FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

Piniak: Buty z wąsem

Ludzie nie potrafią zrozumieć, że ktoś taki, jak ja, istnieje

Kopyto, cholewka, kije i wąsy. Piniak ma wiele osobowości, ale jak na wyznawcę kociego kultu przystało, zawsze spada na cztery łapy i w tym z pozoru nielogicznym repertuarze, potrafi znajdować wspólne mianowniki. Na co dzień przetwarza więc zoologiczne inspiracje, umieszcza tradycję w nowoczesnym kontekście i projektuje ręcznie robione buty na miarę. Bardzo chciałbym wbić się kiedyś w jego sztosowe białe loafersy.

Reklama

VICE: Podobają ci się moje buty?
Piniak: No bardzo! Wyglądają, jakby były za duże, ale ty masz taką wielką stopę. Podoba mi się ich graficzność, dynamika, i ten koszykarski wtręt. Lubię patrzeć na toporne buty, które są przeciwieństwem tego, co robię.

Co musiałbym zrobić, żeby ściągnąć traperowate adasie i założyć białe loafersy twojego projektu?
Jeśli chcesz zamówić buty, to musimy najpierw omówić projekt. Możesz dobrać kolor skóry, podeszwy, fakturę, rodzaje wykończeń – wszystko co mieści się w świecie ręcznego robienia butów. Musiałbym też zmierzyć twoją stopę i dobrać odpowiednie kopyto. Potem zaczynam pracę z szewcem. Często w ten proces zaangażowanych jest jeszcze więcej osób niż my dwoje. Pozyskujemy materiały, dokładnie w momencie zamówienia kupujemy skórę, z której ma być wykonany but.

Ile skóry potrzebne jest na jedną parę?
Przeważnie mniej niż 1 m2, ale skórę kupuje się w gotowych kawałkach, które mają opisany wymiar. Trzeba kupić cały kawałek. Na skórę wierzchnią trzeba liczyć metr, to jest około 150–300 zł. Poza tym, skóra idzie też na inne elementy, nie tylko warstwę wierzchnią.

Z tego jednego kawałka robisz też podeszwy?
Nie. Skóra na podeszwę jest jeszcze droższa, choć zazwyczaj stosuję ten sam rodzaj do różnych projektów i nie muszę za każdym razem dokupywać nowego. Poza tym, podeszwa nie zajmuje tak dużej powierzchni, więc z jednego kawałka można wykonać kilka par.

Reklama

Zdjęcie: Piniak

Jak wygląda mierzenie stopy?
Obrysowuję stopę…

U ciebie w domu?
To może odbywać się u mnie, może też u klienta, tam, gdzie się po prostu spotkamy.

Czyli np. w knajpie koleś ściąga buta, a ty obrysowujesz jego stopę?
Tak, mierzenie zazwyczaj odbywa się w kawiarni. Dysponuję też showroomem w Atelier Numer na Foksal i tam również spotykam się z klientami. No więc obrysowuję stopę, bardzo ważna jest długość, co pomaga mi odwzorować kształt podeszwy – od tego zależy, czy kopyto jest szerokie, czy wąskie. Są bardzo różne stopy. Przeważnie zbieram miarę z obwodu stóp w miejscu najbardziej wystających kości i w miejscu podbicia. Sprawdzam wysokość kostki i dobieram wysokość cholewki.

Co jeśli ktoś ma platfusa albo grzyba na stopie?
Jeszcze nie zdążyły mi się takie przypadki. Warszawiacy dbają o higienę stóp i o to, żeby ich buty wyglądały na porządne. Jeżeli ktoś ma platfusa, można zamocować wkładkę, która pobudzi stopę do pracy i łuk się wyrobi. Ja od zawsze miałem platfusa i w dzieciństwie te wkładki nosiłem. Ludzie mają też haluksy, wtedy jeden but musi mieć zupełnie inny kształt, więc dla klienta buty na miarę są komfortowe, bo nie musi kupować dwóch różnych par. Znam osoby, które w sklepie w chwili nieuwagi ekspedienta, przerzucają sobie rozmiar większy do pudełka z mniejszym, bo jedną stopę mają dłuższą.

Zdjęcie: Piotr Steppa

- Zdziwiony tą odpowiedzią, postanowiłem zmienić temat i wypytać Piniaka o jego golfową przeszłość. Podobno reprezentował kiedyś Polskę na międzynarodowych turniejach. -

Reklama

Pykasz jeszcze w golfa?
Tak. Ciągle mnie fascynuje.

Jak to się stało, że chwyciłeś za golfowego kija i trafiłeś do reprezentacji Polski?
To jest typowa historia, gdzie ojciec zaciągnął syna do trenowania sportu, ale w pozytywnym znaczeniu. Jeździłem z nim na pole jako caddy, czyli ktoś, kto nosi kije za graczem. W rzeczywistości jednak pole służyło mi za wielki plac zabaw – chodziłem po drzewach, łapałem żaby, szukałem piłek w rowach – czułem się jak na wsi i w rezultacie w ogóle tych kijów nie nosiłem. Ciągnąłem się za graczami z żabami w kieszeniach.

