Reklama
Borderline to także nazwa dokumentalnego projektu Edyty Ganc, która w 2013 roku, przez kilka miesięcy jeździła z aparatem do zakładu karnego na Olszynce Grochowskiej, by fotografować tamtejsze więźniarki. Tematem nie była jednak ich kryminalna przeszłość i przyczyna, dlaczego się tam znalazły. Kobiety miały opowiedzieć o swoich największych marzeniach i o tym, co zrobią, kiedy już wyjdą na wolność. Spotkałem się z autorką projektu, który przez cały ten czas leżał w jej szufladzie. Porozmawialiśmy o kulisach Borderline i tej niewidzialnej granicy, którą przekroczyły jej bohaterki.VICE: Powiedz coś o sobie, kim jesteś?
Edyta Ganc: Jestem typem osoby, która realizuje swoją ciekawość przez szukanie tematów i historii tam, gdzie ich pozornie nie ma. W miejscach, które są trudno dostępne lub uznane za niefajne i nieciekawe. Z jednej strony jestem dokumentalistką, z drugiej teatrologiem i staram się jakoś to ze sobą łączyć. Trzecia strona to bycie PR-owcem, ale to już zupełnie inna bajka.Dlaczego Borderline? Co ta nazwa oznacza dla ciebie i twojego projektu?
Ona przyszła do mnie naturalnie i nie chodziło o odniesienie do kwestii psychicznych – bo borderline to przecież określenie zaburzeń osobowości. Mnie jednak skojarzyła się z linią, która oddziela te kobiety od reszty społeczeństwa. W pierwszym etapie robienia zdjęć do aresztu jeździłam autobusem. Zabierałam ze sobą statyw, cały sprzęt i wysiadałam na pętli, na Olszynce Grochowskiej. Trzeba tam było przejść przez tory kolejowe, które jakby oddzielają ich świat od reszty cywilizacji. Wchodziło się w las, gdzie nie ma chodników tylko jedna niecementowana droga, prowadząca do zakładu zamkniętego. Utwierdziłam się w tej nazwie po rozmowach z dziewczynami, kiedy zawsze podkreślały, że w ich życiach był jeden moment, linia, którą przekroczyły i to zaprowadziło je do tego miejsca.
Edyta Ganc: Jestem typem osoby, która realizuje swoją ciekawość przez szukanie tematów i historii tam, gdzie ich pozornie nie ma. W miejscach, które są trudno dostępne lub uznane za niefajne i nieciekawe. Z jednej strony jestem dokumentalistką, z drugiej teatrologiem i staram się jakoś to ze sobą łączyć. Trzecia strona to bycie PR-owcem, ale to już zupełnie inna bajka.Dlaczego Borderline? Co ta nazwa oznacza dla ciebie i twojego projektu?
Ona przyszła do mnie naturalnie i nie chodziło o odniesienie do kwestii psychicznych – bo borderline to przecież określenie zaburzeń osobowości. Mnie jednak skojarzyła się z linią, która oddziela te kobiety od reszty społeczeństwa. W pierwszym etapie robienia zdjęć do aresztu jeździłam autobusem. Zabierałam ze sobą statyw, cały sprzęt i wysiadałam na pętli, na Olszynce Grochowskiej. Trzeba tam było przejść przez tory kolejowe, które jakby oddzielają ich świat od reszty cywilizacji. Wchodziło się w las, gdzie nie ma chodników tylko jedna niecementowana droga, prowadząca do zakładu zamkniętego. Utwierdziłam się w tej nazwie po rozmowach z dziewczynami, kiedy zawsze podkreślały, że w ich życiach był jeden moment, linia, którą przekroczyły i to zaprowadziło je do tego miejsca.
Reklama
Dlaczego zakład zamknięty dla kobiet?
Temat mnie pociągał, chciałam znaleźć się w tym miejscu, by poznać te kobiety. To był też dość istotny moment w moim życiu, bo pojawił się w nim syn. Jak teraz myślę o tym, co mnie wyciągało z tego domu, z bardzo bezpiecznej sytuacji z półrocznym dzidziusiem, by na kilka godzin dziennie w tygodniu jechać na tę Olszynkę Grochowską… Hm, wciąż się nad tym zastanawiam. Myślę, że oprócz dokumentowania tych osób, też coś im dawałam. Nie zależało mi na zdobyciu rozgłosu ich kosztem, szczerze interesowały mnie jako osoby.Trudno było przekonać władze zakładu do twojego pomysłu?
