FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Jak legalnie uprowadzić nastolatka

Firmy oferujące „usługi przewozu młodzieży" to tak naprawdę porywacze do wynajęcia, którzy z polecenia rodziców wywożą kłopotliwych nastolatków na resocjalizację

Ilustracja Alex Jenkins

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE US

Była północ, gdy David obudził się i zobaczył, że nad jego łóżkiem stoi dwóch rosłych mężczyzn. Bez słowa wyjaśnienia kazali mu wstać, ubrać się i pójść z nimi. Na wpół przytomny od snu i strachu, 12-letni David usłuchał. Nie miał zresztą większego wyboru. Uchwyt silnych ramion rozwiewał wszelkie nadzieje na ucieczkę.

Gdy zobaczył, że przed domem stoi czarny van, zrozumiał, że to porwanie. Pewnie sprzedał w szkole narkotyki niewłaściwym ludziom.

Reklama

„Bałem się o swoje życie" ‒ mówi David, który dziś ma 15 lat.

Jednak David nie został porwany w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Wszystko, co mu się przytrafiło, zostało zaaranżowane przez jego rodziców i było całkowicie zgodne z prawem.

Jedyne co odczuwasz, to lęk ‒ od chwili, gdy załadują cię do vana, aż po ostatni dzień programu resocjalizacji

Panowie, którzy po niego przyszli, pracowali w branży „usług przewozu młodzieży". W USA działają firmy zajmujące się transportem kłopotliwych (lub rzekomo kłopotliwych) młodych ludzi do zamkniętych ośrodków pokroju obozów korekcyjnych czy terapeutycznych szkół z internatem. Często te niezapowiedziane „wycieczki" odbywają się nad ranem, w godzinach najgłębszego snu i różnią się pod względem profesjonalizmu i stosowanej przemocy. David miał szczęście, że nie został skuty kajdankami, związany kablem, ani pobity ‒ kilka innych uprowadzonych osób, z którymi rozmawiałam, twierdzi, że właśnie coś takiego je spotkało.

„Jedyne co odczuwasz, to lęk ‒ od chwili, gdy załadują cię do vana, aż po ostatni dzień programu resocjalizacji" ‒ mówi David, który zaczął z powrotem brać i dilować, gdy tylko wrócił do Kalifornii. Poprosił, żebyśmy nie ujawniali jego prawdziwego imienia w obawie, że zostanie ponownie zesłany na resocjalizację.

W branży „szorstkiej miłości" działają przede wszystkim nastawione na zysk firmy, które obiecują rozwiązać wszelkie problemy z trudną młodzieżą, od uzależnień, przez zaburzenia psychiczne, po niewłaściwe życiowe postawy i brak poszanowania dla autorytetów. W centrum całego biznesu znajdują się programy warunkowania behawioralnego, z których część jest oskarżana o rażące nadużycia, a nawet powodowanie śmierci nastoletnich uczestników. Można powiedzieć, że jeśli taki program stanowi danie główne, transport do ośrodka to przystawka, która często nadaje ton całej terapii, jaką młoda osoba będzie musiała znosić przez następne miesiące albo nawet lata.

Reklama

„Mogą zostać uprowadzeni wbrew swojej woli, co bez wątpienia spełnia wszelkie kryteria traumy" ‒ twierdzi dr Nicole Bush, profesor nadzwyczajna psychiatrii i pediatrii na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Francisco. Bush jest współzałożycielką organizacji Alliance for the Safe, Therapeutic, and Appropriate use of Residential Treatment (A START; Porozumienie na rzecz bezpiecznego, terapeutycznego i odpowiedniego korzystania z kuracji w ośrodkach zamkniętych), która powstała, by chronić młodych ludzi przed zaniedbaniami i nadużyciami popełnianymi w ramach zamkniętych programów terapii i usług przewozu młodzieży.

Kilku z jej nastoletnich klientów, którzy brali udział w programach resocjalizacyjnych, twierdzi, że występujący u nich zespół stresu pourazowego został wywołany przez przymusową podróż do ośrodka. Jedna z jej podopiecznych opowiada, że została siłą wyciągnięta z rodzinnego auta i zapakowana do obcego SUV-a, który zatrzymał się obok. Inna opisuje, jak dwóch rosłych mężczyzn wyprowadziło ją z restauracji, w której jadła z przyjaciółmi.

„Mają koszmary, nie potrafią zasnąć bez opieki, albo potrzebują zapalonej nocnej lampki" ‒ wymienia Bush. „Mowa tutaj o dorosłych ludziach po dwudziestce albo i trzydziestce, nawet dziesięć lat po traumatycznych wydarzeniach".

Bush stanowczo podkreśla, że nie wszystkie firmy transportujące młodzież są takie same. W 2015 roku w czasopiśmie „The Child and Youth Care Forum" (Forum opieki nad dziećmi i młodzieżą) pojawił się artykuł, w którym przytaczano wyniki wywiadów z 350 młodymi osobami, które brały udział w programie resocjalizacyjnym na łonie natury (wyprawy w dzicz są wykorzystywane jako forma terapii). Okazało się, że to, czy rodzice korzystali z usług firmy przewozowej, czy sami odstawiali dziecko na obóz, nie miało znaczącego wpływu na efekty kuracji.

Reklama

Jednak zdarzają się prawdziwie traumatyczne przypadki. Thomas, mężczyzna po trzydziestce, który pracuje dla firmy oferującej usługi przewozu młodzieży na zachodnim wybrzeży USA (poprosił nas, żebyśmy nie ujawniali jego prawdziwego imienia), mówi, że niektórzy pracownicy „chcą w pracy naśladować zapaśników z WWF i poniewierają dzieciakami jak szmacianymi lalkami". Twierdzi, że sam stara się uczynić przewóz możliwie bezbolesnym dla transportowanych nastolatków; rozmawia z nimi o ich niewesołej sytuacji i o problemach w domu i szkole.

