FYI.

This story is over 5 years old.

Zawody polskie

​Dlaczego zostałem dilerem

Znaleźli przy mnie narkotyki, mieli na mnie niezbite dowody. Zabrali telefon i sprawdzili sms-y. „Dla mnie dwie komedie" – przecież nikt nie uwierzy, że handluję filmami

Timothy Leary, wieszcząc XXI wiek, już pięćdziesiąt lat temu utożsamiał narkotyki z religią. I to prawda – dziś właściwie dragi nikogo już nie szokują, a dla wielu stały się niemalże sakramentem. Państwo jednak cały czas stawia się w roli Wielkiego Brata i decyduje, czym można się odurzać, a co jest dla nas złe. To otwiera furtkę dla odważnych przedsiębiorców, którzy – omijając prawo – wprowadzają na rynek zakazane specyfiki.

Reklama

Znając historię, gdy za niedopalonego jointa ktoś dostawał zawiasy, postanowiłem dotrzeć do źródła. Bez większych problemów zdobyłem namiar na dilera, który działał na lokalną skalę w jednym z byłych miast wojewódzkich (galeria handlowa, spore bezrobocie i 80 tysięcy mieszkańców), jednak nie uniknął wpadki. Radek to wesoły, niepozorny koleś, który zamówił colę (na spotkanie przyjechał autem) i machnął ręką, gdy zaproponowałem mu papierosa („nie jaram takiego syfu"). Z dala od naciąganych kronik policyjnych i wydumanych gangsterskich historii rodem z osiedla, opowiedział mi o tym, dlaczego został dilerem.

VICE: Kiedy pierwszy raz spróbowałeś narkotyków?
Radek: Miałem wtedy z piętnaście lat. Byłem na ognisku, kumple chcieli załatwić jakieś zioło, ale brakowało im kasy. Tak się złożyło, że miałem przy sobie forsę, a że nigdy wcześniej nie paliłem – postanowiłem spróbować. Zajarałem z lufki i bardzo mi się to spodobało. Choć na samym początku częstotliwość bakania nie była jeszcze tak duża, śmiało mogę powiedzieć, że palę już prawie pół życia.

Daleko zabrnąłeś w eksperymentach z dragami?
Skupiałem się głównie na trawce, ale próbowałem też innych rzeczy. Zarzucałem ecstasy, którym też zresztą handlowałem, zdarzyło mi się też przyjąć amfetaminę, sporadycznie jakieś grzybki. I to właściwie tyle. Zawsze wolałem zamulacze niż środki pobudzające. Kiedy widziałem tracących zęby typów latających na metamfetaminie – a raczej co z nich zostawało po kilku dniach brania z rzędu – nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby tego spróbować. Do cięższych, kłutych historii nigdy nawet nie miałem dostępu.

Reklama

Żadna praca nie hańbi, ale nie wszystkie są legalne. Polub fanpage VICE Polska i wiedz więcej


Jak to się stało, że postanowiłeś zostać dilerem?
Byłem jakoś po maturze i zacząłem jarać praktycznie codziennie. Nie była to tania zabawa, więc postanowiłem zabawić się w handel. Byłem wtedy jednak kiepskim biznesmenem – przepalałem większość towaru i po kilku miesiącach musiałem zwinąć kramik. Drugi raz spróbowałem gdzieś po dwóch latach, tym razem wszystko zagrało jak należy. Kasa to główny powód podejmowania takiego ryzyka. Miałem też stały dostęp do fajnego towaru i mogłem wliczać go w koszty. Istotną rolę odegrało też towarzystwo: większość moich znajomych albo pali, albo pociąga nosem – na starcie miałem zapewniony zbyt.

Czy w czasie handlowania dragami pracowałeś normalnie?
Tak, co więcej – łączyłem jedno z drugim. Pracowałem na budowie, gdzie miałem ogromny popyt na fetę i piko (metamfetaminę). Kolesie byli tak uzależnieni, że w trakcie dnia płacili nawet kilka stów za to gówno.