Na początku byli oczywiście nieufni, no bo „po co i dlaczego?". Chociaż akurat to więzienie miało już wcześniej doświadczenie z telewizją, więc i tak byli bardziej otwarci na kręcenie tam materiałów. W pewnym momencie odniosłam nawet wrażenie, że są rozczarowani, że nie jestem przedstawicielką jakiejś dużej stacji – to by nadało mojemu projektowi prestiżu, a tak był on tylko mój. Musiałam wystosować odpowiednie podania i po wszystkich pisemnych zgodach, wreszcie tam pojechałam. Na miejscu spotkałam się z dziewczynami, które najpierw spytałam, czy chcą w tym wziąć udział…Co im mówiłaś, jak je przekonałaś?
Z każdą siedziałam kolejno sama w świetlicy i miałam jedno podejście. Musiałam im opowiedzieć kim jestem, po co to robię i zapewnić je, że nie będę tych zdjęć sprzedawać, ani wykorzystywać do innych celów niż ten projekt. Prawda jest taka, że większość społeczeństwa wie o więzieniach tyle, co z telewizji. Często sprowadza się to tylko do zdania, że jest tam źle, a osoby, które tam siedzą mają spaczone życiorysy i nie wiedzą, co dalej ze sobą robić. Chciałam więc opowiedzieć o marzeniach tych dziewczyn, planach na życie. Punktem wyjścia było, żeby zgodziły się opowiedzieć, kim chcą być w przyszłości, gdy wyjdą, a nie dlaczego w ogóle znalazły się w tym miejscu. Nie pytałam o to, co zrobiły i ile trwa ich odsiadka, ale jeżeli same chciały się tym podzielić, słuchałam.
Temat mnie pociągał, chciałam znaleźć się w tym miejscu, by poznać te kobiety. To był też dość istotny moment w moim życiu, bo pojawił się w nim syn. Jak teraz myślę o tym, co mnie wyciągało z tego domu, z bardzo bezpiecznej sytuacji z półrocznym dzidziusiem, by na kilka godzin dziennie w tygodniu jechać na tę Olszynkę Grochowską… Hm, wciąż się nad tym zastanawiam. Myślę, że oprócz dokumentowania tych osób, też coś im dawałam. Nie zależało mi na zdobyciu rozgłosu ich kosztem, szczerze interesowały mnie jako osoby.Trudno było przekonać władze zakładu do twojego pomysłu?
Na początku byli oczywiście nieufni, no bo „po co i dlaczego?". Chociaż akurat to więzienie miało już wcześniej doświadczenie z telewizją, więc i tak byli bardziej otwarci na kręcenie tam materiałów. W pewnym momencie odniosłam nawet wrażenie, że są rozczarowani, że nie jestem przedstawicielką jakiejś dużej stacji – to by nadało mojemu projektowi prestiżu, a tak był on tylko mój. Musiałam wystosować odpowiednie podania i po wszystkich pisemnych zgodach, wreszcie tam pojechałam. Na miejscu spotkałam się z dziewczynami, które najpierw spytałam, czy chcą w tym wziąć udział…Co im mówiłaś, jak je przekonałaś?
Z każdą siedziałam kolejno sama w świetlicy i miałam jedno podejście. Musiałam im opowiedzieć kim jestem, po co to robię i zapewnić je, że nie będę tych zdjęć sprzedawać, ani wykorzystywać do innych celów niż ten projekt. Prawda jest taka, że większość społeczeństwa wie o więzieniach tyle, co z telewizji. Często sprowadza się to tylko do zdania, że jest tam źle, a osoby, które tam siedzą mają spaczone życiorysy i nie wiedzą, co dalej ze sobą robić. Chciałam więc opowiedzieć o marzeniach tych dziewczyn, planach na życie. Punktem wyjścia było, żeby zgodziły się opowiedzieć, kim chcą być w przyszłości, gdy wyjdą, a nie dlaczego w ogóle znalazły się w tym miejscu. Nie pytałam o to, co zrobiły i ile trwa ich odsiadka, ale jeżeli same chciały się tym podzielić, słuchałam.
Reklama
Czyli kompletnie nie wiedziałaś, z kim będziesz rozmawiać i za co zostały skazane?
Służba więzienna wytypowała dla mnie listę osób, które, według nich, nie będą sprawiały problemów, nie będą się dziwnie zachowywać lub czegoś ode mnie chcieć. Tyle że ja nie przeglądałam wcześniej ich papierów, wybierając „ciekawe" wyroki lub życiorysy. Ze wszystkich osób, z którymi rozmawiałam, tylko dwie dziewczyny nie wyraziły zgody.Nie było momentu, że to ty nie chciałaś którejś z nich?
Miałam dylemat co do jednej z nich, była młoda, jeszcze przed osiemnastką. W jej przypadku nie byłam pewna, czy jest do końca świadoma projektu.Jak wyglądały już same rozmowy i robienie zdjęć, miałaś okazję poznać którąś z nich bliżej?
