FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

​Kiedy polski kabaret zaczyna być śmieszny?

Kiedy Cezary Pazura przestrzega przed legalizacją marihuany w Polsce, otwiera mi się nóż w kieszeni. Może niech opowie dziecku choremu na padaczkę jakiś śmieszny kawał?

Ilustracja: ALEKSANDRA LAMPART

Druga połowa lat 90. Była dla Cezarego Pazury czasem prawdziwej świetności. Grał zarówno w wybitnych filmach, jak i w kasowych przebojach. Zdobywał popularność wśród małolatów, udając Jima Carreya, próbował nawet swoich sił jako wokalista — koszmarek zatytułowany „Przystojny jestem" śmigał wszędzie przez całe lato 1999 roku. Pamiętam, jak przyjechał do mojego rodzinnego miasta na otwarcie sieci wypożyczalni kaset wideo — chociaż średnia wieku jego fanów oscylowała w okolicach końcowych klas szkoły podstawowej, na spotkanie stawiły się tłumy.

Dziś Pazura jest typem gwiazdora, który miota się gdzieś pomiędzy niskimi ligami polskiego showbiznesu — zamiast ról filmowych wciela się w kabareciarza podczas prezentacji garnków dla emerytów i od czasu do czasu trafia na plotkarskie portale w związku z wyciekiem jego zdjęć z wakacji. Z szeroko pojętą sztuką — moim zdaniem — nie ma to nic wspólnego. Mimo wszystko „Jurek Kiler" uwierzył chyba, że jego blask jest wystarczającą przesłanką do mówienia innym, jak jest lub powinno być.

Reklama

POZNAJ SIEDEM TYPÓW PRZYJACIÓŁ, NA KAŻDY RODZAJ ŻYCIOWYCH PODBOJÓW I PORAŻEK

Na początku sierpnia Pazura na swoim facebookowym profilu zamieścił długą, emocjonalną wypowiedź, w której bardzo jednoznacznie skomentował skutki ewentualnej legalizacji marihuany w Polsce, której oczywiście jest przeciwnikiem. Jego postawa przypomina jednak typowe podejście „nie bo nie". Ziele to zło, ponieważ jest narkotykiem — dlatego powinno pozostać nielegalne. I nie chodzi tylko o blanta palonego dla rozrywki, ale też o kwestię dostępności i depenalizacji medycznej marihuany. Udający eksperta aktor z ironią pisze o „leczniczych narkotykach", tak jakby chciał zadać kłam medycznym efektom działania kannabinoidów. To nic, że coraz częściej słyszy się o pozytywnym wpływie medycznego zioła na stan zdrowia chorych. No i jak wytłumaczyć dziecku walczącemu z padaczką czy rakiem, że specyfik, który przyjmuje i który pozwala mu uśmierzyć ból, jest w oczach ustawodawcy wciąż nielegalny i uznany za narkotyk? Ciekawe, czy Pazura jest równie dużym przeciwnikiem morfiny, która przecież jest całkowicie legalna i społecznie akceptowana. Zakrawa to na skrajny pozytywizm prawniczy — choć w tym przypadku nie bez znaczenia jest pewnie bezrefleksyjny katolicki fundamentalizm.

Kloaczne suchary, których w swojej karierze pan Cezary rzucił mnóstwo, nie dodają mu wiarygodności w roli sumienia narodu. Bo przecież zapewnianie o swojej gorliwej wierze to jednak troszkę za mało.

Reklama

Polacy chyba lubią być krótkowzroczni. Podczas gdy cały świat zauważa plusy medycznej marihuany (wyraźnie widoczne jest to, chociażby w USA), w naszym kraju ciągle używa się przymiotnika „eksperymentalny" i nerwowo zerka w stronę prokuratury. Więzienie za lekarstwo? Na to nie wpadłby chyba nawet Kafka. Na szczęście wydaje się, że społeczeństwo powoli zaczyna zauważać bezsens walki z medyczną marihuaną. Chociaż sondaże nie są najbardziej miarodajną formą badania nastrojów społecznych, to mimo wszystko powinno cieszyć, że 2/3 rodaków nie widzi nic złego w tej formii terapii. To spora część widowni, którą bawi swoimi występami Cezary Pazura.

