FYI.

This story is over 5 years old.

Profiles Issue

Nieczuły bar-barzyńca

Ameryka ma nowego piewcę podejrzanych spelun i przegrańców

Pierwszy bar, w którym się zakochałem, był zapuszczoną speluną w Adirondacks, która nazwała się Boot Scoot. Miałem osiem lat. Mój stary uczył tam line dancing, a ponieważ w domu się nie przelewało, nie było go stać na opiekunkę do dzieci. Co noc wcinałem pizzę i żłopałem piwo korzenne, a obok mnie różne Betty i Berty z podwójnymi podbródkami przepuszczały pensje na budweisery. Nauczyły mnie grać w bilard. Opowiadały sprośne kawały. Kucharka Jacqueline przyrządzała mi co wieczór na kolację wszystko, o co poprosiłem. Na parkiecie kocice formowały węża, któremu przewodził mój ojciec wyginający się w rytmie teksańskiego two stepa do kawałka Billy’ego Raya Cyrusa pod tytułem Achy Breaky Heart.

Reklama

Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że w Boot Scoot źle się działo. Lokal cienko prządł. Właściciel – zniewieściały koleś o imieniu Ron –kupił niegdyś porsche, które gniło teraz na parkingu, przypominając diament w stercie śmieci. Okazało się, że porszak był owocem jakichś katastrofalnych w skutkach decyzji finansowych, które zaważyły też na przyszłości baru. Knajpa uniknęła plajty tylko dlatego, że pewnej nocy spłonęła w tajemniczych okolicznościach. Ron miał fart, bo dzięki temu do jego kieszeni trafiła całkiem spora sumka z ubezpieczenia. Mój ojciec za to został bez pracy. – Gdyby nie mój taniec, to miejsce padłoby już dawno temu – oznajmił po pożarze. Ale mimo wiary mojego staruszka w swoje nadzwyczajne umiejętności taneczne, Boot Scoot i tak zbankrutowałby prędzej czy później. Zresztą to właśnie obskurność i atmosfera bezprawia były największymi atutami tej nory. Nawet gdyby nie strawił jej ogień, przydarzyłaby się jej z pewnością jakaś inna tragedia.

Kiedy oglądam reality show Bar Rescue na Spike TV, przed oczami od razu staje mi Boot Scoot. Z dzieciaka, który był białym śmieciem, wyrósł absolwent Berkeley, który jada humus i rzadko ogląda telewizję (nie widziałem ani jednego odcinka Detektywa, ani Breaking Bad czy Rodziny Soprano). Mimo to uwielbiam Bar Rescue, bo opiera się na banalnie prostej przesłance.

Gospodarz programu, niejaki Jon Taffer, który jest agresywnym ekspertem od barów i szóstym członkiem Galerii Sław Nocnych Klubów (dam sobie rękę uciąć, że sam to sobie wymyślił), co tydzień pojawia się w innym podupadającym barze i stara się wyprowadzić go na prostą. Facet jest niewiarygodnie skuteczny. Udało mu się uratować 55 barów w ledwie pięć dni. Co do pozostałych dziesięciu, których nie był w stanie wskrzesić, to każdy z nich wypadał z rynku z fasonem. Tak czy siak, ogląda się to z wypiekami na twarzy.

Reklama

W pewną ciepłą środę w grudniu zeszłego roku Taffer stał w jadalni Scoreboard 2 – niewyszukanej knajpie serwującej budweisera, znajdującej się w Norwalk w stanie Kalifornia, 20 mil od Los Angeles. – Zacznę od tego, że mam te wszystkie kamery głęboko w dupie! – wypalił. – Całe moje życie to ratowanie barów.

Działo się podczas drugiego dnia zdjęć. Program, którego trzeci sezon emituje teraz telewizja, przyciągał momentami więcej widzów niż serial Mad Men. W tym odcinku poznajemy charakternego dziadka Larry’ego Herricka, który sześć lat temu kupił bar swojej córce  Michelle. Pod rządami córki bar popadł w długi sięgające kwoty 374 tysiące dolców. Larry, Michelle, jej mąż Bryan i personel zostali zawołani przed oblicze Taffera i stanęli przed nim na klejącej się betonowej wylewce. W powietrzu czuć było drożdże. Logotypy browarów Coors nas ścianach zaklejono taśmą izolacyjną, żeby uniknąć posądzeń o lokowanie produktu podczas emisji programu. Na stojący za barem nalewak do jägermeistera narzucono czarną płachtę. Taffer, który wbił się na tę okazję w ciemny garnitur biznesmena z watowanymi ramionami, mierzył rodzinę i personel wściekłym wzrokiem. Za jego plecami pracowały cztery kamery. Ale Taffer miał ważniejsze sprawy niż jakaś telewizja. Scoreboard 2 tracił 3500 dolców miesięcznie. Jeśli knajpa nadal będzie generować straty w takim tempie, za dwa miesiące rodzina będzie musiała ją zamknąć. Czy Taffer ich uratuje?

