FYI.

This story is over 5 years old.

pieniądze

​Milenialsi z całego świata opowiadają nam o swoich długach

Statystyki pokazują, że jako pokolenie generalnie mamy gorzej. Zapytaliśmy kilkoro młodych ludzi, jak wygląda ich osobista sytuacja
Studenci w Londynie protestują przeciwko podwyżkom czesnego (fot. Adam Barnett)

Jeśli zaliczasz się do pokolenia Y, to niemal na pewno wisisz komuś duże pieniądze. Wprawdzie nikt nas nie przebije w uwielbieniu dla kotów z Instagramu, ale z finansami jest już gorzej: większość już dawno pożegnała się z perspektywą własnego mieszkania, dojeżdża nas dług studencki i czesne, większość wypłaty zjada czynsz, a miejsc pracy, które pozwoliłyby na to wszystko zarobić, jest za mało.

Milenialsi mają gorzej niż jakiekolwiek pokolenie do tej pory — to fakt, który ustawicznie pojawia się w nagłówkach gazet (brytyjski VICE prowadzi nawet na ten temat osobną, ponurą kolumnę „Generation Fucked"). Większość artykułów przedstawia jednak problem w skali makro, zamiast skupić się na tym, jak niewesoła sytuacja ekonomiczna dotyka pojedynczych osób.

Reklama

Chcieliśmy to zmienić, więc poprosiliśmy naszych kolegów z redakcji w Ameryce Północnej, Australii i Europie by porozmawiali z młodym ludźmi w swoich krajach i dowiedzieli się, jak sobie radzą z bezrobociem i długami.

Zdjęcie Lucia Florence

Max, 22 lata, Wielka Brytania

Nie miałem innego wyboru niż się zadłużyć. Inaczej nie mógłbym pójść na studia. Za rok mój dług wyniesie 66 000 funtów (ok. 36 3000 złotych), a mam dopiero 22 lata. Co potem mam z tym zrobić? Nie mogę przestać o tym myśleć.

W tej chwili mam roczną przerwę w studiach na pracę w branży w ramach brytyjskiego programu praktyk zawodowych. To świetny sposób na zdobycie bezcennego doświadczenia. Niestety większość praktyk w Londynie nie wiąże się z żadnym wynagrodzeniem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że firma udzielająca studentom pożyczek przez cały okres praktyk wypłaca mi mniej pieniędzy, więc w tym roku miałem pracować za darmo i dostawać 6000 funtów mniej niż zwykle. Gdybym chciał utrzymać się z samego zasiłku, zostałoby mi 3000 funtów na mieszkanie. W Londynie nie ma takich czynszów, zresztą pieniądze z pożyczki nigdy nie wystarczały mi na pokrycie czynszu.

W rezultacie musiałem zrezygnować z naprawdę świetnych praktyk, które powinienem odbyć w ramach moich studiów, bo nie mogłem sobie pozwolić na pracę za darmo. Musiałem też wrócić do domu moich rodziców w Portsmouth. Teraz mieszkam z powrotem w Londynie, ale pracuję na pełen etat w sprzedaży detalicznej. Bardzo chciałbym wykorzystać ten czas na więcej praktyk, ale zwyczajnie mnie na to nie stać. A przecież bez doświadczenia nie dostanę pracy.

Reklama

Jamie, 23 lata, Kanada

W zeszłym roku ukończyłam Uniwersytet Ryerson z niewielkim długiem: kilka tysięcy dolarów, ale wszystko już jest spłacone. Rodzice bardzo mi pomogli w trakcie nauki, kłopoty zaczęły się dopiero potem. W moim zawodzie nie ma pracy. Jeszcze na studiach bardzo optymistycznie zakładałam, że zrobię fajne praktyki, a potem od razu dostanę zajebistą robotę. Myliłam się.

Pracuję w barze jako hostessa ok. 10 godzin na tydzień. W wakacje wyciągałam 30 godzin, ale w tym roku zmniejszyli mi etat i musiałam zacisnąć pasa. Właściwie pierwszy raz w życiu żyję od wypłaty do wypłaty i wciąż dziwnie się z tym czuję: 1000 dolarów (ok. 2900 złotych) na czynsz i utrzymanie, 50 dolarów (ok. 145 złotych) na kawę i zioło, kolejne 100 dolarów (ok. 290 złotych) wydaję na rachunek telefoniczny. Jedyna rzecz, która pomaga mi się zrelaksować to gandzia, a to i tak dużo powiedziane, biorąc pod uwagę, że na jaranie wydaję góra 20 dolarów (ok. 58 złotych) miesięcznie.

