FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Dlaczego oglądanie tegorocznej Eurowizji było super

Nigdy nie dawałem szans Szpakowi, ani samej Eurowizji, jednak to co zobaczyłem w sobotni wieczór wprawiło mnie w osłupienie. Byłem mile zaskoczony!

Michał Szpak na Eurowizji 2016. Źródło: YouTube.

Nigdy nie dawałem szans Szpakowi, ani samej Eurowizji, jednak to co zobaczyłem w sobotni wieczór wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Mile się zaskoczyłem!

To była moja pierwsza Eurowizja w życiu, której poświęciłem dłużej niż 5 minut. Przyznaję jednak, że usiadłem przed telewizorem głównie dla beki, jako że śledzenie tego show porównałbym do seansu Rekinado – przedstawienia tak żenująco złego, że aż świetnie się to ogląda. Dla jasności nie cisnę teraz po fanach konkursu piosenki, a liczy się ich w setkach milionów na całym świecie – ot stwierdzam jedynie, że nie mój cyrk, nie moje małpy – ale popatrzeć mogę, jak się pocą i szczerzą do kamer, by zdobyć uznanie fanów i światowego jury.

Początkowo każdy z nas, siedzący przed odbiornikiem widz, dostał produkt, jakiego się spodziewał, a wręcz oczekiwał – wizualny przesyt, kiepskie żarty prowadzących, biednego Artura Orzecha, który nie wyrabiał się z ich puentami, ale przede wszystkim sceniczne show; liryczny banał w tekstach piosenek i trywialność kompozycji, jakby ich twórcy czerpali garściami ze szkoły hitów disco polo, które „muszą chwycić szybko i pokonać innych kandydatów z kolejki do popularności, przypominając utwory, które były hitami wcześniej".

Reklama

Preludium do spełnienia wieczoru okazał się autodiss prowadzących, którzy nie kryli, że dobrze kumają, na jakiej gałęzi rozrywki siedzą i że trzeba się z tego zwyczajnie pośmiać. Stąd nagle, w swoistym antrakcie od wyścigu artystów, Måns Zelmerlöw i Petra Mede wykonali utwór Love and Peace, będący swoistą kompilacją wszystkich piosenek, prezentowanych na Eurowizji, które niejednokrotnie działają jak wytrych do serc fanów konkursu. Nie zabrakło też praktycznych wskazówek, na temat choreografii, jak np. chcesz wygrać, posadź na scenie starego człowieka z tajemniczym instrumentem – z łatwością dało się zauważyć też polski akcent ze Słowiankami ubijającymi masło. Tak Polsko, Szwedzi nie zapomnieli.



Zastanawiając się, kiedy w końcu powstanie piosenka bez żadnych słów, a tylko z refrenem „Yeah, yeah, oh yeah!", zauważyłem, że na prowadzenie w punktacji wyszła Australia! Z miejsca zacząłem jej dopingować, jako jedynemu państwu z własnym kontynentem, przodującym w europejskim konkursie piosenki. Teraz możemy się tylko zastanawiać, jak wyglądałaby edycja Eurowizji w kranie torbaczy – i o której godzinie, by to puszczano? Absurd? Nie, sztos.

Ostatecznie wygrała Ukraina, co zmieniło płytki show w polityczny manifest. Jamala wygrała z w finale 61. Konkursu Piosenki Eurowizji z Rosją – piosenką 1944, nawiązującą do stalinowskiej deportacji Tatarów krymskich. Reakcja Rosji nie była raczej zaskoczeniem – kiedy stwierdziła, że to hańba Europy, a nasz piękny polski ptak Michał Szpak zdradził mediom, że gdyby walka była fair play, to stałby na podium.


Bądź z nami na bieżąco, polub nasz nowy fanpage VICE Polska


I to było moje pierwsze dłuższe niż 5 minut z Eurowizją, co raczej już nigdy się nie powtórzy, chociaż chwilami było ok. Najbardziej jednak rozbawił mnie fakt, że cały event był dość mocno celebrowany przez środowisko LGBTQ, gdzie w publiczności pomiędzy narodowymi flagami powiewały tęczowe barwy, a w Stanach transmitował to kanał Logo, który puszcza chociażby RuPaul's Drag Race – a to wszystko puszczała Telewizja Polska pod rządami Jacka Kurskiego. Absurd? Nie, sztos. Nie zmienia to jednak faktu, że najlepszym momentem całego show był krótki przerywnik z udziałem sir Iana McKellena i sir Dereka Jacobi, gdzie pierwszy mówi drugiemu, że „to najdłuższy wieczór w jego życiu" i pyta, ile czasu już minęło, a drugi odpowiada: 5 minut.