„Sam w dzieciństwie byłem niezłym gnojkiem. Dobrze wiem, jakie to uczucie, kiedy wszyscy mają cię gdzieś" ‒ mówi.

Rodzice mogą oddać dziecko obcym ludziom i przenieść na nich prawa rodzicielskie, i nikt nie ma prawa ingerować

Kluczowym elementem całego przedsięwzięcia jest uzyskanie zgody rodziców w formie poświadczonego przez prawnika poświadczenia lub pełnomocnictwa. W ten sposób prawa rodzicielskie są czasowo przeniesione na firmę transportującą młodzież, co umożliwia jej pracownikom m.in. poddanie podopiecznych opiece lekarskiej lub ograniczenie swobody ich ruchów.

„Ogólnie rzecz biorąc, rodzice mają niezwykle szerokie uprawnienia, jeśli chodzi o decydowanie o swoich dzieciach. Mogą uznać za stosowne, by oddać dziecko obcym ludziom i przenieść na nich prawa rodzicielskie, i nikt nie ma prawa ingerować" ‒ mówi Phillip Elberg, prawnik, który zajmuje się sprawami nadużyć w branży pomocy trudnej młodzieży.

Reklama

Elberg dodaje, że ogromna liczba skarg na nadużycia w branży pomocy trudnej młodzieży zazwyczaj nie przekłada się na sądowe pozwy. Dzieje się tak między innymi ponieważ, o ile nie dojdzie do poważnego wypadku jak uszczerbek na zdrowiu, wykorzystywanie seksualne czy śmierć młodego pacjenta, brak silnej podstawy prawnej po tym, jak sam rodzic wyraził na wszystko zgodę.

„Rodzice często sami też padają ofiarą" ‒ mówi Bush. „Chcą pomóc swojemu dziecku za wszelką cenę, a ktoś, kto podaje się za profesjonalistę, mówi im, że to jedyny sposób".

Myślałam, że wujek sprzedał mnie handlarzom żywym towarem; że przymuszą mnie do prostytucji

Monica Moyses opowiada, że zaraz po przebudzeniu została skrępowana plastikowymi opaskami przez swoją eskortę. Gdy zamknięta w samochodzie zobaczyła, że jej wuj, który wtedy sprawował nad nią opiekę, rozmawia na chodniku z obcymi ludźmi, uznała, że właśnie spełnia się najczarniejszy scenariusz.

„Myślałam, że wujek sprzedał mnie handlarzom żywym towarem; że przymuszą mnie do prostytucji" ‒ opowiada Moyses. Zamiast tego po długiej jeździe i dwóch lotach dotarła do obozu dla rekrutów w Kostaryce. Miała wtedy trzynaście lat i została zesłana za to, że piła alkohol, paliła zioło i za późno wracała do domu.

„Obracałam się w szemranym towarzystwie" ‒ mówi Moyses, która dziś ma 29 lat. Przyznaje, że faktycznie potrzebowała pomocy, ale drastyczna forma terapii, jakiej została poddana, tylko pogorszyła jej stan. Moyses pogrążyła się jeszcze głębiej w uzależnieniu od narkotyków i alkoholu. Straciła kilka lat, zanim wyszła na prostą.

Reklama

Młodzi ludzie często w ogóle nie potrzebują programu resocjalizacyjnego, a co dopiero, by do ośrodka transportował ich prywatny przewoźnik. Takiego zdania jest Clinton Hardy, który prowadzi firmę przewozową New Start Transport w stanie Utah. Hardy mówi, że spora część tych nastolatków nie popełniła żadnego przestępstwa, więc „pomysł, żeby stosować wobec nich procedury, jakich policja używa przy aresztowaniu niebezpiecznych kryminalistów, wydaje się co najmniej dziwny". Hardy celowo nie rozbudowuje swojego przedsiębiorstwa, by móc lepiej osobiście nadzorować swoich pracowników, ale rozważa zamknięcie interesu z uwagi na, jak to określa, „rozterki natury etycznej".


Historie, o których nie wolno milczeć. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


David, który został porwany ze swojego domu w Los Angeles, twierdzi, że podsłuchał, jak dwóch opiekunów z jego ośrodka rozmawia z pracownikami firmy przewozowej o lukratywnym układzie między dwoma przedsiębiorstwami.

„Żartowali między sobą, że nieźle sobie dorabiają, polecając rodzicom, by wynajęli obcych ludzi, zamiast samemu odwieźć swoje dzieci na miejsce" ‒ mówi David. Transport może kosztować od 5 do 8 tys. dolarów (21 ‒ 34 tys. złotych). Cena zależy od odległości oraz tego, czy obejmuje podróż samolotem, jak mówi Thomas, pracownik firmy transportującej młodzież.

Gdy miał kilkanaście lat, Cory (imię również zmienione) został uprowadzony w typowy sposób: nad ranem, przez „dwóch mięśniaków, wielkich jak szafy".

„Mama zawsze powtarzała, żebym nie rozmawiał z nieznajomymi, a potem sama wynajęła obcego, żeby mnie zabrał" ‒ mówi Cory.

Sześć lat później Cory'emu udało się pogodzić z rodzicami. Jak mówi, żałują całej sprawy: transportu, obozu resocjalizacyjnego w dziczy i terapeutycznej szkoły z internatem ‒ wszystko razem kosztowało ich ok. 140 tys. dolarów (ponad 590 tys. złotych).

„Byli zdesperowani ‒ mówi Cory ‒ więc nie widzieli, jak naprawdę przedstawiała się sytuacja".