FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Dzień, gdy zrozumiałem, dlaczego polska ulica nie ufa Policji

Tamtego dnia stracona została szansa, że kilkoro młodych ludzi zrozumie ideę demokracji i państwa. Bo to państwo zadziałało przeciwko nim – a w najlepszym wypadku miało ich głęboko w dupie
To nie są policjanci, o których mowa w tekście. Fot. Wikipedia

Był ciepły wrześniowy dzień, sobota. Do domu, z popołudniowego spotkania ze znajomymi, wracałem piechotą – rozkłady jazdy nigdy nie wskazywały racjonalnego połączenia ścisłego centrum z moim domem. Ostatni odcinek tej podróży zawsze przebywać muszę przez to „gorsze" śródmieście – w modnych knajpach mówi się, że ludzie stąd 11 listopada wychodzą na marsz, że dobre życie mają ci, którzy handlują dopalaczami, a edukację społeczną zdobywa się w głównej mierze w bramie kamienicy.

Reklama

Tym razem szedłem ulicą Reja – ani nie najlepszą, ani nie najgorszą. Dawno już zacząłem czuć się na niej bezpiecznie – chyba dlatego tak bardzo zdziwiły mnie kobiece krzyki w środku dnia i to w miejscu, gdzie ulica krzyżuje się z tranzytową Sienkiewicza, a na rogu znajduje się sklep ogólnospożywczy znanej sieci. Krzyczała kobieta koło pięćdziesiątki i niewielka dziewczyna. Jeszcze bardzo młoda – miała 14, może 15 lat. Obie sprzeczały się z mężczyzną, który trzymał nastolatkę za ramię i szarpał, z agresją zarówno w postawie, jak i wypowiadanych słowach.

Mężczyzna nie odpowiedział, puścił dziewczynę, powiedział, że zabije ją, jeśli jeszcze raz wejdzie do jego klatki

Każda z nich – na właściwy dla swojego wieku i doświadczenia sposób – prosiła, by zostawił młodą w spokoju. Obok stali jej koledzy, w wieku podobnym, może nieco starsi. Nie wiedzieli jak mają zareagować. Mężczyzna puścił dziewczynę dopiero, gdy podszedłem i zapytałem jakim prawem narusza jej przestrzeń prywatną. Mężczyzna nie odpowiedział, puścił dziewczynę, powiedział, że zabije ją jeśli jeszcze raz wejdzie do jego klatki – po czym widząc, że wyciągam telefon by wezwać policję, schował się do bramy.

Policja przyjęła wezwanie w sprawie naruszenia nietykalności osobistej i gróźb karalnych. Kazała czekać na radiowóz.

W tym czasie dowiedziałem się, że nastolatka wraz z kolegami czekała na klatce na swojego kolegę, który w tej kamienicy mieszka. Że siedzieli na parapecie. Mężczyzna wyszedł i zaczął krzyczeć na nastolatki, że niszczą klatkę schodową – jak mówili, nie mając do tego ani dowodów, ani nawet realnej przyczyny. Już przed kamienicą zarzucał dziewczynie, że na klatce schodowej oddała mocz (na nic zdały się tłumaczenia, że gdyby realnie potrzebowała skorzystać z toalety poprosiłaby o to swojego kolegę, na którego czekają). Jak mówią, mężczyzna szarpał i krzyczał. To wtedy sytuacją zainteresowała się przechodząca obok kobieta (którą mężczyzna zwyzywał) – i ostatecznie, kilka minut później, ja.

Reklama

Policja nie była już tak skora do zainteresowania.

Po 20 minutach zadzwoniłem po raz kolejny, potem jeszcze dwa razy – razem czekaliśmy blisko godzinę. W międzyczasie z klatki wyszedł wreszcie oczekiwany kolega, a mężczyzna zamknął się w mieszkaniu. Poszedłem na górę. Po rzekomej plamie moczu nie znalazłem śladu.


Jesteśmy na Facebooku. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Oczekiwanie było o tyle frustrujące, że komisariat policji dawnej dzielnicy Wrocław Śródmieście, znajdował się może 500 metrów od zdarzenia. Funkcjonariusze nie musieli nawet czekać na wolny radiowóz, mogli przyjść do nas piechotą. Ostatecznie stało się odwrotnie – w ostatnim telefonie poprosiłem by odwołać radiowóz i poinformowałem rozmówcę, że sami stawimy się na komisariacie. Widziałem przy tym absolutne przerażenie w oczach młodych kolegów nastolatki. Mieszkają na tym osiedlu i są jego częścią – obecność na komisariacie mogła ich społecznie zniszczyć. Mimo to, wiedząc że mogą być potrzebni jako świadkowie i chcąc wspierać swoją przyjaciółkę, poszli na komisariat. Przez cały czas chowali się za winklem, by nikt nie dostrzegł ich w oknie. Czasem wręcz klękali poniżej wysokości parapetu.

