FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Pakistan to nie jest kraj dla autostopowiczek

Nigdy wcześniej na poważnie nie jeździłam stopem, ale na pierwszy wyjazd wybrałam się z Żywca do Pakistanu – mieliśmy tam dotrzeć przez Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, Turcję i Iran

Zdjęcia: Weronika Szwajda

Wyjazdu do Pakistanu jednak ani dobrze nie przemyślałam ani nie zaplanowałam. Mniej więcej w kwietniu zeszłego roku pojawił się wstępny plan, że fajnie byłoby wybrać się w dłuższą podróż z plecakiem, nota bene moją pierwszą. Nigdy wcześniej na poważnie nie jeździłam stopem, ani z całym siedmiokilogramowym dobytkiem na plecach. Korzystałam z doświadczenia współtowarzysza wyprawy, Kacpra.

Reklama

Rodzice często podróżowali ze mną w dzieciństwie, czasem wybierając mniej oczywiste kierunki, jak Albania czy Izrael, zawsze też bardzo wspierali moje plany niezależnie od tego, czy był to sylwestrowy wyjazd do zasypanej tonami śniegu Odessy, czy przeprowadzka na dwa miesiące do Chin. Wiedza o islamie i kulturze muzułmańskiej wyniesiona z uczelni na pewno dała mi lepsze wyobrażenie na temat tego, czego mogę się spodziewać. A przynajmniej tak mi się wydawało…

Orientacyjnie zaplanowaliśmy trasę, wyrobiliśmy wizy do Pakistanu, wsiedliśmy w autobus pod domem, w pociąg do Żywca, a potem to już jakoś poszło. Planowo przez Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, Turcję i Iran mieliśmy dotrzeć do Pakistanu. Prawdziwa przygoda zaczęła się, gdy otrzymaliśmy w Turcji wizy tranzytowe do Iranu, niestety tylko na cztery dni. Autostop w połączeniu z cudowną irańską gościnnością skutecznie utrudniał nam dotarcie do granicy w wyznaczonym terminie. Spędziliśmy jeden dzień w Teheranie, ale tak naprawdę Iran wciąż pozostał nieodkryty, widziałam go głównie zza szyb ciężarówek.

Około trzeciej nad ranem dotarliśmy busem do Zahedanu. Nie udało nam się wcześniej przygotować do przekroczenia granicy irańsko-pakistańskiej, w internecie brakuje aktualnych relacji z tego miejsca. W Zahedanie, po 15 minutach włóczenia się, zgarnęła nas policja. Żadne z nas nie ogarnia ani trochę perskiego, bardzo trudno było się dogadać. Przespaliśmy się na komisariacie do siódmej i chociaż powiedziano nam, że możemy iść, po kwadransie znowu zgarnął nas inny radiowóz. I tak jeszcze z dwa razy. W każdym razie policjanci znali już moje imię, witali nas z uśmiechem i jeden nawet dał mi się przejechać na motocyklu.

Reklama

Następne dwa dni jechaliśmy obowiązkową eskortą wojskową. To jest dość ekstremalne przeżycie, zwłaszcza zważając na nieznośną temperaturę, chociaż jak człowiek się przyzwyczai, to droga potwornie się dłuży. Nie umiem powiedzieć, co ile zmienialiśmy auta, obstawę, zazwyczaj było to po dwóch facetów z kałasznikowami na każde z nas. Tak dotarliśmy do granicy w Taftanie. Pierwsza noc w Pakistanie zahartowała mnie na cały pobyt. Kolejna eskorta, z Taftanu do Kwety, przyjeżdżała dopiero rano, stąd musieliśmy spędzić noc w byłym więzieniu, w warunkach iście spartańskich.

Stary fanpage VICE przestanie działać 1 kwietnia. Już teraz polub nowy

Po południu niechcący byliśmy świadkami brutalnych przesłuchań domniemanych złodziei. To nie są metody, do których przywykliśmy na Zachodzie. Na domiar złego po zmroku zaczęło schodzić się mnóstwo ludzi, poproszono mnie o nieopuszczanie pomieszczenia i okazało się, że dołączy do nas około setka Pakistańczyków, którzy zostali złapani i zawróceni, ponieważ nielegalnie przebywali na terenie Iranu czy Turcji. Ci ludzie, niektórzy zupełnie bez niczego, spędzili noc śpiąc jeden na drugim na gołej ziemi.

Powszechna obecność broni w Pakistanie robi duże wrażenie, jednak znaczna jej część jest w tragicznym stanie, prawie dosłownie poklejona taśmą. Niektórzy beludżystańscy wojskowi mieli nawet kamizelki kuloodporne, ale znaczna część nosiła też po prostu tradycyjny pakistański ubiór czy prosty mundur. Przy większości ze zmian w punktach kontrolnych musieliśmy spisywać wszystkie dane z paszportów. Większość punktów kontrolnych miała archiwa w pożółkłych zeszytach z tabelkami narysowanymi ołówkiem: imię, nazwisko, nr wizy.

Reklama

Po przyjeździe do Kwety musieliśmy też, jak wszyscy, zapłacić za obowiązkowy, trzydniowy pobyt w hotelu, z którego nie wolno nam było wyjść. Miasto oglądałam głównie z dachu budynku. Na motorach i tuk tukami jeździliśmy tylko do urzędów z obstawą, żeby załatwić papiery na dalszą podróż. Zajmowało to całe wieki i chociaż wypełniliśmy wszystkie dokumenty poprawnie, pakistańscy urzędnicy zamiast prosto do Islamabadu, wysłali nas do Lahauru.