Reklama

Każdy odcinek Bar Rescue trzyma się ściśle określonego schematu. Taffer od poniedziałku do piątku siedzi w ratowanej knajpie. Pierwszego dnia bez zapowiedzi wysyła na przeszpiegi swojego wywiadowcę, który ma sprawdzić wyszynk, alkohole i ogólnie usługi świadczone na miejscu. (Na tym etapie właściciele przybytku jeszcze nie wiedzą, że wybrano ich do programu). Na dzień przed moim przyjazdem Taffer wysłał to Scoreboard 2 celebrytkę z telewizji Marię Menounos i jej partnera Kevina Undergaro. Para zamówiła truskawkową margaritę, whiskey z colą i frytki z serem i papryczkami chili. Nie zdążyli jeszcze zjeść, kiedy do baru wpadł jak burza Taffer, a za nim ekipa telewizyjna. Bez chwili zwłoki przystąpił do niezapowiedzianej inspekcji pomieszczeń. Sapiąc i pocąc się w garniturze, zaczął miotać się po barze i kuchni. W rezultacie odkrył, że data ważności truskawkowej margarity, którą zamówiła Menounos, upłynęła rok wcześniej, papryczki chili miały z 20 dni, a w whiskey pływały robale. – Zamknąć to miejsce! – ryknął Taffer. – Zamknąć natychmiast!

– Skąd wzięłaś pomysł na prowadzenie baru? – zwrócił się do Michelle. Pytana była kobietą po pięćdziesiątce i wyglądałaby bardziej na miejscu za ladą szkolnej stołówki, wydając uczniakom kotlety. Jedną z kluczowych taktyk Taffera jest znalezienie najsłabszego osobnika w stadzie, na którego potem można się uwziąć. Najpierw trzeba było złamać Michelle, a dopiero potem dać jej knajpie nowe życie.

Reklama

– Myślałam, że będzie fajnie – odpowiedziała Michelle, wzdychając. Pod oczami miała wory. Taffer domagał się od personelu knajpy, żeby przez całą noc pucował zasyfioną kuchnię.

– Nie jest fajnie – uciął Taffer. – Sam fakt, że lubisz przesiadywać i pić w knajpach nie jest jeszcze wystarczającym powodem, żebyś zakładała bar. To jakby ćpun zabrał się do prowadzenia apteki.

Następnie Taffer zwrócił się do personelu. Oprócz ojca i męża Michelle wśród obecnych byli jeszcze dwaj barmani: Robert i Corey, oraz Marisa – zatrudniona trzy dni wcześniej kelnerka, która w życiu by nie przypuszczała, że częścią jej obowiązków będzie występ w krajowej telewizji.

– Na skali od jeden do dziesięciu – zaczął Taffer – jakbyście ocenili Michelle?

– Eee, cztery – odpowiedział Robert.

– Pięć – rzucił Corey.

Marisa tylko wzruszyła ramionami.

– A ja mówię: jeden – powiedział Taffer.

Michelle rozbeczała się.

– Teraz robię ci przykrość – przyznał Taffer, zanim opuścił bar, żeby dla ukojenia nerwów zrobić sobie przejażdżkę dookoła miasta swoim czarnym kabrioletem Mercedesa. – Ale za pięć dni będziesz chciała mnie uściskać.

Podupadający pub sportowy Scoreboard 2 w Norwalk w Kalifornii. Jon Taffer uparł się, że uratuje go przed plajtą 

Taffer raczej nie przypomina Patricka Swayze’ego. Nie z tymi wyłupiastymi oczami, które są jak nadmuchane balony i manieryzamami przywodzącymi na myśl goryla. Tymczasem to właśnie Swayze był ojcem Taffera. Metaforycznie, rzecz jasna. Archetypem wybawiciela właścicieli problematycznych knajp jest przecież zabijaka i wyznawca zen w jednym – Dalton, czyli grany przez Swayze’ego bohater Wykidajły z 1989 roku. Dalton to facet od robienia porządku w mordowniach, w których „po zamknięciu zmiata się z podłogi gałki oczne”. „Masz być miły” – Dalton informuje jednego z gości, zanim rozbije mu czaszkę o stół. „Aż przyjdzie czas, żeby nie być miłym”.