Punktem wyjścia zawsze był czas przyszły. Z chwilą, gdy zadawałam pytanie o ich największe marzenie, kiedy wyjdą i kim chciałyby być, rozmowa nabierała swobodniejszego charakteru. Tak samo na zdjęciach, zależało mi, by pokazać, jak one chciałyby wyglądać. W tym celu wcześniej pytałam je, w co chciałyby być ubrane, jak chciałyby wyglądać, by czuć się fajnie. Najczęściej otwierałam do tego własną szafę lub pożyczałam ubrania od koleżanki, która robiła makijaż do zdjęć. Tak naprawdę już wtedy, przy robieniu make-upu, tworzyła się taka fajna, kobieca sytuacja, kiedy mogłyśmy swobodnie rozmawiać. Rytuał, który trwał dłużej niż sama sesja.Jest coś, co ci szczególnie utkwiło w pamięci?
Pamiętam, jak jedna z nich pokazała mi swoje zdjęcia z komunii. I opowiadała o ojcu, który odszedł do innej rodziny. Była naprawdę miłą dziewczyną. Pod koniec naszego spotkania przyznała się, że to jest jej drugi wyrok… a pierwszy był za morderstwo. To był dla mnie taki moment grozy, bo chwilę wcześniej dałam jej swój numer telefonu… Nigdy bym nie przypuszczała, że ona może siedzieć za coś takiego.
Służba więzienna wytypowała dla mnie listę osób, które, według nich, nie będą sprawiały problemów, nie będą się dziwnie zachowywać lub czegoś ode mnie chcieć. Tyle że ja nie przeglądałam wcześniej ich papierów, wybierając „ciekawe" wyroki lub życiorysy. Ze wszystkich osób, z którymi rozmawiałam, tylko dwie dziewczyny nie wyraziły zgody.Nie było momentu, że to ty nie chciałaś którejś z nich?
Miałam dylemat co do jednej z nich, była młoda, jeszcze przed osiemnastką. W jej przypadku nie byłam pewna, czy jest do końca świadoma projektu.Jak wyglądały już same rozmowy i robienie zdjęć, miałaś okazję poznać którąś z nich bliżej?
Punktem wyjścia zawsze był czas przyszły. Z chwilą, gdy zadawałam pytanie o ich największe marzenie, kiedy wyjdą i kim chciałyby być, rozmowa nabierała swobodniejszego charakteru. Tak samo na zdjęciach, zależało mi, by pokazać, jak one chciałyby wyglądać. W tym celu wcześniej pytałam je, w co chciałyby być ubrane, jak chciałyby wyglądać, by czuć się fajnie. Najczęściej otwierałam do tego własną szafę lub pożyczałam ubrania od koleżanki, która robiła makijaż do zdjęć. Tak naprawdę już wtedy, przy robieniu make-upu, tworzyła się taka fajna, kobieca sytuacja, kiedy mogłyśmy swobodnie rozmawiać. Rytuał, który trwał dłużej niż sama sesja.Jest coś, co ci szczególnie utkwiło w pamięci?
Pamiętam, jak jedna z nich pokazała mi swoje zdjęcia z komunii. I opowiadała o ojcu, który odszedł do innej rodziny. Była naprawdę miłą dziewczyną. Pod koniec naszego spotkania przyznała się, że to jest jej drugi wyrok… a pierwszy był za morderstwo. To był dla mnie taki moment grozy, bo chwilę wcześniej dałam jej swój numer telefonu… Nigdy bym nie przypuszczała, że ona może siedzieć za coś takiego.
Reklama
Dałaś jej swój numer?
To było takie zwyczajne, ludzkie. Kiedy tego dnia wracałam stamtąd autobusem do dziecka, myślałam o tym „co ja zrobiłam?". Naprawdę się wystraszyłam. Stwierdziłam, że to nie był dobry, spontaniczny gest.Zadzwoniła?
Nie, ale przez chwilę czułam się niepewnie, ilekroć dzwonił nieznany numer. Miałam w sobie mieszane uczucia: z jednej strony chęć, by jej pomóc, z drugiej strach o siebie i własną rodzinę. Myślę, że właśnie tak mogą być odbierane te kobiety. Podwójnie.Jaki obraz kobiet za kratkami pokazał ci projekt?
