FYI.

This story is over 5 years old.

gry

Dlaczego wszyscy chcieliśmy zabijać naszych Simów?

Pamiętasz, jak zabierałeś drabinkę z basenu, żeby potonęli, albo podpalałeś ich domki i usuwałeś wszystkie drzwi? Postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego to robiłeś

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK

Od czasu pojawienia się na rynku pierwszej części Simsów w 2000 roku, seria nie schodzi z list bestsellerów. Jeżeli przez te wszystkie lata byłeś zamknięty w piwnicy i nie masz pojęcia, o czym mówię, już wyjaśniam: The Sims to gra symulacyjna, w której gracz nie tylko decyduje o losie bohaterów, ale również o ich aparycji, zamożności, wyglądzie mieszkania itd. Od jego widzimisię zależy, czy Sim zostanie magnatem finansowym z olbrzymią posiadłością, czy też podrzędnym aktorem gnieżdżącym w jakiejś zapuszczonej norze.

Reklama

Jednak pomimo nieskończonych możliwości poprowadzenia życia Simów, większość z nas spędzała całe godziny na wymyślaniu coraz bardziej finezyjnych sposobów na jego skrócenie.

Od kiedy tylko istnieją gry komputerowe, zaniepokojeni rodzice i eksperci traktują je jak źródło całego zła na świecie – to nie szykany w szkole powodują agresywne zachowania u dziesięciolatków, tylko czas spędzony przed komputerem. Rzadko kiedy w tych dyskusjach pojawia się temat Simsów, ale może to błąd? Jakby na to nie patrzeć, niewiele jest gier, w których morderstwo wymagałoby takiej inwencji twórczej.

Gdy myślę teraz o tych wszystkich niepotrzebnych śmierciach w świecie Simów, odczuwam lekki niepokój. Dlaczego właściwie tak bardzo nam zależało, żeby odebrać im życie?

W pierwszym odruchu pomyślałam, że robiliśmy to po prostu dla jaj. Istniała niezliczona ilość sposób, żeby zamordować Sima – mogłeś chociażby spowodować spięcie elektryczne w wannie albo zaprószyć spaloną zapiekanką ogień w mieszkaniu. Niezależnie od twojej strategii, śmierć w Simsach zazwyczaj była absurdalna i śmieszna.

Myślałam, że to dobre wytłumaczenie, dlaczego wszyscy staliśmy się seryjnymi simobójcami. Jednak rozmowy z ludźmi, którzy spędzali niegdyś całe dnie nad tą grą, przekonały mnie, że musiałam poszukać innej odpowiedzi.

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka bardzo ogólne pytanie, czy wśród moich znajomych byli może jacyś byli simsomaniacy. Ku mojemu zdziwieniu, dostałam mnóstwo odpowiedzi. Jeden kolega napisał: „Rosebud;!;!;!;!;!;!;!;!" przypominając nam wszystkim o ukochanym cheacie pozwalającym na błyskawiczne zarobienie Simoleonów (przypominam – Simoleony były walutą w świecie Simsów, a „;!" pozwalało na tysiąckrotne pomnożenie mamony). Ktoś inny skomentował post słowami: „MOI DRODZY, MUSZĘ WAM COŚ WYZNAĆ". Najwyraźniej moim pytaniem otworzyłam współczesną puszkę Pandory – pełną wyznań byłych simoholików.

Reklama

Spisałam je i pokazałam Adamowi Lobelowi, projektantowi gier i specjaliście w zakresie psychologii społecznej. Lobel jest członkiem holenderskiego stowarzyszenia badającego wpływ gier na zdrowie psychiczne i emocjonalne (GEMH), więc wydawał się idealnym kandydatem do przeanalizowania wypowiedzi moich znajomych.