Dla biednych, bogatych i średniaków. Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

Ogólnie rzecz biorąc, jest do dupy. Nie daję rady tak żyć. Jeśli co dzień pracujesz od dziewiątej do piątej, a potem jeszcze masz siłę, żeby robić coś swojego, to moim zdaniem jesteś jakimś nadczłowiekiem. Nie tylko brak mi motywacji do szukania nowej pracy, jestem też kompletnie wyżęta z jakichkolwiek kreatywnych pomysłów. Rynek pracy oraz to jak obecnie jest zbudowany, sprawia, że ludzie stają się całkiem bezwolni. Z każdej strony obowiązki, od których nie da się uciec i długi do spłacenia, w dodatku ani razu nie wolno ci się pomylić, ani zaryzykować. Tracisz zapał, bo nie widzisz wyjścia z tej sytuacji. Jak dziś wyglądałaby moja praca marzeń? W najlepszym możliwym scenariuszu chciałabym na haju montować pełnometrażowe filmy z filmików z YouTube'a. Może kiedyś mi się to uda, na razie żyję z dnia na dzień.

Reklama

Fot. Paweł Rafałowski

Kamila, 24 lata, Polska

Po maturze z grupką znajomych zdecydowaliśmy się wyjechać na studia do Wielkiej Brytanii. Wtedy czesne wynosiło trochę ponad 3 tys. £ za rok, co po ukończeniu trzech lat (z małym oprocentowaniem) zsumowało się do około 11,000£. Teraz koszt studiowania na angielskiej uczelni wynosi ok. 9,000 £ za rok, co nawet przy sprzyjających warunkach spłacania kredytu studenckiego, nie brzmi zachęcająco. Mimo tego, że udało mi się dostać na Uniwersytet od razu po skończeniu szkoły średniej, najpierw przez rok musiałam pracować. Dołączyłam do grupy ekonomicznych emigrantów z Polski, pracując przez jakiś czas jako pomoc kuchenna w restauracji i „sandwich artist" w Subwayu. Z odłożonych pieniędzy udało mi się opłacić małą część czynszu za akademik, który wynosił około 370 funtów miesięcznie za dwuosobowy pokój.

Żeby móc dalej się utrzymać, kontynuowałam swoją pracę, zarabiając około 4,90 £/h (ówczesna stawka poniżej 21 roku życia). Moja uczelnia znajdowała się w małej miejscowości i szansy na lepszą dorywczą pracę nie było. W kolejnych latach, żeby uniknąć długów, pracowałam na dwa etaty. Część z moich znajomych korzystała z tzw. maintenance loan przeznaczonego, na pokrycie kosztów życia studenckiego, który niestety mi jako studentce z Polski nie przysługiwał. Chociaż połączenie pracy i studiów nie zawsze było przyjemne, to teraz cieszę się z tego, bo tak mój dług byłby teraz znacznie większy.

Reklama

Zdjęcie Daniel Sigge

Francesca, 30 lat, Niemcy

Pracowałam dla jednej galerii i całkiem nieźle zarabiałam, aż pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że zabrnęłam w zobowiązania, których nie chciałam i że nie mam czasu dla siebie. Rzuciłam tamtą robotę i założyłam własną galerię. Z finansowego punktu widzenia wszystko się zjebało. Zarabiałam 800 euro (ok. 3400 złotych) miesięcznie, a po zapłaceniu czynszu zostawało mi 350 euro (ok. 1500 złotych) na życie. Co ja mówię, nie na życie, tylko na przeżycie. Mimo to byłam szczęśliwa, bo kochałam to, co robiłam.

Rok temu musieliśmy zamknąć naszą galerię, bo podnieśli nam czynsz. Nie bardzo wiem co dalej. Nie chcę robić czegoś, w co nie będę na 100% zaangażowana. Na razie jest w porządku, choć z pieniędzmi krucho. Nie narzekam, w życiu są ważniejsze rzeczy niż kasa i jestem pewna, że w końcu odnajdę swoje powołanie.

Etienne, 24 lata, Francja

Przez ostatnich kilka lat w okolicy połowy każdego miesiąca budziłem się z myślą: „O cholera, nie mam już pieniędzy". Na praktykach w Paryżu nie da się uniknąć takich sytuacji. We Francji, gdy firma zatrudnia praktykanta na więcej niż dwa miesiące, musi mu płacić przynajmniej 3,60 euro (ok. 15,5 złotego) na godzinę, co przy paryskich cenach jest po prostu śmieszną kwotą. Jednak praktykanci, którzy tak jak ja są zatrudnieni na mniej niż dwa miesiące, w ogóle nie muszą otrzymywać wynagrodzenia.

