Erotyka, kotki i misie polarne – zapomniane zdjęcia Niemiec

FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Erotyka, kotki i misie polarne – zapomniane zdjęcia Niemiec

Siegfried Sander odwiedza pchle targi, aby odkryć dawno zapomniane fotografie. To, co dla niektórych jest niechcianymi pamiątkami albo zwykłymi śmieciami, Sanders skupuje do swojej kolekcji

Zna je każdy, kto regularnie odwiedza pchle targi. Niepozorne pudła pełne starych albumów, pocztówek i zdjęć, pochowane na stoiskach pełnych gratów i starych mebli. Nawet jeżeli nie szukasz niczego szczególnego, to i tak je przeglądasz: zdjęcia z cudzych wakacji, rodzinnych spotkań i te leżące luzem. Czasem nawet uda ci się przebrnąć przez czyjeś całe życie. Temu myszkowaniu często towarzyszą różne rozważania – kim byli ci ludzie, po co zrobiono te zdjęcia i w sumie, to czemu ci ludzie w ogóle chcieli być uwiecznieni w taki sposób.

Reklama

Siegfried Sander odwiedza pchle targi, aby odkryć dawno zapomniane historie. To, co dla niektórych jest niechcianymi pamiątkami albo zwykłymi śmieciami, Sanders skupuje do swoich badań. Najbardziej zależy mu na wyszukiwaniu zdjęć, które w swojej nietuzinkowości nie pasują do targowiska. Szuka obrazów nieprzeznaczonych dla publiczności, pokazujących, co działo się za fasadą burżuazyjnej przyzwoitości. Jego drugim celem jest odnajdywanie zawodowych fotografów, o których ślad wszelki zaginął, aby upamiętnić ich na swojej stronie internetowej.

Dużą część jego kolekcji tworzą kobiece portrety i akty o zróżnicowanej tematyce i różnorodnym sposobie postrzegania kobiet, szczególnie z lat 20. i 70. W swojej kolekcji Sanders poświecił również dużo uwagi zdjęciom, na których ludzie są przedstawieni w wyjątkowych i absurdalnych momentach – są tam zarówno pocztówki z różnych atrakcji, na których pozują zwykli ludzie, jak i portrety z niedźwiedziami polarnymi, bożonarodzeniowe drzewka sfotografowane bez rodzin i identycznie ubrane osoby.

Porozmawiałam z właścicielem tej kolekcji, będącej prawdziwym zwierciadłem zapomnianego szaleństwa.

VICE: Od jak dawna jesteś kolekcjonerem zdjęć, jak nim zostałeś?
Siegfried Sander: Jestem handlarzem dzieł sztuki oraz właścicielem galerii w Hamburgu, więc już od dawna poruszam się w kręgach antykwariuszy i handlarzy wystawiających się na targowiskach. Trzydzieści lat temu, razem z żoną zaczęliśmy kupować meble i designerskie przedmioty. Pewnego razu nabyliśmy do naszego biura komodę, w której znaleźliśmy należące do poprzedniego właściciela albumy ze zdjęciami. On i jego żona byli bezdzietni, więc tych około 30 albumów było poświęconych psu i żonie właściciela. Z tym że żona była praktycznie wycięta z każdego ze zdjęć – jej twarz nigdy nie zmieściła się w kadrze. Przykładowo, na zdjęciach ze spaceru z psem, widać psa, smycz i tylko kawałek ręki. Przez te kilkanaście lat dokumentował życie pupila, nigdy nie zaszczycając swojej żony miejscem na kliszy. Uznałem, że to bardzo interesujące z psychologicznego punktu widzenia. Jeśli poświęcisz dużo czasu starym zdjęciom, to co chwila będziesz odkrywał takie szalone rzeczy.

Reklama

Czy wiesz cokolwiek o prawowitych właścicielach tych zdjęć albo o okolicznościach, w jakich zostały zrobione?
Czasami dowiaduję się różnych rzeczy ze stempli na odwrocie odbitek. Wszystkie obrazy z kolekcji „Kobiety" zostały zrobione przez profesjonalnych fotografów i charakteryzują się pracą ze światłem. Jeszcze nie było o nich głośno, nie mieli żadnych przełomowych wystaw ani książek – niestety niektórzy z nich pewnie nigdy nie będą znani. Ale są wśród nich również legendy:

Julian Mandel, na przykład, był paryskim fotografem pracującym w latach 20. i 30. Wykonał tysiące pocztówek, ale ani w książkach, ani w internecie nie ma o nim żadnych informacji. Według plotek mógł być sławnym fotografem pracującym pod pseudonimem, aby nie zszargać swojej reputacji takimi „śmieciowymi" zdjęciami kobiecych aktów. Doszło do tego, że mamy miliony jego zdjęć, i żadnych informacji o nim samym.

