FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Kochajmy Sashę Grey

Jeśli nie czytacie newsów w necie, lub po prostu żyjecie pod mostem, a teraz zabłąkaliście się do kafejki internetowej, mam dla Was dobrą nowinę - niedługo Kraków będzie gościł zespół Sashy Grey.

Jeśli nie czytacie newsów w necie, nie sprawdzacie linków podrzucanych przez znajomych na fejsie lub po prostu żyjecie pod mostem, a teraz zabłąkaliście się do kafejki internetowej, mam dla Was dobrą nowinę. W ramach odbywającego się w dniach 14-21 października festiwalu Unsound ze swoim muzycznym projektem aTelecine przyjedzie do Krakowa Sasha Grey, niegdyś aktorka porno, teraz aktorka profesjonalna, pisarka, modelka, w sumie: celebrytka kultury niezależnej. Może ta wizyta nie będzie w stanie odmienić oblicza ziemi, tej ziemi, ale Sasha to ciekawa persona i istnieje przynajmniej siedem powodów, dla których powinniście wybrać się na koncert.

Reklama

Sasha to bestia

Zainspirowana królową hardkoru Belladonną, w swoich różowych czasach lubiła głęboko, brudno i mocno - w japę, w dupę i w tempie sto sztosów na minutę. W wywiadach twierdziła, że za każdym razem chce zaskoczyć partnera i pobudzić go do zwierzęcej, atawistycznej reakcji. W praktyce znaczyło to, że ruchała się jak pojebana. Rzucała się na boki, waliła facetów po gębie i o takie samo traktowanie się prosiła, wykrzywiała twarz, charczała, dyszała i bluzgała z intensywnością kolesia, u którego zespół Tourette’a zsynchronizował się z upodobaniem do koki. Słowem, przypominała Lindę Blair w „Egzorcyście” i cały czas czekało się, że zaraz głowa okręci się jej o sto osiemdziesiąt stopni i obrzyga całą ekipę, razem z kamerzystami, oświetleniowcami i cieciami od zbierania kondomów oraz dostarczania lubrykantów.

Zainteresowania Sashy są równie głębokie, co jej gardło

Cały świat obiegło już zdjęcie, na którym kompletnie ubrana pozuje z książką „Existentialism from Dostoevsky to Sartre” autorstwa Waltera Kaufmanna. I tak, każda durna blachara mogła zamówić sobie z Amazona taką cegłę i wrzucić fotkę na fejsa, ale kolejne wywiady z Sashą zdają się dowodzić, że to nie tylko pozerstwo. Dziewczyna czyta ponadto kontrkulturowych klasyków Williama S. Burroughsa i Huntera S. Thompsona, ogląda przede wszystkim kino niezależne i nowofalowe, a jej pierwszym pseudonimem była „Anna Karina”, na cześć ex-żony Jeana-Luca Godarda. I znów – tak, to też może być ściema, jednak zadajmy sobie pytanie: ilu tak naprawdę osobom z szołbiznesu można zaimponować takimi zainteresowaniami?

Reklama

Sasha czuje się dobrze przed kamerą zarówno naga, jak i ubrana

Jak sama mówi, granie w filmach różowych od występowania w tych normalnych różni się głównie czasem przygotowań. W pierwszym wypadku ma się tylko kilka chwil na skupienie i lewatywę, w tym drugim dostaje się długie miesiące na identyfikację z rolą. Świetny efekt takiej identyfikacji widać w „Dziewczynie zawodowej” Stevena Soderbergha, najsłynniejszej niepornograficznej roli naszej bohaterki. I chociaż sam film jest słaby, to Sasha w nim błyszczy. Nie szarżuje, nie chce każdym gestem powiedzieć: „jestem, kurwa, artystką”, jest naturalna, ale nie drewniana. Podobnie wyglądają jej inne role. Niestety, tak jak w przypadku większości gwiazd porno próbujących nawrócić się na mainstream – czyli m.in. Rona Jeremy'ego i Traci Lords – są to w dużym stopniu produkcje klasy B lub epizody. Sasha wciąż czeka na jakąś poważną propozycję. Może zwyrole Gaspar Noé i Harmony Korine, do fascynacji którymi przyznaje się Sasha, odwzajemnią kiedyś sympatię i wezmą ją w swoje szorstkie łapy.