Reklama

Taffer wali prawdę między oczy. W niektórych sytuacjach jego szczerość prowadzi do zdrady. Jak sam opowiada, zaczynał karierę w wieku 24 lat jako animator klubu nocnego w Barney’s Beanery – barze przy Troubadour w West Hollywood. Krótko przed tym rzucił studia w Colorado. Pierwszego dnia w pracy główny barman odciągnął go na bok i wyjaśnił: – Słuchaj, Jon. Oszukujemy właściciela na kasę. Każdy z nas co noc podprowadza z kasy 100 dolców. Jeśli nie weźmiesz swojej doli, kasy się zjebią i szef się kapnie.

Zamiast zacząć kraść, Taffer doniósł o tym procederze właścicielowi baru. Zwolniono cały personel, a Taffera awansowano na głównego barmana.

Minęły całe lata od tego incydentu, podczas których Taffner wznosił swoje imperium w zgodzie z najlepszymi wzorcami w biznesie. Trzeba tu nadmienić, że działa w branży, która takie praktyki ma raczej w pogardzie. To on wpadł na pomysł niedzielnego biletu na mecze NFL. Za jednorazową opłatą właściele barów w całym kraju mają prawo puszczać w swoich lokalach każdy mecz ligi futbolu amerykańskiego w ramach pakietu na kablówkę. Taffner pracował jako menedżer w wielu luksusowych klubach, jak na przykład Whiskey a Go Go w Los Angeles, a potem zaczął kupować bary w całym kraju. Na początku lat 90. był już właścicielem lub współwłaścicielem 17 różnych klubów, w tym lokalu Pulsations na peryferiach Filadelfii. Wabikiem na klientów była tam loteria, w której można było wygrać darmowe implanty cycków. (Krajowa Organizacja Kobiet zorganizowała pikietę w proteście przeciw loterii). Kiedy indziej robot o ksywce Pulsar zjeżdżał z sufitu i wcielał się w rolę lubieżnego fordansera. – To był jeden z tych dwóch razy, kiedy popłakałem się za barem – wyznał mi Taffer któregoś dnia na planie. – To było tak niesamowite.

Reklama

Taffer określa własne techniki zarządzania barem zbiorczym terminem „zarządzanie reakcjami”. W 2009 roku zastrzegł ten termin jako znak towarowy. – Prowadzenie baru to nie wyższa matematyka – mawia. – Ale to jednak nauka.

Podczas mojej wizyty w Kalifornii miałem okazję dowiedzieć się więcej na temat tej nauki, kiedy Taffer poprowadził seminarium w hotelu Millennium Biltmore w centrum Los Angeles. Dwustu właścicieli dobrze prosperujących barów i klubów było gotowych wybulić ponad 350 dolców na głowę, żeby przez pięć godzin spijać mądrości z ust Taffnera. Sam Taffner zrobił sobie dzień wolnego od pracy na planie w Scoreboard 2. – O ileż milej jest być tu z wami – powitał tłum na widowni – niż z ludźmi, którzy codziennie ponoszą klęskę.

Jak zwykle w nieodłącznym garniturku, Taffer przemierzał scenę w tę i z powrotem z animuszem godnym telewizyjnego kaznodziei. Jednocześnie wyłożył zasłuchanej widowni swoją teorię „baroznawstwa”, czyli jak doprowadzić swoją knajpę na sam szczyt. Poczułem się, jakbym był na kursie z marketingu na uniwerku. – Nie serwujemy budweiserów – przemawiał, a jego twarz z wolna nabierała szkarłatnej barwy jak u maniaka z morderczymi skłonnościami. – Serwujemy reakcje! Budweiser to nic innego, jak nośnik reakcji.