Gdy pojechałem studiować do Anglii, wziąłem 13 000 euro (ok. 55 900 złotych) pożyczki w moim banku. Miało mi starczyć na rok, a rozeszło się w sześć miesięcy. Znalazłem dorywczą pracę, dzięki której mogłem zostać w Anglii, ale już od października muszę zacząć spłacać mój dług, a słowo daję, że nie mam pojęcia jak to zrobić. Albo zamieszkam z rodzicami i będę się starał spłacać raty z pieniędzy, które zarobię jako pisarz freelancer (już to widzę), albo spróbuję znaleźć pracę w marketingu, którego szczerze nienawidzę.

Reklama

Jakoś sobie radzę, częściowo dlatego, że miałem farta i znalazłem małe mieszkanko, które wynajmuję razem z moją dziewczyną za 500 euro (ok. 2150 złotych) miesięcznie. Nie martwię się też zbytnio o moją przyszłość, bo wiem, że w razie potrzeby moi rodzice i przyjaciele zawsze mi pomogą. Z drugiej strony nie cierpię być od kogokolwiek zależny finansowo i nie chcę nikogo prosić o pomoc w spłacie długów.

Zdjęcie Sarah Buthmann

Ismar, 26 lat, Dania

Stopa bezrobocia wśród młodych ludzi w Danii należy do najniższych w Europie. Edukacja jest darmowa, a podczas studiów Duńczycy otrzymują państwowe stypendium w wysokości ok. 5000 koron (ok. 3000 złotych) miesięcznie, zwane „SU". Oprócz tego w ramach systemu stypendialnego mają też dostęp do tanich pożyczek w wysokości nawet 3000 koron (ok. 1800 złotych) na miesiąc. Dzięki temu przeważnie kończą studia z dużo mniejszymi długami niż ich rówieśnicy z innych krajów.

Wychowałem się na wsi, ale w wieku 17 lat przeniosłem się do Kopenhagi. Gdy zamieszałem sam, zacząłem sporo imprezować i kupować ciuchy, na które nie było mnie stać. Regularnie wydzwaniałem do banku i prosiłem o zwiększenie debetu, który niedługo potem znów przekraczałem tylko po to, żeby móc sobie pozwolić na ulubiony styl życia.

Staram się za dużo nie rozmyślać o tym, że non stop jestem zadłużony. Czasem jednak gdy mam gorszy dzień, a w głowie pełno negatywnych myśli, nie jestem w stanie dłużej tego ignorować. W takich chwilach zdaję sobie sprawę, jak beznadziejnie radzę sobie z finansami i czuję, że nie poradzę sobie w życiu.

Reklama

Karalyn, 27 lat, USA

Gdyby w dniu, w którym kończyłam college, ktoś powiedział mi, że w wieku 27 lat będę dzielić mieszkanie z trzema współlokatorami i ledwie wiązać koniec z końcem, chyba bym go wyśmiała. Naprawdę myślałam, że do tej pory poukładam sobie życie, że będę miała własny dom, albo chociaż mieszkanie i sama będę płacić swoje rachunki. Nawet to ostatnie mi się nie udało, bo mój brat opłaca mi telefon.

Ostatnio znalazłam naprawdę fajną robotę. Myślałam jednak, że będę zarabiać dużo więcej, tymczasem pod koniec rozmowy o pracę usłyszałam, że mogą mi zapłacić 17 dolarów (ok. 66 złotych) za godzinę. Znalazłam się w niewygodnej sytuacji, bo nie chciałam, żeby pomyśleli, że chodzi mi tylko o kasę. Mam za to dwa tygodnie płatnego urlopu – świetna sprawa, zwłaszcza że dziś mało która firma idzie na taki układ. Połowę dochodów wydaję na czynsz. Nie mogę dostać karty kredytowej. Gdy kończyłam studia, miałam ok. 25 000 dolarów (ok. 97 500 złotych) studenckiego długu, który dziś urósł do 30 000 dolarów (ok. 117 000 złotych).

Mam nadzieję, że w ciągu pięciu lat będę zarabiać przynajmniej trzy razy tyle, co teraz. Większość kobiet koło trzydziestki wychodzi za mąż i rodzi dzieci, ja nie mogę nawet sobie tego wyobrazić. Ledwie sama się utrzymuję. Nie stać mnie nawet na psa.