Podzieliłam się z nim obserwacją, która mnie samą na początku bardzo zaskoczyła – większość byłych graczy wcale nie czerpała przyjemności z uśmiercania Simów. Stworzone przez siebie postaci przeważnie otaczali szczególną troską i starali się zaprojektować dla nich jak najlepsze wirtualne życie. Dobrze to rozumiałam, ja również zawsze bardzo dbałam o moich Simów i za każdym razem mocno przeżywałam ich śmierć. Jednak nie powstrzymywało mnie to przed przeprowadzaniem makabrycznych eksperymentów i sprawdzaniem, co się stanie, jeżeli usunę drabinkę z basenu albo nie pozwolę im opuścić pokoju.

Adam zwrócił uwagę na to, że przypadku takich gier jak The Sims – czyli typu „piaskownica" – szczególną uwagę należy zwrócić na pobudki, którymi kierują się gracze. „Niektórzy grają w Simsy, bo podoba im się rola Twórcy" – wytłumaczył Lobel. „Inni chcą po prostu poznać samych siebie i zobaczyć, czy są w stanie przekroczyć pewne granice". Jak jednak powiedziałam Adamowi, moje mordercze zapędy w świecie Simsów miały się nijak do mojej na co dzień bardzo wrażliwej natury. Robiło mi się smutno po obejrzeniu przygnębiającego filmu, trudno o lepszy dowód, że nie jestem socjopatką.

Reklama

Lobel uznał, że grając w Simsy najprawdopodobniej eksperymentowałam z tą stroną mojej natury, której normalnie nie dopuszczam do głosu. Innymi słowy, zabijając Simów poznawałam własne granice – granice, których nigdy bym nie przekroczyła w rzeczywistości.


Dla graczy i nie tylko. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Pasowałoby to do tego, co powiedziało mi wielu moich znajomych. Weźmy Willa z Melbourne: wyznał, że choć nie lubił patrzeć na śmierć swoich Simów, często zwyciężała w nim ciekawość i pozwalał im umrzeć. „Zawsze bardzo mocno przywiązywałem się do moich człowieczków" – przyznał się. „A mimo to potrafiłem usunąć im drabinkę z basenu, żeby zobaczyć, jak toną. Wydaje mi się, że kierowała mną ciekawość, ile czasu będą w stanie walczyć, zanim ostatecznie wysiądzie im organizm. I jak zareagują ich bliscy, gdy w basenie znajdą dryfujące, martwe ciało. Zdarzało mi się też zabijać Simów tylko po to, żeby zwabić do miasta Ponurego Żniwiarza i kazać pozostałym go uwieść".

Przygotowując się do tego artykułu, odkryłam, że w świecie Simów śmierć i seks często idą ze sobą w parze. Lizzi, studentka z Londynu, zauważyła, że jej rozgrywki „prędzej czy później kończyły się jedną z tych dwóch rzeczy". „Stworzyłam kiedyś cudowną, zgraną rodzinę rudzielców. Uwielbiałam ich. Rozsądna, idealistyczna część mnie chciała dla nich jak najlepiej" – stwierdziła. „Jednak druga część kochała czystą anarchię. Rozpieprzenie ich życia było niezwykle satysfakcjonujące".

Zapytałam Adama, czy zachowanie i pobudki fanów Simsów (w tym moje) były normalne. Okazuje się, że stanowią one dla niego świetny dowód na to, że powinniśmy traktować takie gry jako pewnego rodzaju poligon doświadczalny dla naszej psychiki. „Jest to podejście, które chcielibyśmy spopularyzować wśród badaczy zajmujących się wpływem gier komputerowych na ludzi. Zależy nam, żeby zaczęto je uważać za narzędzie, dzięki któremu można w bezpieczny i kontrolowany sposób poznać samego siebie oraz rozwinąć się emocjonalnie".

Wszystko wskazuje na to, że jeżeli nawet na początku poprzedniej dekady dałeś się porwać gorączce Simsów i spędzałeś całe dnie na uśmiercaniu Bogu ducha winnym ludzików, najprawdopodobniej nie drzemie w tobie uśpiony morderca. I kto wie, być może to właśnie zasługa tej gry?