Ile miesięcznie można zarobić? Można utrzymać się tylko z dilowania?
Śmiało, choć zależy od tego jakich masz dostawców i przebitkę na towarze. Ja nie zarabiałem jakichś kokosów, zresztą nigdy nie aspirowałem do zostania jakąś grubą rybą, ale średnia krajowa lekko mi wpadała. To w sumie bardziej mi się opłacało niż regularna praca, ale z perspektywy czasu cieszę się, że nigdy nie zrezygnowałem z normalnej roboty.

Reklama

Jakie dragi są najpopularniejsze?
Z mojej perspektywy: trawka. Nigdy nie zależało mi na amfetaminowych klientach, ci kolesie są mocno przypałowi, przez swoje uzależnienie fizycznie potrafią upierdliwie truć dupę nawet w nocy i nad ranem. W ostatnich latach zauważyłem ogromny wzrost popularności mety, można było o wiele lepiej zarobić na niej niż na gzymsie, więc włączyłem ją do swojej oferty. Na wniektórych osiedlach dziś trudniej o zioło niż piko. Ale jak wcześniej mówiłem, moja perspektywa jest raczej małomiasteczkowa, w Warszawie czy Krakowie schodzi mnóstwo koksu, natomiast mało który z moich klientów byłby w stanie wywalić ponad trzy stówy na grama.

W medialnej narracji ciągle przewija się mit „pierwszej działki za darmo".
No żart, nigdy nie rozdawałem towaru na mieście (śmiech). Zdarzało mi się czasami zajarać z kimś swojego jointa, ale wyłącznie ze względów towarzyskich. Zresztą, na odchodne rzucałem często „mam ciągle to jaranie, dzwoń jak coś". Najczęściej dzwonili już na drugi dzień. Reklama dźwignią handlu.

Jaka jest średnia wieku klientów?
Głównie byli to ludzie do trzydziestki, sporadycznie starsi. Raczej tacy z szeroko pojętego mojego przedziału wiekowego. Gówniarzom nie sprzedawałem, bo zwyczajnie nie miałem z nimi kontaktu – zresztą jakoś specjalnie nie zależało mi na tych kontaktach. Nigdy nikomu w dowód nie zaglądałem, ale wątpię żeby wśród moich klientów byli jacyś niepełnoletni. No i oczywiście ogromna większość kupujących to jednak kolesie. Mogę też zaryzykować stwierdzenie, że biorą praktycznie wszyscy, bez względu na status materialny i wykształcenie. Kupowali u mnie robotnicy po zawodówce, ale było też sporo ludzi po studiach, po których nikt by się nie spodziewał takich skłonności.

Reklama

Jak zdobywałeś klientów? Znałeś ich wszystkich?
Starałem się zachęcać klientów atrakcyjnymi cenami, a że mam trochę rastamańskie podejście, nigdy nie byłem typem, który lubi wyzysk i goniłem dragi o przysłowiowe pięć złotych taniej niż standardowo kosztują w detalu. Mam na tyle dużo znajomych – a ci zaufani znajomi mieli też swoich znajomych – że nie musiałem martwić się o obrót. Ale żeby komuś sprzedać, musiałem najpierw poznać go osobiście. Nie zgadzałem się na akcje typu „mój kolega podjedzie, bo mówiłem mu że coś masz". Wolałem mniej zarobić, ale być względnie bezpiecznym. Przez lata się udawało. Nie musiałem nawet zmieniać numeru telefonu – nie miałem abonamentu, więc nie można było połączyć mojego nazwiska z numerem.

Ktoś z twoich bliskich wiedział o tym biznesie?
Rodzice oficjalnie nie wiedzieli, ale chyba mogli się czasami domyślać. Natomiast moje dwie starsze siostry i narzeczona doskonale zdawały sobie sprawę z tego.

