FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Poszedłem na orgię z okazji Eurowizji

Ani trochę nie lubię Eurowizji, za to uwielbiam seks, więc byłem skłonny się przemóc.

Ilustracja Dan Evans

Konkurs Piosenki Eurowizji już za nami. Czas, by narodowe flagi i radosne elektroniczne bity z późnych lat 90. powędrowały z powrotem do szafy. Następna runda pokrytych brokatem politycznych demonstracji już za rok. W jeden wieczór każdy z nas otrzymał taką dawkę optymizmu i zapewnień o europejskiej solidarności, że do następnej edycji będzie nucić „Odę do radości" pod prysznicem i puszczać mimo uszu pogłoski o Brexicie. Każdy, ale nie ja. Dlaczego? Bo raz na zawsze popsułem sobie całą zabawę, gdy poszedłem na seks-imprezę z okazji Eurowizji.

Reklama

Była to rzecz jasna gejowska impreza. Słowa klucze: Eurowizja, geje, seks grupowy. Eurowizjohomoorgia. Jeśli myślisz: po co motyw przewodni, żeby zapakować komuś w dupala — widać, że w ogóle nie znasz gejów.

Znajomy znajomego zapytał mnie przez Grindr'a czy chciałbym pójść, a ja, zwiedziony słowami „seks-impreza", odpowiedziałem: „tak". Podejrzewam, że oczyma wyobraźni widzisz teraz ciemny, zapuszczony klub, pełen pejczy, ćwieków i spoconych typów w lateksie. Nic z tych rzeczy: miała to być kulturalna, pogodna domówka przy zapalonych światłach, tyle że na golasa.

Dzisiejsze orgie to tak naprawdę uprzejme pogaduszki przy drinkach. Jest w tym pewien urok: pokój pełen ludzi gołych jak ich pan Bóg stworzył, którzy witają się, rozmawiają o pracy i przerzucają anegdotkami przez kilka godzin, dopóki ktoś nie wytrzyma i zacznie robić komuś loda. W tym momencie rozmowy o cenach nieruchomości cichną i wszyscy pomału zabierają się do dzieła. Ogólny nastrój pozostaje jednak pozytywny. Radosny. Demokratyczny.

Szedłem na eurowizyjną seks-imprezę z przeświadczeniem, że konkurs piosenki, który przyczynił się do zjednoczenia pooranej wojną Europy, sprawi też, że trzydziestu kilku gejów złączy się w miłosnym uścisku i będzie się solidarnie chędożyć w rytm najnowszych przebojów z dawnych demoludów. Muzyka tak naprawdę mnie nie obchodziła. Ani trochę nie lubię Eurowizji, za to uwielbiam uprawiać seks z facetami, więc byłem skłonny się przemóc.

Reklama

Przyszedłem ostatni. Jak się okazuje, w przypadku orgii nie ma czegoś takiego jak modne spóźnienie. Wszyscy siedzieli już zgromadzeni przed telewizorem. Zgodnie z etykietą imprezy poszedłem najpierw na piętro, by rozebrać się do bielizny, po czym już w samych majtkach dołączyłem do reszty gości. Na dole spodziewałem się zastać utrzymany w duchu Eurowizji bulgoczący tygiel kultur i narodowości.

Takiego wała. Trzydziestu rozebranych do rosołu białasów; każdy uważnie mi się przygląda, żaden nawet nie próbuje udawać, że nie dostrzega niedoskonałości mojego ciała i nie umieszcza mnie na swojej dziesięciostopniowej skali. Trzeba przyznać, że kiedy przychodzisz spóźniony i stajesz w obliczu tylu ludzi, z którymi później pewnie będziesz uprawiać seks, pierwsze chwile, gdy kręcisz się po pokoju i szukasz dla siebie miejsca, są dość niezręczne. Na szczęście szybko udało mi się zakotwiczyć obok jednego gościa, którego kiedyś poznałem (a przynajmniej przeleciałem).

Gdy zaczęła się transmisja z konkursu, gospodarz przedstawił nam reguły zabawy. REGUŁY. Wiadomo: nic tak nie podkręca temperatury orgii, jak rygorystycznie przestrzegana, zalaminowana lista zasad. Każdemu przypisano jedno państwo; gdy jego reprezentant wchodził na scenę, mieliśmy się rozebrać do naga na oczach reszty gości. Dostała mi się Irlandia, więc byłem pełen obaw, czy pan domu nie zaplanował dla zwycięzcy czegoś specjalnego, ale przecież do chwili ogłoszenia wyników wszyscy będą już po seksie, w tym szczególnym stanie błogości i bezwstydu. Prawda?

