Nigdy nie dawałem szans Szpakowi, ani samej Eurowizji, jednak to co zobaczyłem w sobotni wieczór wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Mile się zaskoczyłem!
Reklama
Zastanawiając się, kiedy w końcu powstanie piosenka bez żadnych słów, a tylko z refrenem „Yeah, yeah, oh yeah!", zauważyłem, że na prowadzenie w punktacji wyszła Australia! Z miejsca zacząłem jej dopingować, jako jedynemu państwu z własnym kontynentem, przodującym w europejskim konkursie piosenki. Teraz możemy się tylko zastanawiać, jak wyglądałaby edycja Eurowizji w kranie torbaczy – i o której godzinie, by to puszczano? Absurd? Nie, sztos.Ostatecznie wygrała Ukraina, co zmieniło płytki show w polityczny manifest. Jamala wygrała z w finale 61. Konkursu Piosenki Eurowizji z Rosją – piosenką 1944, nawiązującą do stalinowskiej deportacji Tatarów krymskich. Reakcja Rosji nie była raczej zaskoczeniem – kiedy stwierdziła, że to hańba Europy, a nasz piękny polski ptak Michał Szpak zdradził mediom, że gdyby walka była fair play, to stałby na podium.
Bądź z nami na bieżąco, polub nasz nowy fanpage VICE Polska
I to było moje pierwsze dłuższe niż 5 minut z Eurowizją, co raczej już nigdy się nie powtórzy, chociaż chwilami było ok. Najbardziej jednak rozbawił mnie fakt, że cały event był dość mocno celebrowany przez środowisko LGBTQ, gdzie w publiczności pomiędzy narodowymi flagami powiewały tęczowe barwy, a w Stanach transmitował to kanał Logo, który puszcza chociażby RuPaul's Drag Race – a to wszystko puszczała Telewizja Polska pod rządami Jacka Kurskiego. Absurd? Nie, sztos. Nie zmienia to jednak faktu, że najlepszym momentem całego show był krótki przerywnik z udziałem sir Iana McKellena i sir Dereka Jacobi, gdzie pierwszy mówi drugiemu, że „to najdłuższy wieczór w jego życiu" i pyta, ile czasu już minęło, a drugi odpowiada: 5 minut.