FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Czy rap w końcu przełamie psychologiczne tabu?

Wielu ludzi słucha muzyki, żeby zagłuszyć swój smutek, dlatego wcale nie dziwią wyniki badań ujawnionych w tym miesiącu przez Cambridge University
Ryan Bassil
London, GB

Wielu ludzi słucha muzyki, żeby zagłuszyć swój smutek, dlatego wcale nie dziwią wyniki badań ujawnionych w tym miesiącu przez Cambridge University, które stwierdzają, że słuchanie rapu może pomagać w walce z depresją. Dane sugerują, że rapowe teksty „od pucybuta do milionera" i „pozytywna obrazowość" to katharsis w akcji – „znaczenie wolności i przekaz nadziei", i mają rację. Empire State of Mind może być kurewsko mdłe, a jednak gdy tego słucham, wyobrażam sobie, że spaceruję Piątą Aleją, cuchnąc Armanim i władzą.

Reklama

Naukowcy specjalnie nawiązali do szczerego hymnu Biggiego Juicy – niezaprzeczalnie najlepszego kawałka karaoke, jaki kiedykolwiek powstał – i to świetnie, że rozumieją, iż transformacja B.I.G-a od czytania magazynów o rapie do ryczenia „Salt-n-Pepa and Heavy D up in the limousine" jest motywująca. Ale w szerszej perspektywie można też dopatrzeć się pewnej rysy na szkle. Oczywiście rap ma swoje dobre strony, ale jest w nim też coś więcej niż historie z cyklu „od pucybuta do milionera".

Odkąd jestem wystarczająco duży, żeby słuchać nagrań, których nie narzucano mi podczas przejażdżki samochodem, muzyka stała się moim mechanizmem radzenia sobie – i to właśnie hip-hop jest najbardziej pocieszający.

Jak to ujął Eminem w Sing for the Moment, siedzisz w nocy w swoim pokoju i płaczesz, a potem wrzucasz sobie jakieś rapowe nagranie – siedzisz i czujesz pozytywne wibracje.

Każdy rodzaj muzyki to droga ucieczki, a mi hip-hop pomaga z trzech szczególnych powodów: narracji, eskapizmu i tematyki, których nie można odnaleźć w żadnym innym typie muzyki.

Nieważne, czy jest to Eminem rapujący o biciu w Rock Bottom („yesterday going by so quickly it seems like it was just today"), Kid Cudi goniący szczęście, Jean Grae przypominająca, żeby nadal żyć, czy Tyler the Creator mówiący o problemach z ojcem i tworzący wyimaginowany świat marzeń, bo hip-hop daje mi namiastkę wszechświata, w którym mogę się zanurzyć, gdy w pobliżu nie ma nikogo. Dla innych może być to artystka taka jak Angel Haze – figurantka, która przypomina słuchającemu, że bycie innymi jest OK i że trzeba przejść przez bagno, aby być sobą. Może być to nawet tak proste jak wrzucenie Lifestyle i zapomnienie na chwilę o wszystkim, poza śpiewającym nie wiadomo o czym Youngiem Thugiem. Czasem wystarczy po prostu posłuchać – i to pomaga.

Reklama

Jednakże pominąwszy ludzi takich jak ja, którzy odnajdują pociechę w niektórych rapowych piosenkach, hip-hop nie radzi sobie z artystami, którzy a) nie mówią o swoich skomplikowanych uczuciach albo b) sami mają problemy z sobą. Problematyczni raperzy – np. Gucci Mane albo DMX – często są spychani do kinowych wraków pociągowych oglądanych przez fanów z popcornem w ręku. Introspekcyjni artyści (np. Childish Gambino), którzy przekuwają swoją niepewność w nagranie i eksponują swoją omylność, zostali obrzuceni wyzwiskami za bycie zbyt miękkim lub słabym. Ludziom takim jak Tyler the Creator i Eminem uchodzi to na sucho, bo mają swoje role w filmie.

W hip-hopie nadal obowiązuje tabu dotyczące zdrowia psychicznego. Niektórzy artyści o tym opowiadają, a inni srają na nich z tego powodu. Wywodzi się to z kultury, która otacza ten gatunek. Pharoahe Monch w wywiadzie dla VladTV opowiadał o swoim ostatnim albumie PTSD i wyznał, że czuł, iż nie może rozmawiać o depresji, bo w świecie hip-hopu i czarnej społeczności zdrowie psychiczne jest uważane za mit. Wyzwania dnia codziennego są pokazywane jako te dużo ważniejsze.