Innymi słowy, sprzedaje się nie sam produkt czy jego smak, tylko doświadczenie związane z piciem i jedzeniem. Ludzie kupują historię, na której zbudowane jest to doświadczenie. Na potwierdzenie swojej teorii przytoczył wymyślone statystyki, którymi równie hojnie szafuje narrator Bar Rescue – P.J. King. Jest ich też sporo w wydanej przez Taffnera w 2013 roku książce pod tytułem Raise the Bar. Oto fragment: „Około 68 procent klientów, którzy widzą, jak personel obija się w pracy, opowiada potem swojej rodzinie i przyjaciołom o złym doświadczeniu wyniesionym z tej knajpy. Piszą też o tym na społecznościówkach”. Kiedy seminarium zbliżało się już do końca, stało się jasne, że tajemnica sukcesu Taffnera nie kryje się w statystykach. – Czy ktoś z was ma problem z agresywnymi zachowaniami klientów w barze? – rzucił pytanie widowni. – Członkami gangów, na przykład?

Reklama

Z ręką w górze, z krzesła w trzecim rzędzie podniósł się koleś z kucykiem i w skórzanej kamizelce. Prowadził klub na peryferiach Santa Monica. Rada Taffnera uderzała prostotą i błyskotliwością. Widać było jak na dłoni, że facet ma za sobą dziesiątki lat pracy w branży. – Rozwiązanie? Co trzeci kawałek w szafie grającej musi być wykonywany przez kobietę. Gangsterka przestanie przychodzić. Problem z głowy.

Mogłoby się wydawać, że te niejasne statystyki i pseudonaukowość są – jakby powiedział sam Taffner – jedynie nośnikami. Mają pomóc mu sprzedać produkt, którym jest „Jon Taffer, niezwykły guru zarządzania barami”.

Pierwszym i zdecydowanie najbardziej porywczym specem od ratowania barów był Dalton z filmu Wykidajło. W tę rolę wcielił się nieodżałowany Patrick Swayze

Kiedy po raz pierwszy oglądałem Bar Rescue, byłem przekonany, że to fikcja. Pewnie nie byłem jedyny, biorąc pod uwagę, jak absolutnie niewiarygodne są niektóre odcinki. Na przykład ten, w którym stawiano na nogi tawernę Piratz Tavern w Silver Spring w stanie Maryland, w której cały personel był przebrany za żeglarzy i gadał jak kapitan Jack Sparrow. Trzymali się tego nawet po tym, jak Taffer przekształcił tawernę w miejsce na lunch dla biznesmenów o nazwie Corporate Bar & Grill. Nie minęło sześć godzin od pożegnania z Tafferem, kiedy właścicielka baru przywróciła lokalowi starą nazwę. Kobieta ta wystąpiła także w telewizji i na łamach Huffington Post, zaciekle hejtując Taffera. Albo Chris Michaels Ferrell – wybuchowy właściciel knajpy Pit and Barrel w Nashville, który rzekomo popełnił morderstwo tuż po tym, jak Taffer z ekipą opuścili miasto. Kiedy znany wokalista country Wayne Mills odmówił zgaszenia papierosa, Ferrell ponoć zastrzelił go na miejscu. No i był też odcinek, w którym wystąpił dr Paul Wilkes – ginekolog położnik z Las Vegas i współwłaściciel odrażającej speluny poza centrum miasta. Facet przystawiał się do żony Taffnera, którą ten wysłał na rozpoznanie terenu. – Znam taką supersztuczkę. Wystarczy mi, że spojrzę na zgięcie w łokciu u kobiety i od razu wiem, jak wygląda jej pochwa – Wilkes popisywał się przed Nicole Taffer, kiedy jej mąż siedział przed knajpą w wozie transmisyjnym i obserwował całą sytuację na ekranie. – Kiedy zegniesz ramię i zrobi ci się o tak, to znaczy, że masz cipkę pierwszej klasy.

Reklama

Wtedy do baru wtargnął z rykiem Taffner i ponoć napluł doktorowi w twarz. Wybuchy Taffnera zawsze wyglądają na prawdziwe, ale tym razem na serio się przeraziłem. W pozwie, jaki Wilkes wniósł przeciw producentom Bar Rescue, czytamy, że przez Taffnera dobry doktor ma teraz „wymioty, mdłości, nocne koszmary i ataki płaczu”.

– W Bar Rescue nie ma czegoś takiego jak lista dialogowa – powiedział mi Taffer pewnego dnia na planie. Na rozmówcę patrzy nieufnie, ciężko oddychając przez nos. Gdy ktoś coś mówi, słucha z namysłem, wpatrzony w swoje dłonie niczym bokser chłonący rady udzielane mu przez trenera. Gdy zapytałem go o Piratz Tavern, podniósł wzrok. – Ci ludzie są piratami 24 godziny na dobę – oświadczył. – Idę o zakład, że gdybyś zajrzał do ich samochodów, znalazłbyś tam stroje piratów. Gdy zapytałem właścicielkę, czy wolałaby być piratką, czy posłać córkę na studia, bez wahania wybrała to pierwsze.

