FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Czy faceci rozumieją Tindera​ lepiej od kobiet?

„Opisy to kopalnia mądrości inaczej. Niektóre są pełne pogardy, pasywno-agresywnie opisujące stosunek do one night stand i do seks-znajomości" – męski punkt widzenia na temat kobiet z aplikacji randkowej
Fot. nie przedstawia autora tekstu

Po naszej publikacji „Czego nauczył mnie pierwszy miesiąc na Tinderze", gdzie autorka opisywała swoje pierwsze doświadczenia w korzystaniu z aplikacji randkowej – otrzymaliśmy polemizujący artykuł, gdzie autor przedstawia męskie doświadczania z Tindera. Publikujemy oba, bo wierzymy w parytety.

Tindera pokazała mi moja narzeczona. Natychmiast zachłysnąłem się ideą programu. Nie oszukujmy się – aplikacja nie powstała jako narzędzie do wyszukiwania par na całe życie, raczej do rozpoczynania szybkich (acz niekoniecznie krótkotrwałych) relacji z nastawieniem czysto hedonistycznym. Hedonizm może mieć jednak różny wymiar dla różnych osób, o czym często użytkownicy i użytkowniczki zdają się zapominać. Dla mnie, w tym wypadku, oznacza seks. Bez zobowiązań, z radością i szacunkiem. Seks to wszak jedna z przyjemniejszych zabaw, którym może się oddać dwójka dojrzałych ludzi. W związku z tym, zielone serduszko i czerwony krzyżyk jawią mi się jako „ruchałbym" oraz „nopenopenopenope". Tinder natychmiast ochrzciłem w myślach mianem „internetowego sklepiku z dziewczynami", na wzór sformułowania użytego przez Arundati w Terapii narodu polskiego za pomocą seksu grupowego (autorko, jakże chciałbym cię poznać, choćby wirtualnie), książki tyleż niedocenionej i szkalowanej, co – dla osób o otwartym umyśle – realnej, zajmującej i… pokrzepiającej.

Reklama

Spotkania

Przez półtora roku rozmawiałem z kilkudziesięcioma kobietami, spotkałem się z sześcioma, z czterema przeżyłem seks na pierwszej „randce" – o ile randką można nazwać sytuację, w której przykładowo podjeżdżam na parking Promenady, zgarniam nową znajomość z Tindera i jedziemy w plener poznać się dogłębnie. Z tymi czterema osobami zachowałem kontakt – z jedną się zaprzyjaźniłem, z większością spotkałem się później jeszcze niejeden raz. Bawiliśmy się świetnie, cel został osiągnięty dla obu stron i na tym zakończę tę dygresję, uciszając przy okazji głosy Januszy, którzy chcieliby wtrącić trzy grosze na temat kobiet idących do łóżka na pierwszym spotkaniu.

To o czym chcę napisać, co na przemian porażało mnie, rozśmieszało i zniesmaczało, to kontakty z tymi osobami, z którymi nie spotkałem się w ogóle, które ja odparowałem, lub mnie odparowały. Mam potężny dysonans. Wydawałoby się, że wszyscy wiemy, do czego służy ta aplikacja. W moim opisie jak byk stało, że jestem tu z powodów hedonistycznych.

Komunikacja level Tinder

Niestety opisów nikt nie czyta. Nawet po sparowaniu! Kiedy obiecująca rozmowa schodzi powoli w kierunku tematu przewodniego, który przyciągnął osobę na Tindera i okazuje się, że ja chcę, gorzej, mam czelność chcieć się seksić, w najlepszych przypadku następowało kulturalne „sory to nie dla mnie", w najgorszym „myślisz, że se tanią kurwę za darmo znajdziesz?". Wykłady na temat szanowania się, „łatwości". Kazania na temat przedmiotowego traktowania osób z ust ludzi, którzy nie umieszczają opisu, nie czytają opisu, tylko klikają na zdjęcie „bo ładne". To pierwsza grupa typowych rozmówczyń. Święte oburzenie, że mężczyzna szuka kobiety do seksu. Bez zobowiązań! Bez związku! Bez prezentów! Ot tak dla czystej przyjemności obu stron.

Drugim wyzwalaczem agresji jest mój związek. A dokładniej: fakt, że jestem w związku. Otwartym. Początkowo nie miałem tego w opisie. Potem dodałem, czarno na białym „jestem w otwartym, szczęśliwym i spełnionym związku", by nie tracić swojego i cudzego czasu. Słusznie spodziewałem się, że to czynnik odstraszający. Źródła były dwa: pierwsze to przeświadczenie o cudzej krzywdzie, drugie – prawo własności.

Reklama

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Dochodzi do sparowania, a następnie wywiązuje się dialog:
– Cześć, jak ci mija dzień?
– Spierdalaj! Znajdź sobie inną frajerkę do pierdolenia po kątach, kiedy twoja lala czeka w domu.