Reklama

W miarę jak w dziesięciominutowych odstępach na scenie pojawiali się nowi zawodnicy, a przed telewizorem kolejni goście ściągali gatki, zaczęło mi świtać, że nasza mała gra miałaby sens, tylko gdybyśmy obejrzeli każdy występ. A przecież nie mieliśmy zamiaru oglądać całej transmisji, prawda? PRAWDA? Nagle uświadomiłem sobie moje przerażające położenie: byłem w jednym pokoju z 30 facetami, którzy chcieli uprawiać grupowy seks, ale dopiero po obejrzeniu całego Konkursu Piosenki Eurowizji. Na ekranie muzyczna wojna na wyczerpanie trwała w najlepsze, a majtki lądowały na podłodze. Każdy obczajał każdego, znacząco się uśmiechał, puszczał oko. I tak przez trzy godziny. Trzy godziny w towarzystwie Eurowizji. Gdybym miał ochotę na coś takiego, mógłbym pójść do dowolnego klubu w centrum. Do tego czasu zaliczyłbym już trzy obciągnięte gały, a w dodatku nie musiałbym się telepać na przedmieścia.

To nie była seks-impreza pod hasłem Eurowizji, tylko Eurowizja, a dopiero po niej seks-impreza. Kolosalna różnica.

Część muzyczna w końcu dobiegła końca, wszyscy byli nadzy. Nareszcie. No, to do robo… — a nie, chwila. Gdy tylko zaczęło się głosowanie, ktoś zaczął nas uciszać. Spróbuj to sobie wyobrazić: ktoś spojrzał na pokój pełen gołych, gotowych do akcji chłopaków i powiedział: „Ej, cicho! Będą głosować!". Dotarła do mnie brutalna prawda: to nie była seks-impreza pod hasłem Eurowizji, tylko Eurowizja, a dopiero po niej seks-impreza. Kolosalna różnica.

Reklama

Nie należy zbyt długo przyglądać się ponętnym, nagim ciałom — pośladki i sześciopaki zaczynają wyglądać abstrakcyjnie, a wszystkie wczesne podniety więdną i parują do momentu, gdy zaczynasz się zastanawiać: „Co ja właściwie powinienem chcieć z tym ciałem zrobić? Pogłaskać? Polizać? Narysować? Zamarynować?". Robi się dziwnie. Zupełnie jak wtedy, gdy powtarzasz w kółko jedno słowo, aż zupełnie straci swój kształt i znaczenie: penis. Penis. Penis. Penis penis penis. Penispenispenispenispenispenispenispe nispe nispe nispe nispe…

Nie mnie oceniać logistyczne wybory, przed jakimi staje organizator orgii (orgianizator?), jednak w tym przypadku gospodarz uznał, że to, co najlepsze dla grupy mężczyzn, którzy właśnie nago spędzili cztery bezgrzeszne godziny, to wyłączyć telewizor i rozpocząć towarzyskie gry na przełamanie lodów. Mieliśmy się podzielić na drużyny, ustawić rzędem i podawać sobie balon bez użycia rąk, tylko za pomocą kolan — wciąż nadzy i rozpaczliwie niedojebani. Przy okazji byłem świadkiem najsmutniejszej sceny, jaką w życiu widziałem: jak zwykle niewysportowanego chłopaka nikt nie chciał wziąć do swojej drużyny i w końcu został sam — tylko że na dodatek goły, a przez to jeszcze bardziej bezbronny i wrażliwy. Do tej pory na samo wspomnienie wyrazu jego twarzy czuję w podbrzuszu bolesny skurcz zażenowania.

Byłem świadkiem najsmutniejszej sceny, jaką w życiu widziałem. Do tej pory na samo wspomnienie czuję w podbrzuszu bolesny skurcz zażenowania.

Gra zadziałała na mnie jak anty-Viagra. Nie mam ulubionego typu faceta, ale z pewnością nie jest to chichoczący, zakłopotany golas, który w kucki próbuje mi podać balona kolanami. Gdy gospodarz w końcu uznał, że lody zostały przełamane, uczestnicy, którym blizny na psychice pozostaną na całe życie, mogli nareszcie zacząć robić to, po co tu przyszli, to jest: uprawiać namiętny, wyuzdany grupowy seks. Niestety w międzyczasie przeszła mi jakakolwiek ochota. Z pewnym roztargnieniem pozwoliłem jednemu typowi wylizać mi odbyt na kanapie, ubrałem się i poszedłem do domu.

Morał tej historii brzmi: grupowy seks jest fajny, jeśli oczywiście piszesz się na coś takiego. Eurowizja nie jest fajna. Jeśli już miałbym coś w niej zmieniać, to na pewno nie dodawałbym 30 sflaczałych kutasów, które kątem oka widzisz, jak bujają się w rytm rockowych ballad o jedności Europy. Jeśli następnym razem ktoś zaprosi cię na imprezę z okazji Eurowizji, upewnij się, że nie chodzi o orgię. Jeśli ktoś zaprosi cię na orgię, upewnij się, że nie chodzi o Eurowizję. I za żadne skarby nie próbuj ich ze sobą łączyć.