I nie próbowały cię odwieść od dilerki?
Moja kobieta na początku prawiła mi morały, ale gdy zobaczyła jak łatwe i duże są z tego pieniądze, odpuściła. Siostry natomiast wyszły z założenia, że jestem dorosły i robię to na swoją odpowiedzialność.

Miałeś kontakt z hurtownikami? Są jacyś ludzie, którzy kontrolują sprzedaż dragów w mieście?
Nigdy się z tym nie spotkałem, może w większych miastach coś takiego istnieje. Nigdy nikt nie dał mi odczuć, że sprzedaję nie na swoim terenie. Oczywiście pojawiali się też inni dilerzy, ale nikt nie robił z tego problemu. Zwyczajna zdrowa rynkowa konkurencja, każdy dbał o swój cyrk. A moim dostawcą był kolega, który brał to jeszcze od kogoś innego. Nigdy specjalnie nie interesowałem się, kto wpuszczał materiał na rynek. Ja tylko sprzedawałem.

Reklama

Przez wiele lat jarałem praktycznie codziennie, więc nagle nie zrezygnuję z tego nawyku. Ale jestem o wiele bardziej ostrożny

Jak to się stało że wpadłeś?
Policjanci zatrzymali mnie do rutynowej kontroli, ale od razu zostałem zabrany do radiowozu, gdzie kazali wyciągnąć wszystko z kieszeni. Do tej pory nie wiem, czy to przypadek, czy ktoś mnie sprzedał. Znajomi próbowali przedstawiać różne scenariusze tej sytuacji, ale to tylko gdybanie. Nie obchodziło ich, co mam w bagażniku – od razu w busie kazali mi się rozebrać, więc nie mogłem niczego ukryć. Z perspektywy czasu to nawet zabawne, bo policjant który mnie trzepał miał twarz na wysokości mojej fujary, ale wtedy zdecydowanie nie było mi do śmiechu.

Miałeś już wcześniej sytuacje, gdzie mogli cię złapać?
Zdarzały się jakieś standardowe trzepania na mieście, ale żadnych narkotykowych przypałów nie doświadczyłem. Kiedy miałem dwadzieścia lat, zostałem posądzony o sprzedaż ecstasy w dyskotece – zawinęli mojego kolegę z piksami i on mnie bezczelnie sprzedał. Jak nietrudno się domyślić, od tej pory już się nie kolegujemy. A na mnie nic nie mieli: na kamerach gówno było widać, więc szybko mnie wypuszczono. Wtedy skończyło się tylko na strachu.

Jak wyglądał pobyt na dołku?
Nie masz telefonu, nie masz nawet sznurówek. Koszmarna nuda, 48 godzin wyjętych z życiorysu. Jestem odporny na stres, więc zagryzłem zęby i jakoś to przetrwałem, ale współczuję wszystkim zamkniętym na dłużej. Najbardziej doskwierała mi samotność, nie miałem do kogo nawet gęby otworzyć. Po pewnym czasie zacząłem z nudów liczyć kafelki. Podobno na dołku mają jakieś książki, ale nikt mnie o tym nie poinformował.

Reklama

Ile przy tobie znaleźli?
Daj spokój. Pięć gramów niepodzielonej metamfetaminy i dychę zioła, już w sreberkach. Znam typów, którzy biorą więcej przez weekend. Na szczęście podczas trzepania chaty nie znaleźli mojej magicznej skrytki, gdzie miałem dużo więcej. Wtedy pewnie skończyłoby się na odsiadce.

Bałeś się podczas zatrzymania?
Bałem się tylko tego, że znajdą moje zapasy. Wtedy pewnie poszedłbym siedzieć na dłużej niż pół roku, a za kilka miesięcy mam ślub. Wtedy zamiast dodatkowej kasy na wesele miałbym przejebane – rodzina poinformowana, sala wynajęta – dużo odkręcania. A tak po ludzku, to nie czułem wielkiego strachu. Znalazłem się w takiej sytuacji i musiałem jakoś z niej wybrnąć. Mój ojciec gdy dowiedział się o wszystkim, skomentował tylko, że jestem durny.