Dla zabawy pociągnąłem tę konwersację jeszcze przez kilkanaście linijek. To jedna ze skrajności – zwykle po prostu czytałem, jak to ja okłamuję siebie, albo moja narzeczona siebie, jak to krzywdzimy siebie nawzajem oraz innych, jak to nasza miłość umrzeć musiała, a w łóżku zapanowała zima. Że musi coś być nie w porządku, skoro sobie nie wystarczamy. Zdecydowanie najzabawniej było czytać kazania i uchylać się przed gromami ciskanymi przez osoby… zdradzające partnerów. Pozostawię to bez komentarza.

Prawo własności działa, jak się okazuje, nawet poza związkiem. Jestem fajny, miło się gada, atmosfera jest napięta, powietrze iskrzy, ale nie spotkamy się, bo „ty już kogoś masz, a ja się nie lubię dzielić". A co ja – opłatek? Lub gorzej: „nie będę wchodzić w paradę twojej dziewczynie, jesteś jej". Nie, nie jestem niczyj. Jestem z kimś. Z wyboru. Ten ktoś też nie należy do mnie i nim nie dysponuję. Jest ze mną z wyboru. To w ogóle temat na osobny wpis.

Obraz wart jest…

Panowie celują w macho-fotkach. O tym napisała w swoim tekście Marta. Ja opowiem wam, co pokazują i piszą dziewczyny.

Must-have nr 1, czyli jaka jestem światowa: słynne lokacje – generyczne lub konkretne. Piramidy, Machu-Pichu, wieża Eiffla, Golden Gate, Big Ben, albo lazurowa woda i plamy, względnie wysokie góry i śnieżne czapy – najlepiej na nartach lub desce. To jest absolutny kanon. Subtelniejsze damy wolą opowiadać o swych wojażach za pomocą zdjęć z bliskiego kontaktu z naturą. Głaszczą tygrysy, przytulają foki, polewają słoniątka, jeżdżą na wielbłądach i pływają z delfinami. Tu znów kłania się stosunek do przedmiotowego podejścia.

Reklama

Must-have nr 2, czyli jaka jestem sexy: samojebka z góry, z dziubkiem i/lub wciętym dekoltem. Wyjątkowo zabawnie wyglądają te zdjęcia w połączeniu ze świętym oburzeniem o seks. Taniec na rurze lub inna sportowa aktywność, pozwalająca na pokazanie zgrabnej sylwetki, bez bycia oskarżonym o świecenie gołą dupą w obiektyw (żeby nie było niedomówień, uważam rurę za ekstra sprawę – sport, który można uprawiać stacjonarnie i który jest wymagający dla organizmu).

Must-have nr 3: Sesja. Nieważne czy wyszła, czy nie wyszła, czy pasuje do modelki, czy nie – sesja musi być. Mam wrażenie, że to jakaś moda: każda kobieta w okolicach trzydziestki musi zrobić sobie profesjonalną sesję foto. Inaczej będzie passe. Nie twierdzę, że to coś złego, ale nie wszystkie efekty takich działań nadają się do publikacji.

… tysiąc słów?

Opisy to kopalnia mądrości inaczej. Niektóre są pełne pogardy, pasywno-agresywnie opisujące stosunek do one night stand i do seks-znajomości. Odstraszyłyby nawet poetów szukających na Tinderze platonicznej miłości na całe życie.

Trafiają się opisy zawierające listę wymagań, która wyraźnie sugeruje, że autorka szuka księcia z bajki, zawierające zarówno przymioty duchowe, jak i fizyczne. Brakuje tylko liczby karatów w naszyjniku oraz maści konia.


Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Są osoby, które zarabiają przez Tindera, czy to otwarcie wymagając prezentów, wyjazdów, hoteli, czy też zapraszając w drogie miejsca. Gorąco mnie kiedyś nagabywała na kawę pracownica warszawskiego klubu Sofia. To było jeszcze zanim zacząłem czytać Wenus bez futra, więc o mały włos bym się tam wybrał. Co ciekawe, mimo że z opisu jasno wynika zależność spotkania i jego przebiegu od pewnych korzyści materialnych, jakakolwiek sugestia, że to seks-working, powoduje furię.

Są opisy wyglądające jak profile nastolatek – „jestem zakrecona krejzolka, uwielbiam bałnsy i każdą muzę, siemaneczko, buziaczki".

Ale dominujący jest brak jakiegokolwiek opisu. To kolejny kamyczek do ogródka traktowania ludzi przedmiotowo. Jak u licha mam cię ocenić inaczej, niż za urodę, skoro nic więcej nie prezentujesz?

Bawmy się

Czy wobec tego Tinder ma sens? Oczywiście. Jednak warunkiem koniecznym jest dystans do samego siebie oraz innych użytkowników, poczucie humoru duża odporność na rozczarowania i anielska cierpliwość. Jeżeli je macie – poznawajcie, zwiedzajcie i bawcie się dobrze. Jeżeli nie – naprawdę, nie musicie go używać.