FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

​Czy Polacy w Wielkiej Brytanii czują się dyskryminowani?

Szumnie zapowiadany strajk Polaków na obczyźnie okazał się fiaskiem – porozmawialiśmy więc z polskimi imigrantami, żeby sprawdzić, co ich trapi i dlaczego nie chcieli wspólnie manifestować

Zdjęcia Daniel Arciszewski i Bartosz Wojtan

Dzień 20 sierpnia 2015, w założeniu grupy internautów skupionej wokół magazynu Polish Express, miał być datą, którą Brytyjczycy zapamiętaliby jako „biało-czerwony" czwartek paraliżujący gospodarczo całe Zjednoczone Królestwo. Jednak jedyne co udało się sparaliżować, to poczucie solidarności i wspólnej tożsamości wśród brytyjskiej Polonii. Zaczęło się na przełomie lipca i sierpnia,od głosu niezadowolenia, jaki podniósł internauta, posługujący się pseudonimem „Pani Joanna": „Kiedyś w Ameryce, w latach 80. też tak psioczyli na imigrantów i jednego pięknego dnia nikt z imigrantów nie poszedł do pracy. Rezultat? Stanęło wszystko: metro, komunikacja, coffe shops. I przestali psioczyć! Może teraz pora na nas?"

Reklama

Dziennik Polish Express szybko podchwycił głos niezadowolenia „Pani Joanny" i innych oburzonych internautów, którzy wtórowali pomysłowi pozbawienia Brytyjczyków m.in. możliwości zjedzenia pierogów, kupienia polskiej paczki papierosów spod lady, opieki nad chorą na Alzheimera weteranką Bitwy o Anglię i wykończenia elewacji w ich penthouse-studios. Tym odpłaciliby się za agresywną narrację gabinetu Davida Camerona, którą w skrócie można opisać jako: „nie mamy nic przeciwko imigrantom, nie mamy w planach wprowadzania ograniczeń przepływu siły roboczej, ale ich liczba jest zdecydowanie za duża i będziemy starać się ten odsetek ludności goszczącej w Wielkiej Brytanii stopniowo zmniejszać".

Nie ma co się dziwić. Nie dla każdego Wyspy okazały się ziemią obiecaną. Nie każdy wybił się z wąskiego kręgu współziomków niegdyś zamieszkujących jeden powiat, a dziś jeden 7-osobowy pokój. A teraz jeszcze mówi im się, że nie robią nic, tylko pobierają kolejne funty z budżetu na uprawianie swojej socjal-turystyki. Ale tak nie jest. Każdy przyjechał tu, by zapracować sobie na życie, dlatego właśnie „strajk" polegający na nie-przyjściu do pracy okazał się taką klapą. Jednak wróćmy do początku. Czyli do organizowania strajku pod komentarzami Polish Express i na założonym przez ową gazetę facebookowym wydarzeniu „Strajk Imigrantów w UK". Było gorąco. Palce zaangażowanych w wirtualną dyskusję zdawały się dudnić w klawiaturę, jakby oblewano je wrzątkiem. Pojawiały się głosy za i przeciw — od bardziej konkretnych, po te gdzie były jedynie internetowym wylewem swojej frustry.

Reklama

W komentarzach dołączano sporo obrazków z Polską husarią biegnącą na islamistów, Janem Pawłem II i Ojcem Rydzykiem mówiącymi o jedności narodu, było też coś o sprzedaży niebieskiej, 5-drzwiowej Hondy Civic rocznik 2003. Tak właśnie wyglądały początki „oddolnej inicjatywy Polaków domagających się równych praw" (cyt. za Polish Express). Tak wyglądały przedsięwzięcia do strajku, o którym rozpisywali się dziennikarze zagranicznych serwisów informacyjnych.

20.08, 12:00, Westminster pod budynkiem Parlamentu

Szukałem tej manifestacji, naprawdę jej szukałem. Nawet podszedłem do policjanta zapytać się go „gdzie przed brytyjskim parlamentem jest strajk?" Uśmiechnął się i odpowiedział, że jestem czwartą osobą, która go o to pyta.

W końcu znalazłem. Zza trzech olbrzymich furgonetek z satelitami, stała pokaźna grupa dziennikarzy. Ale gdzie w tym wszystkim Polacy? „Pewnie nawet nie stać ich było na przyjazd" - usłyszałem w tłumie.

Był tam jednak pan Tomasz Kowalski – redaktor imigracyjnej gazety Polish Express — człowiek, który utworzył wydarzenie na Facebooku [i poświęcił sprawie pięć swoich artykułów].

Zapytany przez dziennikarzy, czy jest zawiedziony małą frekwencją, odpowiedział, że nie — bo sam fakt, że sprawa spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem, to ważny komunikat. Po godzinie ze strajku pozostała tylko wydeptana kępka trawy.

