dziecięcej kwestionuje niepoprawność pedofilii. Ale wszystko zależy przede wszystkim od społecznego nastawienia pedofila.

Coleman jednak nie do końca też wierzy w argumenty za age-playem w Internecie. Uprawianie cyberseksu z dziećmi w Second Life zaspokaja potrzebę cielesną. Według Coleman, to ewidentnie niewystarczający środek zapobiegawczy. Jak twierdzi: „sięganie po te gry nie służy tylko ochronie dzieci, ale też zaspokaja faktyczne pragnienie".

Reklama

Organizacje takie jak Stop It Now!, które wspierają zagrożonych (czy raczej „zagrażających") poprzez odsyłanie ich do profesjonalistów, odradzają szukania legalnych sposób rozładowania swojego napięcia. Stop It Now! skupia się np. na edukacji, która – jako element publicznej kampanii prozdrowotnej – ma zapobiec krzywdzeniu naszych pociech. Na ich infolinii nie pada za dużo pytań, a każdy potrzebujący zostaje skierowany do odpowiedniego, sprawdzonego miejsca. Strona internetowa organizacji zapewnia materiały edukacyjne i sposoby leczenia, linki do grup dwunastu kroków i wiele innych zasobów, mających pomóc dorosłym, kwestionującym swoją zdolność do samokontroli. Modów do Elder Scrolls stąd nie ściągniemy.

Postanowiliśmy z Camrynem, że wywiad przeprowadzimy w Second Life, w którym – pomimo zakazu Linden Labu – nadal regularnie bawi się w age-play. Po natknięciu się na niego na forum poświęconym modom do gier, zapytałem go, gdzie byłoby nam wygodnie porozmawiać. Podpowiedział, że możemy wynająć pokój w burdelu dla entuzjastów sierści. Nie byłem przekonany do przeprowadzania poważnej rozmowy w otoczeniu kopulujących pół-ludzi, pół-zwierząt, ale udało mi się teleportować do wyznaczonego miejsca. Awatar Camryna został przez niego odpowiednio ubrany, gdy ja czekałem na niego na werandzie. Na szyldzie widniał napis „Witaj!". Licznik klientów pokazywał liczbę 17,743. Wokół mnie kręciło się kilku rezydentów z kitami, a strzałka na ziemi wskazywała schody, podpisane „Uwaga, Gang bang".

Zapytałem, czy zna jakieś odosobnione miejsce. W okienku rozmowy pojawiły się kolejne namiary.

Moja postać spadła z nieba na otoczoną bezkresnym oceanem tratwę z kilkoma pudłami. Tak, to miejsce było zdecydowanie odosobnione. Na jednym z pudeł siedział Camryn – po turecku, w swoim ciele małej dziewczynki w stringach i górze od bikini. Tę kompilację fetyszy dopełniała lisia twarz z brązowymi, spiczastymi uszami. Powiedział mi, że kiedy chce być z drugiej strony podczas age-play po prostu zmienia awatar.

Gdy tylko poczuje potrzebę fizycznego zbliżenia, ucieka do wirtualnej rzeczywistości

Camryn obecnie nie pracuje, ale dorabia dorywczo kiedy tylko może. Odpuścił sobie bycie nianią, bo „nikt nie zaufa dorosłemu facetowi w tym wieku". Z ostatniej pracy został wywalony po tym, jak współpracownicy wyśmiewali jego wagę i zamiłowanie do kreskówek. „Poważnie uważam, że to seksistowskie" – dodaje. Obecnie żyje z zasiłku dla ludzi starszych i niepełnosprawnych.

Odkrycie Second Life, z możliwością spełniania swych fantazji cyfrowo, ale z prawdziwymi ludźmi, była dla niego rewolucją. Pohamowało to jego zainteresowanie prawdziwymi dziećmi. Za każdym razem, gdy tylko poczuje potrzebę fizycznego zbliżenia, ucieka do wirtualnej rzeczywistości. Tam może spotkać się z innym użytkownikiem w domu, klubie, czy wynajętym pokoju w drogim hotelu.

Lucas, niegdysiejszy mieszkaniec Second Life i pedofil, przyznał, że oprócz zaspokajania jego potrzeb, świat gry pochłaniał go doszczętnie. Po pracy pędził do komputera i logował się na swoje konto. W strefach bezpiecznych i dla dorosłych spędzał po 5 godzin dziennie (po 10 w weekendy), rozmawiając z wirtualnymi chłopcami. Określa siebie samego jako hebefila – osobę, którą pociągają chłopcy we wczesnym okresie dojrzewania.

Second Life – angielskie „drugie życie" – stało się jego głównym życiem, jednocześnie pozbawiając go jakichkolwiek szans na „polepszenie tego prawdziwego". Bycie sobą było jedną stroną medalu. Nawiązywanie kontaktów z ludźmi spoza sfer seksualnych i pedofilskich drugą. Aby poczuć się lepiej i znaleźć wsparcie, Lucas dołączył do Virtuous Pedophiles, które podpowiedziało mu, jak znaleźć godnego zaufania terapeutę, zwierzyć się przyjaciołom, stworzyć stabilny, dojrzały związek i wyplenić myśli samobójcze.

„Celem numer 1 VP jest nie krzywdzić dzieci. Numer 2 to być szczęśliwym i zadowolonym z życia, na ile to możliwe" – opowiada Ethan Edwards, współzałożyciel stowarzyszenia. „Ludzie najczęściej atakują, gdy czują się samotni, zdesperowani, jakby nie mieli nic do stracenia. Nasza wspólnota ma na celu pokonać te emocje – zwłaszcza zwalczyć poczucie samotności".

Coleman zgadza się, dodając, że najlepszą strategią zapobiegawczą jest praca z profesjonalistą, który zna się na dorosłych z ciągotami do dzieci. „Kluczem jest nie być odosobnionym" – tłumaczy. Unikanie prowokujących bodźców i lepsze wsparcie oraz edukacja to sposoby prewencji, które najlepiej się sprawdzały na przestrzeni lat. Siedzenie w samotności i klikanie ciał wirtualnych dzieci nie plasuje się najwyżej w jej rankingu metod walki z problemem.

Mój wywiad z Camrynem zakończyłem na dryfującej tratwie w Second Life. Zanim się pożegnaliśmy, zapytał, czy znam jakieś inne gry, w których może „bezpiecznie czuć się sobą". Opowiedział mi, że stracił przyjaciół i oddalił się od rodziny przez swoje zainteresowanie dziećmi. Tylko w wirtualnym środowisku potrafi czuć się bezpiecznie. Poza nim nie ma lekko – bez stałego źródła dochodów, znajomych i odpowiedniego wsparcia klinicznego, potrafi istnieć tylko w cyberprzestrzeni. Dni mijają, a on traci resztki kontaktu ze społeczeństwem.

Miałem już wracać, gdy nagle z nieba na tratwę spadła napompowana, czarna postać. Miała głowę konia, ale tors wyglądał już jak z przesadzonej dmuchanej lalki z sex-shopu. Gęste ciemne włosie pokrywało jej brzuch. Była w ciąży. Wylądowała na jednym z pudeł i stała, obserwując nas. Zamilkliśmy na chwilę, a potem poprosiłem, żeby wyszła. Rozmawialiśmy tu o sprawach osobistych, a jej postać sprawiała, że czułem się niekomfortowo.

„Rozumiem" – odpowiedziała. Odkręciła się i weszła do wody, zapadając się pod jej powierzchnią z każdym krokiem.

„Ok, to było dziwne" – skwitował Camryn.

* Imiona i pseudonimy postaci zostały zmienione.