Mimo to nawet po tym, jak sprawdziłem Piratz Tavern na Yelp i okazało się, że to prawdziwy bar i że prowadzą go piraci, pozostawałem sceptyczny wobec autentyczności Bar Rescue. Mój sceptycyzm jeszcze wzrósł, gdy pewnego dnia jeden z członków ekipy zdradził mi, że często naprowadza uczestników programu na pożądaną odpowiedź. Na planie reality show takie rzeczy nie mogą dziwić, jednak na pewno nie ma to nic wspólnego autentycznością. Zacząłem chichotać, ale gdy usłyszałem o reakcji Taffera na taką sytuację, natychmiast przestałem. – Tak nie można! – miał wściekle wrzasnąć Taffer, odciągając owego człowieka na bok. – Chłopaki, co wy! My tu mówimy prawdę! Pokazujemy świat takim, jaki jest!

Reklama

Pomstowanie Taffera na „niską zawartość rzeczywistości” w programach typu reality show i jego próby wprowadzenia wyższych standardów na tym polu nie brzmią fałszywie. Ostatecznie zarówno w przemyśle filmowym, jak i knajpianym jego marka i tożsamość zbudowane są na mówieniu prawdy, której przedstawiciele obu tych światów często woleliby nie słyszeć.

W reality show Bar Rescue w Spike TV Taffer daje popalić leniwym właścicielom knajp i obijającym się pracownikom tych przybytków

Ostatniego dnia pobytu na planie wziąłem udział w stress teście, w ramach którego Taffer i spółka zaprosili do baru kilkaset osób – czyli o wiele więcej, niż wynosiło maksymalne obłożenie lokalu – by ocenić, jak obsługa poradzi sobie z presją. O dziewiątej wieczorem na chodniku przed Scoreboard 2, wzdłuż lombardów i zabitych deskami witryn sklepów monopolowych ustawiła się 70-osobowa kolejka. Na jej przodzie stanąłem ja. – Jak się macie! – powitał zebranych Bryan, czyli mąż Michelle, pojawiwszy się na zewnątrz. – Witamy w Scoreboard 2 i zapraszamy doooo środka! – zawołał, a jego obwisłe policzki zatrzęsły się jak u basseta.

Wśród stojących na chodniku rozległ się wrzask, jak gdyby właśnie zjeżdżali kolejką górską w przepaść. Wokół nas krążyły kamery. – Cięcie! – krzyknął członek ekipy w krótkich bojówkach. – Przepraszam, ale wyszło tak sobie, musimy zrobić dubla.

Powtarzaliśmy tę scenę trzy razy. Przez cały czas stałem na przodzie kolejki i czułem się coraz bardziej nieswojo.

Reklama

Wewnątrz kwaśny odór i bzyczenie much sprawiły, że natychmiast się uspokoiłem. Nie przeszkadzała mi nawet czarna taśma, którą zaklejono nazwy browarów na ścianach, i pełna iluminacja niczym w supermarkecie (zapewniająca lepszy obraz). Nie słychać było żadnej muzyki, ponieważ zakłócałaby mikrofon wpięty w klapę marynarki Taffera. Scoreboard 2 stał się symulakrem speluny, do której wlewał się skąpo odziany, mocno umalowany tłum. Nie interesował go alkohol, tylko kamery.

Mi jednak było wszystko jedno, ponieważ zamierzałem się upić. – Poproszę dwie margarity, dwa razy tequilę sunrise i quesadillę – powiedziałem do stojącej za barem Marisy. Jej pierwszy tydzień w nowej pracy dobiegał końca. Była zmizerniała i wycieńczona, a z jej oczu bił strach na widok ładujących się do środka ludzi. Planowałem się dziko urżnąć w ich towarzystwie, uznawszy, że skoro już statystuję na planie Bar Rescue, to tak wypada. Miał do mnie dołączyć kolega, więc postanowiłem zawczasu zamówić dla niego drinki, tak na wszelki wypadek.

Obsłużono mnie szybko, ale nikt inny nic nie pił. O dziesiątej w knajpie było już około setki groźnie wyglądających caballeros z Norwalk wraz z ich ślicznymi narzeczonymi. Tymczasem sześciu kamerzystów uganiało się za Tafferem, który biegał po całym lokalu, wrzeszcząc, powarkując, krytykując i instruując obsługę.