Szybko dostałem komplet małych kijków i zacząłem chodzić na lekcje z trenerem. Wybijałem cotygodniowo kilka koszyków z piłkami, czyli wykonywałem kilkaset treningowych uderzeń. Odpowiadał mi kontakt z naturą, nie miałem problemu ze skupieniem podczas uderzenia. To działo się w Międzyzdrojach. A potem zacząłem brać udział w zgrupowaniach kadry. Byłem jednym z najmłodszych. Reprezentowałem Polskę na Mistrzostwach Europy Juniorów w Czechach i Finlandii. To był turniej drużynowy, więc np. w starciu z Anglią, gdzie tradycja golfowa sięga setek lat, nie mieliśmy żadnych szans, ale dla Polski sukcesem było samo zakwalifikowanie się na mistrzostwa. Byłem też na klubowych Mistrzostwach Europy, bo mój klub Binowo Golf Club był wtedy najlepszy w Polsce. Pojechaliśmy do Aten i Stambułu.

To golf wykształcił w tobie wyczucie elegancji, ruchu i precyzji?
To tylko zbieg okoliczności. Lubię elegancję, styl angielski, klasyczne zestawienia kolorystyczne i tradycyjne rzemiosło. Golf wpisuje się w ten świat, ale nie wydaje mi się, żeby miał decydujący wpływ na kreowanie mojego stylu.

Reklama

Skąd zatem wziął się twój obuwniczy fetysz?
Ze słabości do akcesoriów, gadżeciarstwa i zbieractwa, szczegółowości i dbania o detal. Interesowałem się modą, buty zacząłem robić równolegle z innymi projektami, ale w to wkręciłem się najbardziej.

Tradycyjne rzemiosło w erze postinternetu brzmi dość hardkorowo.
Ręczne robienie butów jest czasochłonne, dodatkowo proces jest na tyle złożony, że powoduje wiele innych ograniczeń. Nie potrafię przewidzieć, czy to może przerodzić się w model biznesowy z prawdziwego zdarzenia, bo nie dokonuję wielkich inwestycji. Gdybym mógł zainwestować środki – zatrudniać ludzi na wyłączność i posiadać swój warsztat – to każde rzemiosło da się w taki biznes przekłuć. Buty to dla mnie przygoda i ciągłe zdobywanie wiedzy. Zaczęło się od formatu tradycyjnego, i to jest super, ale nie jest tak, że jestem totalnie zafiksowany na tę formę działalności. Równie dobrze mógłbym projektować buty produkowane w zakładzie. Zależy mi na kreacji i samorealizacji.

Zdjęcie: Sandra Gałka

Do każdego projektu wkładasz więc cząstkę siebie?
Tak, zwijam kulkę z włosów i umieszczam ją wewnątrz obcasa, jest tam specjalna przegroda. Czasami też wyrywam wąsa…

Nie da się inaczej, niczego nie robię na odwal. To przynosi dużą satysfakcję, gdy ktoś kupuje twój design…

Kochasz koty, to one sprawiły, że nosisz wąsy?
Wąsy nie są kocie, tylko historyczne. Pierwsze dekady XX wieku i zamiłowanie do fotografii z tego czasu sprawiły, że w ogóle wpadłem na ten eksperyment. Zapuszczanie wąsów zbiegło się w czasie z opowieścią o moim prapradziadku, który był krawcem i w podobny sposób zawijał swoje. To jest moja rekonstrukcja tych wydarzeń, nie wstydzę się jej, nie da się przecież wymyślić wąsów.

Znasz piosenkę „Gdybym zgolił wąs"?
Nie znam. Ostatnio dużo jeżdżę po Polsce, w mniejszych miejscowościach moje wąsy w ogóle nie robią na ludziach wrażenia. Są tak przyzwyczajeni do normalności, że z mety przyjmują cię takim, jakim jesteś. Zdziwiło mnie to, bo w Warszawie wąsy wywołują skrajne emocje. Ludzie podchodzą i mówią, że super, ale mówią to albo ludzie ze świata artystycznego, albo hipsterzy, ale zdarzają się też mniej tolerancyjni. Kiedyś za każdym razem, gdy wchodziłem do sklepu, ekspedienci nie potrafili powstrzymać śmiechu. Przez całe życie eksperymentuję z wizerunkiem, więc nie rusza mnie to, gdy ktoś się śmieje.

Zdjęcie: Sandra Gałka

Co robiłeś, gdy sklepowa miała bekę?
Ostentacyjnie się gapiłem, dawałem do zrozumienia, że wiem, że się śmieje i że nie ma dla niej ratunku. Jest to wkurzające o tyle, że ludzie nadal nie są w stanie zaakceptować tego, że operujesz swoim wizerunkiem jako elementem twojej twórczości i tożsamości artystycznej. Nie mam żalu do gimnazjalistek, które się śmieją, bo sam miałem kiedyś trzynaście lat i też bardzo dużo rzeczy śmieszyło mnie w autobusie, ale 50% przypadków to zwykłe buractwo i ograniczenie – ludzie nie potrafią zrozumieć, że ktoś taki, jak ja, istnieje.

Wkurza cię, jak chcą cię złapać za wąsa?
Wyznaję zasadę trzymania odpowiedniego dystansu fizycznego, on w Polsce jest określony na mniej więcej 1,5 metra. Jeżeli komuś zdarzy się mnie dotknąć, czuję tylko, jak w moim mózgu następuje olbrzymie wyładowanie elektryczne i chwilowa złość.