Simon, 25 lat, Australia

Ostatnia recesja w Australii została ogłoszona trzy dni przed moim narodzeniem w listopadzie 1990 roku. Światowy kryzys finansowy z 2008 roku w zasadzie nas ominął, więc największym problemem, jaki mamy, są ceny domów. Jakiś czas temu natrafiłem nawet na wyniki badań, według których ceny nieruchomości w Melbourne wzrosły od 2008 roku o 60%. Płace oczywiście pozostały bez zmian. Obecnie dom to nie miejsce do życia, tylko inwestycja.

Muszę przyznać, że jestem tym dość przybity. Jeśli chciałbym mieć choćby skrawek ogródka, musiałbym się decydować na zapadłe przedmieścia i życie w dojazdach. W gruncie rzeczy, jeśli masz dwadzieścia parę lat i dzieci na horyzoncie, to nie masz innego wyjścia niż wyprowadzić się z miasta i co dzień godzinami stać w korkach.

Reklama

Dlatego właśnie zdecydowałem się wrócić na studia. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję zarabiać mnóstwo pieniędzy, więc wybrałem rachunkowość. Obliczyłem, że do końca studiów podyplomowych wydam na naukę około 75 000 dolarów (ok. 217 500 złotych). Dużo, ale mogło być gorzej. W Australii można dostać całkiem spore dofinansowanie i uważam, że jeśli chcesz kontynuować edukację, to twój osobisty wybór. Sporo na tym zyskasz, a przecież państwo nie może wszystkiego finansować. Przecież ktoś musi za to zapłacić – nie ma nic za darmo, a opodatkowanie rzemieślników lub ludzi o niskich dochodach po to, żebym mógł więcej zarabiać, byłoby raczej nie fair.

Adrian (po prawej) ubrany jak idiota na Wiedeńskim Tygodniu Mody. Zdjęcie Stefanie Katzinger

Adrian, 29 lat, Austria

Mama wychowywała mnie sama i pracowała na okrągło, żeby zapewnić mi porządne wykształcenie. Mieszkałem z nią i dostawałem studencki zasiłek, więc nigdy nie potrzebowałem stałej pracy. Nie wyprowadziłem się z domu po końcu studiów i choć już nie dostawałem pieniędzy, to znalazłem sobie dochodowe hobby: poker online. Dzięki temu zarabiałem dużo więcej niż w normalnej pracy. W końcu zdecydowałem się na wyprowadzkę, co oznaczało, że musiałem się dużo mocniej skupić na karierze internetowego pokerzysty, żeby zarobić na utrzymanie. Myślałem, że mnie to zmotywuje, ale nie. Nie chciałem już więcej grać, a rachunków tylko przybywało, więc po niecałym roku miałem ok. 3000 euro (ok. 12 900 złotych) zaległości, a poza tym sporo osobistych długów. Któregoś dnia ostatecznie rzuciłem pokera i wróciłem do mamy. Dwie osoby, którym byłem winny pieniądze, znały moją sytuację, ale większość moich przyjaciół o niczym nie wiedziała.

Około pół roku później znalazłem płatny staż i zacząłem pomału wychodzić na prostą: coraz lepiej ogarniam swoje finanse. Jeszcze przez parę lat będę wychodził z zadłużenia, ale przynajmniej jestem w stanie na bieżąco płacić rachunki. Gdybym chciał mógłbym sobie nawet kupić PS4, a co! Wiem, że nie powinienem, bo wciąż mam długi, ale w przeszłości coś takiego by mnie nie powstrzymało – co zresztą chyba tłumaczy jak się w to wszystko wpakowałem.

Reklama

Aida, 22 lata, Hiszpania

W moim wieku żadne z moich rodziców nie ukończyło studiów, ale za to oboje mieli dobrze płatne, stałe posady kelnerów. Kiedyś w Hiszpanii było normalne, że ludzie bez wyższego wykształcenia po prostu ciężko pracowali i zarabiali wystarczająco dużo, by móc pozwolić sobie na dom, dwa samochody, dziecko, prywatną opiekę medyczną (co wcale nie jest u nas takie powszechne) i wakacje raz do roku. Dziś nie znam nikogo młodego, kogo byłoby stać na to wszystko. Płace są kiepskie, nikt nie zatrudnia na pełen etat ani na stałe, a i tak wszyscy biją się o te skrawki, niezależnie od wykształcenia. Zdarza się dobra praca, ale i tak za więcej godzin dostaniesz mniej pieniędzy niż 15 lat temu.

