FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

​Jak przetrwać weekend w Radomiu?

Może Radom to nie Ibiza, ale podobno też fajnie. Poprosiliśmy osobę z Radomia, by własnymi słowami opisała, co najlepszego spotka cię w jego mieście

Co można robić w mieście, w którym trzy dresowe paski widać nawet z kosmosu? Mieście, które wraz z Łodzią i Sosnowcem dumnie tworzy „polski trójkąt bermudzki", a przyznanie się do pochodzenia z niego jest równoznaczne z wysłuchaniem po raz milionowy suchego jak tygodniowy chleb „żartu" o Chytrej Babie? Wbrew pozorom całkiem sporo.

Do radomskich must-see koniecznie trzeba zaliczyć ulicę Żeromskiego, która od niedawna przeżywa swoją drugą młodość. Jeszcze parę lat temu wychodząc wieczorem na radomski deptak, można było się poczuć jak w filmie Jestem Legendą. Zaniedbane, szare kamienice, z których bram co rusz wystawali autochtoni żywo zainteresowani twoją osobą, twoim portfelem lub telefonem (z naciskiem na dwa ostatnie), parę pustych knajp i tyle. Serio, serce miasta biło chyba wtedy w Macu, gdzie przy szejku i hamburgerze dzieliłeś się z ziomkami jedną, jakże głęboką refleksją – „ale w tym Radomiu to jest chujowo".

Reklama

Dziś klasyczny radomski wieczór zaczyna się na garnizonie (ławki obok Kościoła Garnizonowego), który jest nieformalnym centrum dowodzenia – to tutaj dowiesz się nie tylko, gdzie kręci się melanż, ale przede wszystkim masz okazję pobawić się w Gossip Girl – dowiesz się kto z kim, od kiedy, dlaczego i po co. Uzbrojony w te jakże cenne informacje ruszasz w dalszą podróż po radomskim La Rambla. A jest gdzie – bary z tapasami, fancy miejscówki (tzw. ambasady Warszawy), pijalnie wódki – będziesz zaskoczony nie tylko mnogością dostępnych miejscówek, ale przede wszystkim cenami (średnio ok. 50-60% warszawskich cen). Po biforku wypadałoby iść na clubbing. Niestety, życie to nie film, a Radom to nie Ibiza. Davida Guetty raczej nie uświadczysz. Radomskie „zagłębie imprezowe" znajduje się w okolicach ulicy Grzecznarowskiego. Większość osób przyjeżdżających tam pochodzi z tzw. „trójmiasta" (podradomskich miejscowości, które lokalsi traktują z lekką pogardą), co widać nie tylko po ich rejestracjach (Wrzosów, Rajec, Antoniówka), ale przede wszystkim po outficie.

Bez ściemy mogę polecić jeden klub z ogródkiem, w którym dziewczyny chodzą z naszyjnikami z kwiatów, od chłopaków nie zalatuje brutalem, a selekcja nie polega wyłącznie na niewpuszczaniu ziomków zbombardowanych jak Warszawa w 44. Uwaga! Jeśli już uda ci się tam wejść, pamiętaj, aby pod żadnym pozorom nie tykać wódki – urban legend głosi, że jest „jebana". Nie wiem, czy to prawda i co to do końca znaczy, ale faktem jest, że każdy z moich znajomych (dobra, ja też) swego czasu rzygał po niej jak kot. Jeśli chodzi o imprezową stronę Radomia, to właściwie byłoby na tyle.

Reklama

„Radomski Biały Dom" – Urząd Miejski

Fontanny to podobno najbardziej charakterystyczna miejscówka w Radomiu.

Kulturalne oblicze Radomia niestety nie powala na kolana. W radomskim teatrze nie uświadczysz gościnnych występów „Jeziora Łabędziego" z La Scali, ale za to Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia" to istny sztos. Offowe kino, wystawy młodych twórców – jeśli fwoje profile na fejsach, insta, czy innych snapczatach przysychają z braku kontentu, a stan konta pozwala co najwyżej na kultową zapiekankę na Moniuszki (to okienko już dawno powinno mieć co najmniej jedną gwiazdkę Michelin) – to wal tam jak w dym. Może nie zostaniesz królem lajków, ale przynajmniej zaskoczysz swoich followersów niecodzienną fotką z Królestwa 3 Cytryn.


Bądź z nami na bieżąco, gdy odwiedzimy twoje miasto. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


Jeśli masz ochotę na reset – zapraszam do Muzeum Wsi Radomskiej. Pośród starych chat, śpiewu ptaków i beztrosko pływających kaczuszek będziesz mógł się zastanowić, kim ty w ogóle, kurwa, jesteś i co w zasadzie robisz w Radomiu?

Autor tekstu na zdjęciu.

No, to teraz czas na sporty. Oprócz atrakcji wliczonych w cenę biletu do Radomia (bieg na nieokreśloną odległość z pościgiem sebixów w tle) możesz pojechać do radomskiego Saint Tropez – Domaniowa i tam popływać na wake'u, windsurfingu albo innym kajaku. Będzie spoko, gwarantuję. Jeśli znudziło Ci się życie albo po prostu chcesz zobaczyć Radom z lotu ptaka (swoją drogą – czy może być coś piękniejszego?), to wybierz się do Piastowa i wsiadaj na paralotnię. Apropo latania: jeśli chcesz poczuć się jak VIP, kup bilet do Lwowa z radomskiego lotniska. Za 150 zł poczujesz się jak arabski szejk, gdy wsiądziesz do pustego samolotu i polecisz do nieodkrytego (jeszcze) przez warszaffkę ex-polskiego miasta. Fajnie, nie? Salut. Ave Radom.

Fot. otwierające na stronie głównej Damian Iwanowski