Policjant, który przyjął sprawę, kazał nam oczekiwać na aspiranta, który sporządzi stosowną notatkę i poprowadzi sprawę. Było to kolejne kilkanaście minut, w trakcie których, jak się okazało, policjant nie przyjmował żadnego innego petenta. Jakby brał nas na przetrzymanie. W końcu przyszedł – starszy aspirant Marek A. Wizualnie nijaki, krótko ścięty i ogolony, ani gruby ani szczupły. Za to zdecydowanie znudzony i wkurwiony, że zawracamy mu głowę. Nie ukrywając tej pretensji, poinformował nas, że skoro nastolatka jest nieletnia, sprawy przyjąć właściwie nie może, bo nie ma tu jej matki. Powiedziałem więc, że sprawę zgłaszam ja, jako osoba dorosła, a ją należy potraktować jako czynnego świadka. I tak się stało.

Reklama

Aspirant Marek przesłuchiwał tylko roztrzęsioną dziewczynę. Najpierw kazał opowiedzieć, co się stało, potem znudzony patrzył w ziemię, kołysząc się na fotelu i zaczął zadawać pytania: „Na pewno nie nasikałaś mu na klatce?", „Nie zrobiliście tam nic głupiego?", „Czy mógł być jakikolwiek powód jego zachowania?".

Powód do szarpania i gróźb śmierci? Ciężko mi go sobie wyobrazić. Mówiąc mu o tym, spotkałem się z niezadowolonym spojrzeniem. Byłem intruzem, który nie pozwala mu możliwie jak najszybciej załatwić sprawy w sposób, który będzie dla niego możliwie jak najmniej angażujący. Spławił nas notatką służbową, znów argumentując swoją decyzję nieobecnością opiekuna prawnego nastolatki.

Tym bardziej zdenerwował go fakt, że kiedy zeszliśmy na dół, w holu czekała matka dziewczyny, poinformowana przez jej kolegów o zajściu. Zaczęła wypytywać co się stało, wzmagając niezadowolenie funkcjonariusza Marka, który zmuszony był pójść na górę jeszcze raz, tym razem z nastolatką i jej matką. Mnie już pójść na górę nie pozwolił.

Rozmowa trwała kilkanaście, może dwadzieścia minut. Aspirant Marek A. nie zdecydował się przyjąć sprawy tak, jak mógł i powinien. Nie poszedł z dziewczyną i jej matką do kamienicy, pod którą wydarzyło się zajście, aby zdobyć informacje o powodzie naszej obecności, zdobyć adres mężczyzny i skierować sprawę do prokuratury, na podstawie naruszenia dwóch paragrafów, przy ponad pięciu świadkach. Nie mówiąc już o konstytucyjnym prawie do godności.

Reklama

Dziewczyna pewnie nigdy więcej nie zwróci się o pomoc do policji, wiedząc że czeka ją strata czasu, frustracja i sugestie, że może została pobita, bo nie wiedziała kiedy się zamknąć? Albo że ktoś ją bez zgody przeleciał, bo jej głęboki dekolt, krótka spódniczka i platformy miały prowokujący wydźwięk?

Dziewczyna pewnie nigdy więcej nie zwróci się o pomoc do policji, wiedząc że czeka ją strata czasu

Chłopcy, którzy gotowi byli zaryzykować uliczną reputację dla swojej przyjaciółki, prawdopodobnie też nigdy na policję się nie zgłoszą. Już kiedy wychodziliśmy z komisariatu, kpiarsko komentowali zachowanie policji – wskazywali, że mogliśmy się po nich spodziewać, że nic nie zrobią. Mogę podejrzewać, że przyszłe problemy chłopcy będą chcieli rozwiązać siłą i lokalnymi wpływami – nóż czy bójka to przecież widocznie skuteczny środek. Zrobią to też w obronie swoich koleżanek. W ich oczach funkcja policjanta stała się od tej chwili totalnie opresyjna – jeśli nie była już wcześniej. Jebanie Policji na 100% będzie mieć wymiar całkowicie autentyczny. Będzie mieć głębokie empiryczne podstawy, które zakorzeniły się tego dnia w ich umysłach.

Tego dnia stracona została szansa, że ci młodzi ludzie zrozumieją ideę demokracji i państwa opiekuńczego. Bo to państwo zadziałało przeciwko nim – a w najlepszym wypadku miało ich głęboko w dupie.

W statystykach policyjnych nie znajdziemy informacji dotyczących skarg na funkcjonariuszy. Wątek dyscypliny wśród funkcjonariuszy jest lapidarnie oceniony w czterech rubrykach: ilości wymierzonych kar ogółem, ilości wydaleń ze służby, ukarań bez wydalenia oraz procent ukaranych w stosunku do ilości zatrudnionych. Ostatnie dane na jakie natrafimy dotyczą 2014 roku: ukarani funkcjonariusze stanowią tam 0,7% ogółu. Tendencja wydaje się pozytywna, jeśli weźmie się pod uwagę, że w roku 1993 wskaźnik ten wynosił 4,8%.

Pytanie jednak w jakim stopniu poprawa statystyki jest obiektywnym czynnikiem poprawy jakości pracy policjantów, a na ile wynikiem rezygnacji obywateli? Matka dziewczyny, mimo mojej namowy, skargi wnosić nie zamierzała – uznała, że nic to nie da. Że tak po prostu musi być.

A ile takich historii dzieje się każdego dnia?