Z kilkunastu kobiet nie stworzę obrazu wszystkich, mogę natomiast powiedzieć o swoich odczuciach… Najbardziej interesującą dla mnie osobą, była właścicielka pewnej firmy, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej żyła na bardzo wysokim poziomie. Odstawała od pozostałych, siedzących głównie za jakieś kradzieże. W jej przypadku chodziło o Skarbówkę, złe poprowadzenie ksiąg i fałszywe potwierdzenia zatrudnień. Wszystko, co wcześniej sobą reprezentowała, tutaj przestało mieć znaczenie, bo dzieliła cele z jakąś dziewczyną ze wsi, z którą nie miała żadnych wspólnych tematów i musiała stworzyć dla siebie nowe układy. Na nowo się pozycjonować.Spotkałam też panią, która mnie rozczuliła, bo trafiła tu za podpinanie się do prądu, ponieważ nie miała pieniędzy na rachunki. To pokazało mi, że tam może trafić dosłownie każdy. Chociaż poznałam tylko cząstkę tych historii, w większości przypadków wydarzenia, które przytrafiały się spotkanym przeze mnie kobietom zadziały się nagle, bez przemyślenia. Oczywiście, były też takie, które świadomie szły w „zło". Jedna nawet wydała mi się arogancka, chwaląc się tym, że siedzi już kolejny raz i będzie ponownie siedziała, bo tak jest jej wygodnie. Myślę jednak, że w większości przypadków te kobiety były z natury dobre, tylko coś nagle poszło nie tak…
To było takie zwyczajne, ludzkie. Kiedy tego dnia wracałam stamtąd autobusem do dziecka, myślałam o tym „co ja zrobiłam?". Naprawdę się wystraszyłam. Stwierdziłam, że to nie był dobry, spontaniczny gest.Zadzwoniła?
Nie, ale przez chwilę czułam się niepewnie, ilekroć dzwonił nieznany numer. Miałam w sobie mieszane uczucia: z jednej strony chęć, by jej pomóc, z drugiej strach o siebie i własną rodzinę. Myślę, że właśnie tak mogą być odbierane te kobiety. Podwójnie.Jaki obraz kobiet za kratkami pokazał ci projekt?
Z kilkunastu kobiet nie stworzę obrazu wszystkich, mogę natomiast powiedzieć o swoich odczuciach… Najbardziej interesującą dla mnie osobą, była właścicielka pewnej firmy, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej żyła na bardzo wysokim poziomie. Odstawała od pozostałych, siedzących głównie za jakieś kradzieże. W jej przypadku chodziło o Skarbówkę, złe poprowadzenie ksiąg i fałszywe potwierdzenia zatrudnień. Wszystko, co wcześniej sobą reprezentowała, tutaj przestało mieć znaczenie, bo dzieliła cele z jakąś dziewczyną ze wsi, z którą nie miała żadnych wspólnych tematów i musiała stworzyć dla siebie nowe układy. Na nowo się pozycjonować.Spotkałam też panią, która mnie rozczuliła, bo trafiła tu za podpinanie się do prądu, ponieważ nie miała pieniędzy na rachunki. To pokazało mi, że tam może trafić dosłownie każdy. Chociaż poznałam tylko cząstkę tych historii, w większości przypadków wydarzenia, które przytrafiały się spotkanym przeze mnie kobietom zadziały się nagle, bez przemyślenia. Oczywiście, były też takie, które świadomie szły w „zło". Jedna nawet wydała mi się arogancka, chwaląc się tym, że siedzi już kolejny raz i będzie ponownie siedziała, bo tak jest jej wygodnie. Myślę jednak, że w większości przypadków te kobiety były z natury dobre, tylko coś nagle poszło nie tak…
Reklama
Minęło trochę czasu, odkąd skończyłaś projekt. Czym dla ciebie jest on dla ciebie teraz?
Myślę, że to była próba mojego dotarcia do tego, jakie one są naprawdę. Szukając tego, szukałam także czegoś w sobie. Zgody na inny, pozornie wrogi świat. Wydaję mi się, że wybór tematu jest zawsze mocno związany z osobą, która go realizuje. Z jej perspektywą i podejściem. Mogłam dotknąć pewnej inności, której można się bać. Świadomie opuszczając swój bezpieczny, rodzinny świat, chciałam udowodnić coś sobie, ale i tym kobietom za kratkami, że nasze światy tak bardzo się nie różnią. Ta linia, po której wszystko się zmienia, jest naprawdę cienka i równie dobrze, można ją przekroczyć ponownie, zaczynając wszystko od nowa. Jeśli ja przyszłam z ciekawością i szacunkiem do ich świata, one w ten sam sposób mogą powrócić do naszego.
Myślę, że to była próba mojego dotarcia do tego, jakie one są naprawdę. Szukając tego, szukałam także czegoś w sobie. Zgody na inny, pozornie wrogi świat. Wydaję mi się, że wybór tematu jest zawsze mocno związany z osobą, która go realizuje. Z jej perspektywą i podejściem. Mogłam dotknąć pewnej inności, której można się bać. Świadomie opuszczając swój bezpieczny, rodzinny świat, chciałam udowodnić coś sobie, ale i tym kobietom za kratkami, że nasze światy tak bardzo się nie różnią. Ta linia, po której wszystko się zmienia, jest naprawdę cienka i równie dobrze, można ją przekroczyć ponownie, zaczynając wszystko od nowa. Jeśli ja przyszłam z ciekawością i szacunkiem do ich świata, one w ten sam sposób mogą powrócić do naszego.