Komentarze Moncha nawet dla białego fana rapu mają sens. Do głowy przychodzi mi jedynie powszechnie uznawana rapowa piosenka czarnego artysty, która mówi o problemach psychicznych, to Suicidal Thoughts Biggiego, oraz kawałek Geto Boys My Mind is Playing Tricks on Me – oba utwory podchodzą do problemu na zasadzie gnębienia w kapturze w opozycji do uczucia posępności i przybicia, będących efektem wpływu ich środowiska. Po samobójstwie potentata rapowego Chrisa Lighty'ego (reprezentującego m.in. Nasa, 50 Centa i Diddy'ego) hiphopowa uczona i była wiceprzewodnicząca Partii Zielonych Rosa Clemente napisała: „Hip-hop, szeroko pojęta społeczność czarnych i radykalni społeczni aktywiści muszą znaleźć sposób na rozpoczęcie dialogu, nie tylko po to, aby przerwać milczenie wokół depresji, ale także – aby zapobiec wyśmiewaniu tych, którzy cierpią z powodu tej choroby".

Reklama

Kendrick Lamar – i.

Wydany miesiąc temu kawałek jest potężnym przykładem na to, że podejście do tematu się zmienia. Refren piosenki I Love Myself wykrzyczany na początku, a następnie wykrzykiwany na końcu z głębi tchawicy Kendricka rozwiązuje problem bez obawy o tekst „committing crime after crime, drugs and extortion". Chociaż refleksja Kendricka dotyczy jego środowiska, to autor używa jej, żeby skierować uwagę w stronę własnych przekonań, motywacji i miłości. To niesamowite oświadczenie.

„Nagranie brzmi świetnie, ale wywodzi się z depresji – powiedział Kendrick w wywiadzie dla 93.7 The Beat. – Pochodzi z miejsca, gdzie brak pewności. Nie tylko stamtąd, ale również ode mnie… Depresja to coś, z czym zmierzyłem się w swoim życiu, nie tylko pisząc piosenkę, ale mierzę się z tym nawet teraz".

Niezależnie od tego, jak według was brzmi i Kendricka Lamara – dla jednych może być jak staromodna muzyka przygrywająca przy koszykówce, a inni mogą uważać, że to świetna piosenka – to autor w końcu się otworzył i zaczął robić to, o czym Rosa Clemente marzyła od dwóch lat. Przerywa milczenie wokół depresji, nie obraża nikogo, ale przede wszystkim rozpoczyna dialog i sprawia, że ten gatunek muzyki idzie do przodu.

W przeciwieństwie do innych raperów z problemami osobistymi – takich jak DMX, który zmaga się z chorobą dwubiegunową, albo jak typ z Wu-Tang Clan, który obciął sobie fiuta – Kendrick mówi o swoich problemach ze zdrowiem psychicznym i o byciu raperem, i nie jest przy tym alienowany ani wyszydzany przez przemysł muzyczny. Fakt, że powrócił z kawałkiem i po prawdopodobnie najlepszym rapowym nagraniu ostatniej dekady, jest najważniejszy.

Ważne, że sytuacja zaczyna się zmieniać. Ustalenia Cambridge University, wedle których hip-hop pomaga ludziom, to symbol zmieniającego się podejścia osób spoza hiphopowego świata. Stało się jasne, że rap to nie tylko spluwy i przestępstwa. A i Kendricka Lamara sugeruje, że w rapowym środowisku nastąpi zmiana radzenia sobie z problemami psychicznymi wśród mainstreamowych raperów. Kendrick jest jednym z głównych pionków w grze i mamy nadzieję, że w rezultacie pozostali artyści zaczną podążać jego śladem, a stygmatyzacja zniknie raz na zawsze.

Niezależnie od przyszłości obydwie te rzeczy są ważne. I nie tylko dla hip-hopu jako gatunku muzycznego, ale też dla fanów i artystów, którzy rap traktują jak formę drogi do wolności, a dotąd bali się głośno wypowiadać.

Kiedyś zamknięty w swoim pokoju godzinami słuchałem Kida Cudiego. Introspekcja w jego muzyce sięga do bardzo specyficznego poczucia samotności, paranoi, lęku i przygnębienia, który jest mieszanką trzech wcześniej wymienionych uczuć. Nawet teraz, gdy zaczynam czuć, że to wszystko się powtarza, gdy nie mogę wstać z łóżka, bo kołdra jest zbyt ciężka, i jestem przekonany, że jeśli nie splunę pastą trzy razy z rzędu, to dosięgnie mnie jakaś choroba (a przyznanie się przed kimkolwiek do tego byłoby przesadą), włączam jego debiutancką płytę i zatracam się w tym. Potem czuję, że oddycham.