Prawdopodobnie ma to związek z przedmiotem jego zdjęć, wiele osób unika rozmowy o takich pracach…
Dokładnie tak. Istnieje również legenda o Monsieur X. Ludzie mówią, że w Paryżu żył mężczyzna, który do spółki ze swoim przyjacielem opłacał kobiety z dzielnicy czerwonych latarni, brał je do swojego samochodu i spędzał z nimi czas, fotografując je w wyzwolonych pozach w hotelach i na łonie natury. Kiedy był już stary, odwiedził wydawcę i przekazał mu tysiące swoich zdjęć wraz z kilkoma warunkami. Żadne z nich nie mogło być opublikowane przed jego śmiercią, a jego tożsamość miała nigdy nie wyjść na światło dzienne, jako że byłby to ogromny cios dla jego rodziny. Przy okazji zaznaczył, że wszystkie negatywy zostały uprzednio zniszczone. Wierz lub nie, ale takich legend są setki. A czasem o zdjęciach nie wiem nic – na przykład o tych ze wschodnich Niemiec.

Reklama

ODWIEDZIŁEM NIEMIECKI BURDEL TYPU „SZWEDZKI STÓŁ".

Na zdjęciach ze wschodnich Niemiec widać bieliznę fotografowaną jak do katalogu, na różnych tłach – wydawałoby się, że te zdjęcia były zrobione w profesjonalnym studio, ale wyraźnie widać, że były zrobione w czyimś mieszkaniu. Poza nimi jest tam wiele obrazów, przy robieniu których fotograf poświęcił więcej uwagi modelkom niż ubraniom.
Tak, wyraźnie czuć tutaj atmosferę lat 60. i 70. Zdjęcia przypominają trochę prace F.C. Grundlacha. Ukazują na poły abstrakcyjne kompozycje zaaranżowane w pokoju z tektury. Ale Grundlach miał mocne ściany. Tutaj niestety widać podwieszony na sznurkach karton.

Historyczny i socjologiczny kontekst na pewno odgrywa ważną rolę przy omawianiu początków wschodnioniemieckiej fotografii.
Zdecydowanie tak. Utrzymuję kontakt z byłym pracownikiem pocztowym ze wschodnich Niemiec. Po godzinach stworzył sieć półprofesjonalnych modelek. W ramach hobby fotografował wesela – szczególnie chętnie te, na które przyjeżdżali goście z zachodnich Niemiec. W nocy wywoływał zdjęcia, a kolejnego dnia wysyłał odbitki na zachód. Zarobił w ten sposób sporo pieniędzy, za które później opłacał modelki, aby pozowały do jego aktów. Kontaktował się z nimi listownie i poprzez drobne ogłoszenia. To były normalne kobiety – lekarki, sprzedawczynie, pracowały w różnych zawodach. Oczywiście nie chciały, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, że pozują za pieniądze. Niektóre z nich sporo w ten sposób zarobiły – czasem nawet więcej niż w swojej normalnej pracy. A fotograf z poczty wymieniał się tymi zdjęciami ze swoimi znajomymi, jako że na rynku nie było wtedy świerszczyków.

Reklama

I właśnie to jest najciekawsze – byłoby dobrze wiedzieć, dla kogo te zdjęcia były przeznaczone!
Niezbyt interesuje mnie ich strona historyczna. Bardziej pociąga mnie szaleństwo. Mam na przykład zdjęcia prawnika, który co roku fotografował swoje drzewko bożonarodzeniowe, ale nigdy nie było na nich jego rodziny. Każdego roku jego choinka była pięknie udekorowana, ale na każdym zdjęciu jest samotna. Przypomina mi to trochę Harveya Keitela w Smoke. Codziennie robił zdjęcie rogu swojej ulicy. Te zbiory zdjęć pozwalają czasami swoim twórcom na pewien rodzaj medytacji, nawet jeżeli na pierwszy rzut wydają się po prostu zwariowane.