Mimo tych wszystkich ograniczeń i kontroli, w Pakistanie można poczuć pewien typ wolności, którego nie zazna się w Europie. Bezpieczeństwa pod kątem terroryzmu bardzo się pilnuje, ale nikogo nie obchodzi, ile ludzi napakujesz do auta, na dach autobusu i czy w pociągu są drzwi – z moich doświadczeń wynika, że raczej ich nie ma. Podobnie jak broń, wszechobecny jest haszysz. Mieliśmy też to szczęście, że większość czasu spędzaliśmy w towarzystwie znajomych Pakistańczyków, którzy dbali o to, żebyśmy nie wpadli w kłopoty. Szczególnie istotne było to na przykład w Karachi, które często pojawia się w różnych rankingach jako jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie.

Chustę pierwszy raz założyłam w Turcji. Teoretycznie nie jest konieczna, ale dla własnego komfortu wolałam być bardziej zakryta i nie zwracać na siebie takiej uwagi. Poza tym jest w wielu aspektach po prostu praktyczna – chroni przed słońcem. Iran wymusza kompletne okrycie od nadgarstków po kostki – długi rękaw, zasłonięte nogi i chustę. W Teheranie natomiast młode dziewczyny luźno obchodzą ten zwyczaj – ręce okrywają koronkową narzutką, chustę zawieszają na koku, który odsłania połowę włosów, noszą dopasowane legginsy. Na granicy irańsko-pakistańskiej powiedziano mi, że w ogóle nie muszę się przejmować ubiorem. To oczywiście nieprawda: luźny, niewyzywający strój to wyraz szacunku dla kultury, chociaż w Pakistanie nie nosiłam chusty prawie wcale.

Reklama

Wiem o dziewczynach, które robią podobne, a nawet bardziej ekstremalne trasy, więc to na pewno możliwe, żeby poradzić sobie na takim wyjeździe samej. Trudniejsze. Mnie wiele rzeczy podczas pobytu w Iranie czy Pakistanie przychodziło z trudnością. W niektórych rejonach szczególnie rzadko widać kobiety w przestrzeni publicznej, na pewno podróżowanie w duecie dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Łatwiej było mi też poprosić choćby znajomego Pakistańczyka, żeby coś za mnie załatwił, niż starać się o to samej. Inna rzecz, że bardzo dużo prostych, drobnych problemów w Pakistanie urasta do nieprawdopodobnych rozmiarów – na przykład na kupno biletu z ulgą studencką musieliśmy poświęcić trzy godziny włóczenia się po urzędnikach i wypełniania pożółkłych kwitków pisanych na maszynie. Czasem trafialiśmy też na mur: chcemy coś załatwić, prosimy o wysłanie dokumentu, ale się nie da, to jest Pakistan, nie ma opcji, nie da się załatwić.

Ale żeby nie było, Pakistańczycy są bardzo serdeczni! Nasz couchsurfing był cudowny! Do dziś mamy kontakt z hostami. Nie mieliśmy na co dzień internetu, co kilka dni łapaliśmy wi-fi. Wrzuciliśmy otwarte ogłoszenie i w bardzo krótkim czasie odebraliśmy z 30 odpowiedzi, potwierdziliśmy u jednej osoby, nawet dokładnie nie sprawdzając profilu i nie czytając innych. Z kolei w okolicach Gilgitu złapaliśmy stopa, ludzie którzy nas zabrali, zaprosili nas na obiad, zadbali o nasz nocleg, a kiedy kilka dni później zawracaliśmy tą samą drogą, zauważyli nas gdzieś w tłumie i ponownie zaprosili do siebie.

Na trasie pociągu Kweta-Lahore widok slamsów i nędzy, w jakiej żyje duża część społeczeństwa, na pewno szokuje. To są obrazki, które znamy raczej z telewizji, wydają się bardzo odległe i nierzeczywiste. W Pakistanie funkcjonuje też wiele form współczesnego niewolnictwa, przede wszystkim w fabrykach przy wypalaniu cegieł, które wielokrotnie mijaliśmy na trasie. Klimat bywa okrutny, temperatury piekielnie wysokie, pustynne pustkowia kompletnie nieprzyjazne. Warunki sanitarne w wielu miejscach uwłaczają godności człowieka i trzeba po prostu wyrobić sobie tolerancję na te niedogodności. Z kolei wielu Pakistańczyków w Islamabadzie czy Karaczi żyje w przepychu.

Ani przez sekundę nie żałowałam pobytu w tym miejscu, chociaż przez pierwsze kilka dni, zwłaszcza po doświadczeniu na granicy w Taftanie, z eskortą wojskową i przymusowym pobytem w Kwecie, klęłam pod nosem, że Pakistan to nie jest kraj turystyczny i że powinno się nam tych wiz turystycznych odmówić, skoro byliśmy na tyle głupi, żeby się o nie ubiegać. Teraz, już z perspektywy, patrzę jednak tylko na wyjątkowe wspomnienia, doświadczenie, które powiększyło moją świadomość o świecie, na którym żyję i zjawiskach, które wcześniej znałam tylko z prasy.