Dzień strajku, godzina szczytu, Ealing

Słyszę, jak mijający mnie mężczyzna rozmawia przez telefon po polsku. Pytam się go o strajk. „Parę transparentów pod Parlamentem to normalne w takim kraju" – mówi Grzegorz, programista w firmie IT, który o strajku nie słyszał i do strajkujących by nie dołączył, bo nie czuje się dyskryminowany. „Do przeprowadzenia słusznego strajku potrzebna jest konkretna i mocna przyczyna. Wydarzenie, które faktycznie zbulwersuje większość Polaków. A jest inaczej. Nikt nie wie, przeciwko czemu miano strajkować. Moim zdaniem ten ferment w Internecie to manifestacja poczucia samotności i braku reprezentacji tej części Polaków, którym trudniej jest wyjść poza polskie środowisko". Następnie oznajmił, że musi już kończyć, bo śpieszy się do dziewczyny.

Reklama

Pod apteką przystanąłem koło trójki sympatycznie wyglądających Polaków. „Czyli naprawdę nie słyszeliście o tej wielkiej bańce internetowej?" – spytałem.

„Nie, ale rozumiem oburzonych. Są ludzie mieszkający po kilkanaście lat w Anglii, nieznający języka i nigdy niewychodzący poza swój krąg. Przez brak wzajemnego zrozumienia, można czasem pomylić „uprzedzenie" ze zwyczajnymi różnicami w obyciu" — powiedziała mi Ania, która w Londynie mieszka od 10 lat i jest menadżerką oddziału banku w pobliskiej dzielnicy — „Lepiej, żeby nikt o tej sprawie więcej nie mówił, tak jak nie mówi o tym większość z nas. Zrobiło się wokół Polaków trochę niesmacznie".

Dzień strajku, wieczór, przedmieścia północnego Londynu.

Spotykam się z Damianem. Ma 24 lata. Angielskich lat 7. Wychowywany przez babcię w Polsce, w wieku 17 lat przyjechał do rodziców. Chodził chwilę do brytyjskiej szkoły i ma tutaj narzeczoną. Trzyma się jednak głównie z Polakami. Wraca właśnie z budowy do domu na przedmieściach. Nie zastrajkował, bo musi zarabiać. Po to tu przyjechał, ale samą koncepcję popiera i w Internecie niejednokrotnie dawał temu wyraz.

„No haruję tu jak niewolnik. A oni jeszcze zaraz będą chcieli z torbami nas puścić! Wizy wprowadzić i jeszcze taką papierologię, że się człowieku za chuja nie połapiesz, o co chodzi. Dziękujemy angielskim bosom za to, że mamy najniższą krajową i jeszcze mamy im dupę całować i robić owertajmy i nie wiem. Jest tutaj za co żyć, nie powiem, ale nawet za tą najniższą [krajową pensję przyp. red.] nie ma tu żadnej Mekki. Teraz jeszcze słyszy się, że nas Cameron nie chce. Jebać go!"

Reklama

Wchodzimy do polskiego sklepu, który chwali się faktem, że nie ma w nim żadnego zagranicznego (niepolskiego) produktu. Kupując piwo, Damian pyta mnie czy wiem „że są Polacy, którzy wstydzą się kupować polskie piwo, bo ktoś jeszcze pomyśli, że są Polakami? Do tego to doszło!"

Młoda, ładna kasjerka, podsłuchawszy naszą rozmowę, również wyraża swoją opinię na temat strajku.

„Ja też jestem za. W Londynie możesz skończyć na ulicy, jeśli nie masz kasy na początek. Tu nikt ci nie pomoże, a oni w telewizji mówią, że my tu przyjeżdżamy i żeby za przeproszeniem dupą do góry leżeć. Ostatnio, pracowała tu taka dziewczyna z Polski. Nie umiała za bardzo po angielsku mówić. I wchodzi tu taka jedna Angielka, chciała pączki kupić. No i pyta się, o coś tę dziewczynę, a ta nie umiała odpowiedzieć. I jak nie zacznie się na nią wydzierać, że jak nie umie angielskiego, to wie, gdzie jest lotnisko i że to jest niedopuszczalne, więcej tu nie przyjdzie. Takie gadki nie są rzadkością".

Zaniedbana, główna ulica Zachodniego Hendon. Poznaje kolegę Damiana. Piotrek. Ma 35 lat i śpi w sześcioosobowym boksie na Hendon. Wszystko, co zarobi idzie na alimenty w Polsce i na „życie". Pytam się, czy są zatargi z Anglikami. „Są, ale to jak się Polacy napiją. Chodzi o różnice w kulturze, jesteśmy głośni… Wiesz, kurwa… To chyba oczywiste, że człowiek musi sobie jakoś odreagować po tygodniu harowania. Wyjechaliśmy do Wielkiej Brytanii w najlepszym momencie życia, a że Angole to flegmatycy czasem krzywo się patrzą, nie? To fakt, że mija już 11 rok od naszego przyjazdu, sprawia, że jesteśmy tacy dostrzegalni i doskwierający. Już drugie pokolenie się rodzi. Wiesz, ile dzieciaków urodziło się w UK? Polaka można oskarżyć, bo jest biały – a Hindusa czy Pakistańczyka to nie, bo to rasizm. Po prostu, gdy nie umie się języka, jesteśmy takimi białymi chłopcami do bicia".

Pytam się Piotrka, czy strajkował. „Nie, ja to prywatnie u Anglika pracuje, ale on jest spoko. No i innych chłopaków bym nie wystawił".