Sasha nie sra do własnego gniazda

A miałaby wiele okazji do wcielenia się w pornograficznego Judasza: pochodzi z raczej podłej dzielnicy, więc mogła tłumaczyć, że „puszczała się za miskę zupy”; dawała sobą pomiatać na ekranie, więc gładko wskoczyłaby w buty ofiary. Po przekwalifikowaniu się nie poszła jednak w ślady Lindy Lovelace, gwiazdy legendarnego „Głębokiego gardła”, po którego sukcesie postanowiła dołączyć do chóru oburzonych purytan. Sasha w świecie XXX widzi po prostu kolejne miejsce, gdzie można się realizować. Ponadto potępia rock' n' rollowy styl życia niektórych koleżanek po fachu, a swoją zmianę branży motywuje inspiracją kolejnymi metamorfozami Davida Bowiego. Nie odcina się od swoich korzeni i dlatego pnie się tak wysoko. I tylko czasem dawne przyzwyczajenia niosą ją na dziwne wody. Chociaż wystąpiła w spocie kampanii na rzecz wyrównania płac między kobietami a mężczyznami, to jej wygłoszony tam monolog jest przede wszystkim deklaracją upodobań  („lubię być kneblowana i mieć wielkiego chuja w dupie”) i zachętą do rozpoczęcia różowej kariery („jako porno-pielęgniarka zarabiałam więcej niż prawdziwi lekarze”).

Reklama

Sasha gra i lubi fajną muzykę

Jej aTelecine nie jest być może najlepszym zespołem na świecie, ale budzi dobre skojarzenia i rokuje spore nadzieje. Zarówno w wyciszonych, wypełnionych melorecytacjami fragmentach, jak i tych, w których zalewa odbiorców biały szum, słychać Nurse With Wound i czuć włożonego pod język kwasa. Za taką muzą stoją świetne inspiracje – Sasha lubi raczej klasycznie, raczej mrocznie i zdecydowanie alternatywnie. Na profilu Myspace jako ulubionych wykonawców wymienia takich klasyków industrialu, jak Coil i Throbbing Gristle, ponadto znaleźć tam można nieśmiertelnego rocka (The Cure, The Police, Velvet Underground), trochę mniej lub bardziej ciężkiego metalu (Iron Maiden, Burzum, Mayhem), a nawet rap (Wu Tang Clan, 2Pac).

Sasha ma nietypową urodę

Jako aktorka porno, wyróżniała się raczej aseksualnym ciałem i ciekawą twarzą, kombinacją dziwną w świecie, gdzie wszystkie figury są napompowane silikonem, a wszystkie ryje przypominają głupi uśmiech namalowany szminką na worku treningowym. Obdarzona dość kruchą budową, wąskimi biodrami i małymi piersiami, bliżej niż do Jenny Jameson ma do trzynastoletniego chłopca z hormonalnymi powikłaniami. Jej buzia zostaje znacznie dłużej w pamięci. Okrągła, z uśmiechem wyrażającym inteligentną pogardę i kocimi oczami, z których, cytując Henry'ego Millera, „patrzy chujem”, ma w sobie równocześnie całe kurewstwo świata i – sam nie wierzę, że to piszę – coś delikatnego. Jako twórczyni muzyki industrialnej, Sasha jest natomiast zwyczajnie za ładna. Na tle szczurzej twarzy Davida Tibeta i przypominającego starą burdelmamę Genesisa P-Orridge'a wygląda po prostu anielsko.

Mogą być kontrowersje

W wielu newsach donoszących o przyjeździe Sashy wciąż przewijało się słowo „skandal”. Źródłem owego skandalu ma być to, że Unsound jest dotowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W tym roku organizatorzy dostali 400 tys. złotych, z czego część pójdzie na występ Sashy, ex-aktorki porno, czyli kogoś, kto przez sporą część Polaków darzony jest pogardą i nienawiścią. Będzie jeszcze większy skandal, kiedy rzeczona część narodu odkryje, że główna zainteresowana nie wierzy w Boga, a ponadto zagrała tytułową rolą w skeczu „The Virgin Mary” Davida Guya Levy'ego, w którym matka Jezusa okazuje się cwaniarą, a Józef – łysiejącym frajerem. Dlatego trzeba iść na Unsound i koncert aTelecine. Pomyślcie o tych grzmiących anatemy przez megafony i szczerzących wściekle złote zęby masach, dla których świat porno jest ściekiem, nadającym się tylko do zasypania gruzem i zabetonowania. Kto im pokaże jesienią fucka, jak nie Wy?