Fotografuję hardcore/punk

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Fotografuję hardcore/punk

Hardcore jest nie tylko zlepkiem paru ciężkich riffów, ale idealnym środkiem ekspresji. Szczególnie jak drzemią w tobie demony i masz pokłady złości, które muszę znaleźć gdzieś ujście

Wysłuchał Paweł Mączewski

Na koncerty zacząłem chodzić, gdzieś w wieku 13-14 lat. Były to czasy późnej podstawówki, gdzie królował warszawski rap, szerokie spodnie Clinica, demówki Trzyha, a bohaterami byli writerzy z serii Men in Black. Pierwszym koncertem, na który puścili mnie rodzice to Mistic Molesta, wydali już wtedy swój Skandal. Do dziś uważam to najlepszy rapowy koncert, na jakim byłem. Na scenie łysi kolesie, koszulki Legii, Wilku na wokalu. Na wstępie poleciał 28.09.97, nie muszę mówić, co się działo pod sceną. Totalny rozpierdol. Fotografia pojawiła się chwilę później, gdy w pierwszej klasie ogólniaka na Dzień Dziecka ojciec sprezentował mi Minoltę x300s. Byłem totalnie zajarany. W domu mieliśmy ciemnię, gdzie spędzałem mnóstwo czasu, słuchając jednocześnie słynnej Radiostacji i audycji spod znaku Makka Szarłackiego i Druha Sławka. Aparat zabierałem wszędzie, gdzie się dało. Przed obiektyw trafiali kumple, ładne dziewczyny; fotografowałem, co się dało. Także pierwsze koncerty. Do dziś mam gdzieś negatywy z koncertów O.S.T.R., Waldka KASTY czy Planet Asia. Był to czas, gdy nie myślałem za bardzo o jakiejś formie dokumentalnej czy czymś takim. Po prostu liczyło się robienie zdjęć i dążenie do wykonania dobrze naświetlonej odbitki. W ciągu paru lat muzyczne zajawki nieco się zmieniły. Kolega z podwórka sprezentował mi płytę Madballa Set It Off i wiedziałem, że nie będzie już odwrotu.

Reklama

Wraz z rozwojem zajawki fotograficznej zaczęła się koncertowa hc-turystyka, wyjazdy do innych miast i krajów, na festiwale, odwiedzanie skłotów. Zawsze w torbie towarzyszyła moja Minolta i parę negatywów. Mniej więcej w tym samym czasie bardziej świadomie zacząłem traktować swoją twórczość. Pojawiała się fascynacja fotoreportażem i naturalną koleją rzeczy było to, żeby ująć tą całą „kulturę hardcorową" w jakiś dokumentalnych ramach. Gdzieś koło mroźnej zimy 2009 roku, z kilkoma kolegami założyliśmy kapelę – Last Dayz. Miało być polskie Piece by Piece. Dla kilku z nas to była pierwsza przygoda z instrumentami. W nadrabianiu muzycznych braków skutecznie pomagali nam koledzy pod sceną i cover Schizmy. Dalej to już klasyk: próby, demo i pierwsze wyjazdy na kilkudniowe trasy 3-drzwiowym Oplem Corsą (mieściło się w nim czterech typa ze wzmacniaczami, werblem i blachami).

Pierwszą „poważniejszą" i większą trasę, jaką zagraliśmy wydarzyła się pod koniec 2010 roku – nazywała się Pozytywny Wpierdol. Przewrotnie, trochę prowokacyjnie. Z jednej strony to była agresywna muzyka i wojna pod sceną, a z drugiej strony „pozytywny" przekaz, jakby na to nie spojrzeć. W ciągu 4 lat zaliczyliśmy ponad 100 wyjazdów. Największym „sukcesem" kapeli, de facto u schyłku działalności była 10-dniowa trasa europejska z nowojorskim King Nine.