Mogłeś się do niczego nie przyznać?
Policjanci nie są głupi. Znaleźli przy mnie narkotyki, więc od razu pogodziłem się z konsekwencjami. Gdybym zaczął się wykręcać – „to nie moje, znalazłem" – w niczym by mi to nie pomogło. Oprócz tego mieli na mnie niezbite dowody, zabrali mi telefon i dokładnie sprawdzili sms-y. „Dla mnie dwie komedie" – przecież kurwa nikt nie uwierzy, że handluję filmami.

Policja proponowała ci współpracę?
Powiedzieli, że ze względów bezpieczeństwa nie muszę przyznawać się od kogo brałem. Jednocześnie uświadomili mnie, że gdybym był zainteresowany współpracą, możemy wymienić się numerami telefonów. Chcieli mnie wziąć pod włos. Nie wiedziałem czy przypadkiem nie żartują, kiedy usłyszałem słowa: „Jak kogoś nie lubisz, a wiesz coś o jakiejś akcji, daj znać. Zapewniamy anonimowość". Byli jednak całkowicie poważni. No ale taką mają robotę, musieli zarzucić wędkę. Pewnie niejeden durny małolat dał się na to złapać.

Reklama

Jaki dostałeś wyrok?
Rok w zawieszeniu na dwa, do tego tysiaka kary. Nic fajnego, ale mogło być o wiele gorzej. Raz wdepnąłem w gówno i lepiej, żeby to się za mną nie ciągnęło.

Podejmujesz jeszcze ryzyko?
Przez wiele lat jarałem praktycznie codziennie, więc nagle nie zrezygnuję z tego nawyku. Ale jestem o wiele bardziej ostrożny. Kiedy mam coś przy sobie, zawsze noszę to w ręce. W razie czego nie będę musiał się stresować, tylko to zjem.


Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera


Trudno jest chyba jednak zmienić polską mentalność i, co gorsza, system prawny. 
Jesteś alkoholikiem – państwo cię leczy. Lubisz narkotyki – idziesz do więzienia. Nie wiem, czy poparłbym legalizację twardych narkotyków, ale karanie za trawkę w 2015 roku to przecież bezsens. Skarb Państwa dorobiłby się na zielsku bardzo dobrze. No ale rokrocznie woli wydawać gruby hajs na walkę z wiatrakami.

Uważasz, że walka z narkotykami przy jednoczesnej dostępności dopalaczy to hipokryzja?
Na pewno. Niech każdy truje się czym chce, ale dopalacze są o tyle gorsze, że właściwie nie wiadomo, co w nich jest. Doplacze są też chyba o wiele bardziej popularne wśród gówniarzy, którzy nie mając dostępu do prawdziwej fety zarzucają pół taniego grama na raz i niszczą sobie zdrowie tym szajsem. Często można usłyszeć w telewizji o przedawkowaniach wśród gimnazjalistów. To sama chemia – ja kiedyś zapaliłem taką „trawkę". Nie dość, że smakowała jak zgniła ryba, to jeszcze na drugi dzień czułem się jak na zjeździe amfetaminowym. Nie miałem nawet gastro. Nie polecam.

Jesteś w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, że dilerzy to nie przestępcy?Zależy jak na to patrzeć. W świetle prawa byłem przestępcą, jednak nigdy się nim nie czułem. Ciągle pokutuje mnóstwo komunistycznych stereotypów: dla wielu osób narkotyki są złe, ale w napierdoleniu się do nieprzytomności i biciu żony nie widzą nic niewłaściwego. Ja nikomu na siłę nic nie wciskałem – to ludzie dzwonili do mnie, często nawet parę razy dziennie. I tak ktoś na nich by zarobił, więc dlaczego nie miałem to być ja? Nigdy nie miałem wyrzutów sumienia.

Czyli nie żałujesz, że handlowałeś narkotykami?
Nigdy nawet nie naszła mnie taka refleksja. Żałuję, że nie zarobiłem jeszcze więcej (śmiech).