– Kto jeszcze nie dostał drinka – krzyknął władczym głosem, momentalnie skupiając na sobie uwagę wszystkich.

Reklama

– Jaaaa!!!! – odpowiedział mu głośny chór, czemu towarzyszył łomot pięści o stoliki. Michelle nigdzie nie było widać. Bryan krążył wokół stolików, przyjmując zamówienia, jednak nikomu jeszcze nic nie przyniósł. Stojący za barem Robert przeklinał pod nosem. Scoreboard 2 zareagowało na najazd klientów dokładnie tak, jak można się było spodziewać: implozją.

Największe gromy ciskał mój przyjaciel James, który dotarł do lokalu w połowie wieczoru. Nigdy wcześniej nie oglądał Rescue Bar i z trudem znosił nieudolność obsługi, a już zwłaszcza teatrzyk odstawiany przez Taffera. – Jak zaraz nie dostanę quesadilli, umrę – oznajmił mi, przewracając oczami. Gdy powiedziałem mu, że na swoją czekam już przeszło godzinę, widoczna na jego twarzy złość ustąpiła miejsca przerażeniu. Udało mi się zahaczyć przemykającą obok Marisę, która w odpowiedzi na moje pytanie o zamówione danie pacnęła się w czoło z okrzykiem: „O, cholera!”. Zapewniła mnie, że zaraz zamówi je jeszcze raz, i pobiegła dalej, jednak obawiałem się – i słusznie – że nic z tego nie będzie. – Co za koszmar – stęknął James.

Z zamówionymi na początku wieczoru lekkimi drinkami zdążyłem uporać się już dawno temu. Wbrew temu, co sobie założyłem, wciąż byłem trzeźwy – wszystko „dzięki” dramatycznie powolnej obsłudze. Przypomniałem sobie wówczas, że podczas udzielonego mi poprzedniego dnia wywiadu Taffer powiedział, że nie pije. – W ciągu roku zamawiam może z dziesięć drinków, ale, jak być może będziesz miał okazję zauważyć, praktycznie nigdy ich nie kończę. W mojej branży takie podejście zdecydowanie ułatwia pracę – oświadczył.

Być może to właśnie z tego powodu odniesiony przez niego sukces jest tak wyjątkowy. Bar Rescue to pean na cześć klęski, nieumiarkowania i braku kontroli nad własnymi odruchami, czyli innymi słowy na cześć pijaństwa i jego wpływu na życie Amerykanów. Tymczasem Taffer żyje całkowicie poza światem, którego grzeszne uroki stanowią treść jego programu. Podczas gdy on sam obsesyjnie myśli o odniesieniu sukcesu, siłą Bar Rescue jest to, jak pięknie – i, mimo drobnych oszustw, wiernie – oddaje niepowodzenia, radości, smutki i patos egzystencji przegrańców tego świata.

James nalegał na wyjście. Pożegnawszy się z marzeniami o quesadilli, twierdził, że jest u progu „śmierci głodowej”. Mi z kolei chciało się pić. Taffer wciąż paradował po knajpie, wydzierając się na kogo popadnie, a szanse na dalszą konsumpcję czegokolwiek z procentami wydawały się nikłe. Nie wiedziałem, jaki los czeka Scoreboard 2, ale zakładałem, że pod wpływem etyki pracy narzuconej przez Taffera oraz jego rad przemieni się on w udane, zyskowne przedsięwzięcie. Szczerze mówiąc, było mi już wszystko jedno.

– Podobno jest jakaś impreza w lokalu o nazwie Smog Cutter – powiedziałem do Jamesa.

– Jon Taffer nigdy nie nazwałby tak knajpy w Los Angeles – odparł mój towarzysz. – Znam ją, to prawdziwa mordownia, naprawdę czapki z głów – dodał.

– Doskonale – odrzekłem, pakując się do wozu Jamesa. – Zatem czas na imprezę.

Zanim Taffer wziął na celownik bar Scoreboard 2, dług jego właścicieli Michelle Glidewell i jej męża Bryana sięgał 374 tysięcy dolarów

Mój opis Boot Scoot może się delikatnie różnić od stanu faktycznego, ponieważ miałem wówczas osiem lat i kłamałbym, twierdząc, że doskonale pamiętam każdy najdrobniejszy szczegół.