Nie wiem jak dla reszty chłopaków, ale wszelkie wyjazdy na trasy w pewnym stopniu, były dla mnie spełnieniem licealnych marzeń o graniu w zespole. Jako dzieciak samo „wyjechanie w trasę" brzmiało dla mnie egzotycznie i miało wymiar niemal gwiazdorski. Tak naprawdę dzięki hc/punkowi te marzenia w pewnym wymiarze stały się realne. Z jednej strony wyjazdy, z drugiej strony ten cały hardcore, który jest nie tylko zlepkiem paru ciężkich riffów, ale idealnym środkiem ekspresji. Szczególnie jak drzemią w tobie demony i masz pokłady złości, które muszę znaleźć gdzieś ujście. Idealnie określił to Scott Vogel z Terror, którego słowa przeczytalem w jednym z zinów:

Reklama

„Hardcore is meeting a kid from halfway across the world for the first time and feeling like you have known him or her for all your life. Hardcore is driving eight hours when you are flat broke to see a band most people would say that can't play their instruments and that you can't understand their singer. Hardcore is road trips, touring and meeting people. Hardcore is a teacher. Teaching we are all equal, that colours or sexual preferences don't matter. Hardcore teaches that animals are not ours to kill and to open your mind and question everything. Hardcore is moshing in your bedroom. Hardcore is energy, emotion and anger. Hardcore is that feeling when I see or hear new band that sends chills down my spine".

Na tej sceny muzycznej nie ma podziału na zespół i publikę – wszystko to jest jakby tożsame. Jedni nie istnieją bez drugich. Wszystko działa na zasadach DIY, nie ma tu dużego hajsu itp. Jest za to masa życzliwości i oddolnych działań.

Z perspektywy ostatnich paru lat, niemal każdy wyjazd koncertowy był sztosem i wiązał się z jakąś fajną historią. Zawsze miło wspominam każdy wypad do trójmiasta, gdzie raz po naszym secie, ponoć knajpa poszła do remontu, a już na pewno sprzęt nagłośnieniowca. Olsztyn, Koszyce, Drezno czy koncert w szwedzkim Norrkoping i to uczucie, gdy stajesz przed totalnie obcą publicznością, a ta od pierwszych dźwięków śpiewa teksty twoich kawałków. Best times.

Reklama

Trasy są esencją. W graniu w kapeli fajne jest to, że odwiedzasz masę miejsc, gdzie normalnie nie miałbyś czasu lub okazji być. Zdarzało, że graliśmy na skłotach, młodzieżowych domach kultury, sali gimnastycznej, w wegańskich barach w Berlinie, zaliczyliśmy także parę festiwalowych scen. Z perspektywy czasu, im kameralniej i bardziej lokalnie, tym lepsza sztuka nam wyszła i był fajniejsza zabawa.

Kolejną rzeczą są przyjaźnie. Jadąc na drugi koniec Europy, spotykasz ludzi, którzy są de facto dość podobni do ciebie, mają podobne podglądy i czujesz, jakbyście się znali od dawna i mogli na siebie liczyć. Wyjazdy był łatwiejsze, gdy nie miałem stałej roboty i byłem jakoś tam nieogarnięty życiowo. Raz robota, była raz jej nie było. Fotografowałem dla kilku magazynów, pracowałem trochę przy renowacji zabytków, filmowałem backstage reklamowe, prowadziłem zajęcia w Warszawskiej Szkole Reklamy, w wolnych chwilach chodziłem na treningi boksu tajskiego.

Kiedy spytasz mnie o samo bycie w trasie… Z gwiazdorstwem i narko-trasami to nie ma za dużo wspólnego. Jest za to chłopacki wyjazd, kupa suchych żartów, radość z samego bycia w drodze. Będąc w trasie, masz jakieś tam obowiązki; trzeba rozpakować busa, zainstalować się na scenie itp. Nie ma też melanży, które by były bardziej dzikie niż pierwsze lepsze wyjście z kolegami na miasto. Po koncercie często jesteś tak zmęczony, że marzysz tylko o kawałku podłogi do spania.

Reklama

W związku z tym fotografia jest zawsze przy mnie. To jest dla mnie naturalne, że zawsze zabierałem na wyjazdy jakiś aparat. Im mniejszy, mniej rzucający się w oczy, tym lepszy i de facto z niego zawsze wychodziły najlepsze rzeczy. Fotografowanie „małpką" na negatyw w dobie cyfrowej, jest pewnego rodzaju ewenementem. Choć z mojej strony to świadomy wybór materiału i środków, dla kogoś niekumatego może być to spora egzotyka, która często w praktyce przełamuje pewne bariery. Dzięki czemu czasem wychodzi niezła fotografia.

Więcej zdjęć Pawła znajdziesz na jego blogu i Instagramie