Pracuję jako kelnerka i nie stać mnie nawet na wynajęcie pokoju na spółkę z przyjaciółką, a co dopiero na własne mieszkanie. Wciąż mieszkam z rodzicami i oszczędzam ile mogę, żeby opłacić czesne, bo w tym roku rządzący odebrali mi stypendium. Zdaje sobie sprawę, że tak już chyba zostanie, że choćbym nie wiem jak się napięła, to dalej będę miała gównianą pracę. Wiem, że nic nie zmieni się na lepsze i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze.

Vincenzo, 25 lat, Włochy

We Włoszech dług jest jak grzech pierworodny – właściwie się z nim rodzisz. Nie potrzeba kosztownej edukacji, żeby się zadłużyć. Ludzie w wieku 34 lat lub młodsi mają największą szansę na życie na granicy ubóstwa. Bardzo trudno znaleźć pierwszą pracę, więc pomoc rodziny jest zazwyczaj nieodzowna.

Jeśli już jakimś cudem dostaniesz pracę, nie znaczy to, że nagle osiągniesz finansową niezależność. Mam 25 lat, od dwóch lat pracuję, a wciąż dostaję od rodziny pieniądze. Bez nich nie byłbym w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb, a moje upodobania naprawdę nie należą do ekstrawaganckich. Do tego wciąż mieszkam z rodzicami, w tej samej sypialni, w której się wychowałem. Prawda jest taka, że w ciągu ostatnich 20 lat koszty utrzymania drastycznie wzrosły, a przeciętne dochody zmalały.

W 2012 roku średnie wynagrodzenie młodych ludzi spadło do najniższego poziomu w historii. To właśnie dlatego moi rówieśnicy nawet nie marzą o własnym domu, małżeństwie i stabilizacji — to wszytko za dużo kosztuje. Oczywiście nie możesz się zdradzić przed przyjaciółmi z tym, jak bardzo jesteś spłukany, więc ten nowy rodzaj ubóstwa pozostaje przeważnie ukryty, podczas gdy przejadasz pieniądze swoich rodziców i dziadków zarobione jeszcze w czasach ostatniej hossy. Koniec końców praktycznie każdy Włoch dobrze wie, o czym mówię – zmieniliśmy się w bandę statystycznie usprawiedliwionych mazgajów.

Zara, 26 lat, Irlandia

Zrobiłam magisterkę w 2012 roku. Z ciężkim sercem opuszczałam uniwersytet, bo wiedziałam, że nie ma dla mnie pracy. Musiałam wystąpić o zasiłek zaraz po obronie. Borykałam się z czynszem i rachunkami, w ciągłym strachu przed utratą mieszkania. Ponieważ miałam 24 lata, przysługiwało mi zaledwie 144 euro (ok. 619 złotych) tygodniowo, z czego 100 euro (ok. 430 złotych) szło od razu na czynsz.

Realia życia za 44 euro (ok. 190 złotych) na tydzień dały mi się we znaki. Ledwo starczało mi na jedzenie, bardzo schudłam i podupadłam na zdrowiu. Żeby opłacić rachunki, ciągle musiałam pożyczać pieniądze, co z kolei wpędziło mnie w długi. Najgorszy moment mojego życia nastąpił, gdy ktoś ukradł mi z torebki zasiłek dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. Utknęłam w Dublinie bez środków na podróż do domu na święta. Przez ostatnich kilka lat straciłam poczucie własnej wartości i jakąkolwiek nadzieję na rozwój. Łapię dorywczą pracę tu i tam, za psie pieniądze. Wszystko to takie marne.

Dziś już zaakceptowałam fakt, że własny dom, albo nawet samochód, tu gdzie mieszkam, nie wchodzi w grę. Szczerze mówiąc, nawet nauka jazdy jest obecnie poza moim zasięgiem, bo kurs i zezwolenia kosztują. Osobiście uważam, że to odrażające, jak ludzie w tym kraju każdego dnia walczą o przetrwanie, podczas gdy odpowiedzialnym za to bankom wszystko uchodzi na sucho. Całe rodziny lądują na bruku, młodzi emigrują, a ci, którzy nie mogą wyjechać, wpadają w spiralę długów i lęku o przyszłość. Tymczasem państwo nie robi nic, żeby pociągnąć winnych do odpowiedzialności.