Przeczytaj: DLACZEGO JEST MI LEPIEJ BEZ BOGA

W kwestii ofiar śmiertelnych marihuany nadal nic się nie zmieniło. No, może troszkę. Ale co tam trawka, Pazura wytacza od razu ciężkie działa — Kokaina uzależnia 400!!!! razy bardziej niż alkohol… To nic, że aktor nie podpiera się żadnymi konkretnymi danymi — wystarczy tylko wcisnąć Caps Locka i postawić kilka wykrzykników. Absurdalne jest wrzucanie do jednego worka twardego koksu i gandzi — to trochę tak, jakby w sobotnim piwku widzieć początek uzależnienia od denaturatu lub preludium do picia podpałki. Ale trzeba przyznać Pazurze, że w niechęci do używek jest konsekwentny — podczas gdy wielu przeciwników marihuany nie widzi nic złego w piciu alkoholu, on odrzuca również tę formę odurzania się — ponoć nawet jego wesele było wolne od procentów. Takie wypowiedzi jednak potrafią zmącić w głowach szczególnie starszym ludziom, dla których pan z telewizji staje się autorytetem tylko ze względu na fakt posiadania znanej twarzy.

O tym, jak kabaretowy dyskurs został w Polsce wykastrowany przez polityczną poprawność (czy też promowanie takich rzeczy jak OT.TO, czy Ani Mru Mru) może świadczyć fakt, że jedyny (relatywnie) zabawny koleś w tym kraju dostał po dupie za tekst o papieżu robiącym kupę. Jasne, sam żart nie stał na specjalnie wysokim poziomie, ale w porównaniu do tematów poruszanych przez Ricky'ego Gervaisa (Hitler) czy Louiego C.K. (pedofilia) wygląda to jak przedstawienie klas 1 -3 z okazji Dnia Matki. Kiedy Eddie Izzard opowiadał na swój charakterystyczny, brytyjski sposób historię świata, gdy Bill Hicks rozliczał się z walczącymi z ziołem alko-hipokrytami, gdy George Carlin mówił o swoim spojrzeniu na religię, wszyscy w pewien sposób komentowali rzeczywistość. Wygłoszenie tego z perspektywy sceny było jednak na miejscu i nie miało znamion taniego moralizatorstwa. I co najważniejsze — śmieszyło. Wiadomo, powyższe postaci to niekwestionowani mistrzowie żartu, ale przecież trzeba dążyć do poziomu prezentowanego przez najlepszych. Zresztą, wszyscy panowie, których wymieniłem potrafią mówić o sprawach ważnych — i poważnych — jednocześnie rozśmieszając. To trudna sztuka – jak na razie nieosiągalna dla rodzimych kabareciarzy.

Dlaczego? Bo polskie (nie)śmieszki wolą założyć perukę, poudawać kobietę z wadą wymowy i poudawać kretyna, zamiast zagłębiać się w istotne tematy. Jedyne „poważne" kwestie poruszane przez nich to polityka oraz religia — wszystko oczywiście w wersji odpustowo — uproszczonej.

Może spaczył mnie Monty Python, ale żeby stworzyć coś naprawdę śmiesznego, należy przede wszystkim odrzucić ograniczające poczucie humoru świętości i prawidłowo zacząć rozumieć znaczenie słowa dystans. A jak może rozmieszać mnie przebrzmiały gwiazdor, który dziś prawdopodobnie poszedłby się spowiadać po obejrzeniu „Psów"? Pytanie postawione w tytule jest retoryczne. No, chyba że ten zbulwersowany post był wyrachowaną kalkulacją i próbą budowy dobrego katolika, tyle że do Nieba chyba nie tędy droga.