Twoja kolekcja zawiera pełne spektrum wizualnego języka i tematów rozciągających się pomiędzy wątpliwością a banałem, humorem i powagą. Jest w niej jakiś wspólny mianownik?
Niektóre z tych zdjęć mogą wydawać się bardzo obce, a do innych łatwo jest się odnieść. Każde z nich przyciąga uwagę, chociaż nie do końca potrafisz sobie wytłumaczyć dlaczego. Dla mnie, jako dla widza, to zawsze jest podróż w stronę samoświadomości. To bardzo osobisty dyskurs. Dlaczego ktoś wykonał te zdjęcia właśnie w taki sposób? To pytanie rozbrzmiewa mi w głowie przy każdej z prac.

Publikując zbiór, który udało mi się skompletować, chciałbym pokazać, że życie jest dużo bardziej kolorowe, niż by nam się wydawało – bez moralizowania i oceniania.

Niektóre cykle z twojej kolekcji, takie jak „Mokre Pranie", „Mężczyzna Fotografuje Kobietę", „Na Zewnątrz" czy „Flower-power" pokazują całkiem zwyczajne momenty, które nabierają absurdalności dopiero jako całość – na pewno zadawałeś sobie pytanie, dlaczego ludzie z naszej analogowej przeszłości chcieli uchwycić te momenty. I dlaczego te same motywy przewijają się w zdjęciach różnych rodzin.
Dorastałem, wierząc, że robienie zdjęć to coś wyjątkowego. Potrzebny był do tego aparat. Jak większość ówczesnych nowinek technologicznych, aparat należał do głowy rodziny. Tylko on mógł z niego korzystać i poprzez aparat chwalić się swoim dobrobytem. To dlatego mamy tak wiele zdjęć samochodów, rowerów, dziewczyn i psów.

Reklama

Jest też wiele wtórnych motywów jak na przykład zdjęcie żony ubranej w swoją odświętną sukienkę, pozującej z bukietem magnolii. Może taki kadr był w jakimś filmie, a może lansował go jakiś magazyn, ale takich zdjęć jest mnóstwo. Są pewne protomotywy w fotografii, które zaczynają żyć własnym życiem – ale ludzie i tak myślą, że sami je wymyślili.

Na pchlim targu odkryłeś też serię „Geliebte Margret", którą można obejrzeć na wielu blogach!
Utrzymuję kontakty z ludźmi z targowisk w różnych miastach, którzy odkładają dla mnie zdjęcia, magazyny i filmy. W ten sposób zdobyłem walizkę pełną zdjęć, które sprzedałem do Galerie Zander. Bardzo się ucieszyłem, że te zdjęcia zdobyły rozgłos dzięki pracującym tam ludziom.

„Margareta – Kronika Afery Miłosnej" to skrupulatny zapis romansu, który w 1970 roku wydarzył się pomiędzy zamężną pracownicą – Margaretą – i jej równie żonatym szefem. Fotografował ją miesiącami podczas ich spotkań, równocześnie prowadząc dziennik, w którym urzędowym niemieckim zapisywał szczegóły ich spotkań, uwzględniając uwagi dotyczące jej humoru, łupieżu i włosów łonowych. Fotografowanie swojej ukochanej było jego obsesją. Po kilku miesiącach ich romans się skończył, a dziennik razem z nim.
Po tym, jak go opublikowałem, wiele osób zgłosiło się do mnie, mówiąc, że też znają ludzi, którzy wiedli podobne podwójne życia. To właśnie takie historie mnie interesują. Masz przed sobą rozłożone zdjęcia, które układają się w historię z czyjegoś życia, której początek i koniec – tak jak w filmie Spadaj na Ziemię – są nieznane. W przypadku historii Margarety, galeria mogła się upewnić, że nie żyje już nikt z rodzin obojga bohaterów.

Reklama

Zamierzasz nadal szukać takich historii na pchlich targach?
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby myszkując w czyichś rzeczach odkryć nowego Helmuta Newtona – a niech nawet sobie ze mnie kpią. Nie musi to być ktoś aż takiego kalibru. Ale jest też wielu innych fotografów i wiele innych cykli, które chciałbym, żeby nie zostały zapomniane. Cieszy mnie to kiedy ludzie odwiedzają moją stronę i chcą nawet wiedzieć więcej o poszczególnych zdjęciach.

Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Siegfrieda Sandera.