Poszliśmy na numetalową imprezę, by sprawdzić, czy nu metal w Polsce jest już martwy

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Poszliśmy na numetalową imprezę, by sprawdzić, czy nu metal w Polsce jest już martwy

„Żeby być na tej imprezie, przyjechałam specjalnie z Radomia. Sześć razy byłam na koncercie Korna" – sprawdziłem, co pozostało z jednego z najbardziej znienawidzonych gatunków, który dominował w drugiej połowie lat 90.

Wszystkie zdjęcia: Izabela Szumen

„Zrobię ci to, co Limp Bizkit zrobił z muzyką w latach 90." – uśmiechnąłem się, słysząc to w jednym z filmów akcji z 2016 roku. Tekst świadczył o tym, że świat wciąż nie zapomniał i nie wybaczył nu metalowi, który przez chwilę zdominował gusta dorastających nastolatków na całym świecie.

Mainstream nie akceptuje próżni, jest jak perpetuum mobile, napędzające się nowymi artystami, których wchłonie, przemieli i wypluje. Kiedy w 1994 roku Kurt Cobain, będąc na szczycie swojego artystycznego Kilimandżaro, pożegnał się ze światem podwójnym strzałem – w żyłę i twarz – zostawił samopas całą rzeszę zdezorientowanych dzieciaków, utożsamiających siebie z niejaką Generacją X. Chociaż samobójstwo lidera Nirvany, z pewnością miało swoje przełożenie na jeszcze większe zainteresowanie zespołem, jego śmierć odbiła się na popularności całego, już dobrze znanego i skomercjalizowanego gatunku grunge. Rynek muzyczny potrzebował nowego zajoba, który mógłby wchłonąć, przemielić i tak dalej…

Reklama

Are you ready?

Trudno znaleźć bardziej pasujące słowa, którymi wokalista Korna przywitał się ze słuchaczami na debiutanckiej płycie swojego zespołu, która stała się początkiem nowej ery; małym kamykiem, odpowiedzialnym za lawinę zmian, mających dopiero nastąpić. Był październik 1994 rok, sześć miesięcy po śmierci Cobaina.

Nazwa nu metal także wydaje się na miejscu, bo zaprawdę, wszystko w tej muzyce było wtedy czymś nowym. Począwszy od cięższego brzmienia gitar i wolniejszych riffów (później miały dojść jeszcze rapy i skrecze), po wizerunek nowego narybku muzyków – sportowe dresy, szerokie ciuchy, białe dzieciaki w dredach i bejsbolowych czapkach z odwróconym daszkiem. To wszystko w komplecie doprowadzało metalowych purystów do szału i palpitacji ich czarnych serc.

„Całe moje życie, kim jestem? Tylko pedałem"



W akompaniamencie z nowym brzmieniem pojawiły się też teksty: nacechowane emocjami, często mówiące o alienacji, odrzuceniu przez społeczeństwo. Jak to celnie skwitował Christopher R. Weingarten na łamach „Rolling Stone": „Kiedy Phil Anselmo z Pantery wydzierał ze swoich płuc »ostatniej nocy pieprzyłem twoją dziewczynę«, Jonathan Davis łamiącym się głosem krzyczał: »Jestem pedałem«". To dobitnie pokazuję ocean różnic, dzielący starą szkołę od nu metalu. Ilekroć czuliśmy się źle, mogliśmy się schować w czyjejś depresji; tekstach kogoś, kto przeżywał podobny syf do naszego. W kwestii emocjonalnej nu metale przypominali bardziej wkurwione wersje fanów The Cure, tyle że ich kredo, sprowadzało się do nie rozumiesz mnie, więc się pierdol.

Reklama

Formuła się przyjęła, a mainstream lat 90. dojeżdżający kształtujące się trendy, widział oczywisty zysk w zapychaniu słuchaczy tym samym produktem. Zespołów zaczęło przybywać, a inne się przepoczwarzały w nowy twór – czego dobrym przykładem jest chociażby Sepultura, która nagrywając 1996 roku płytę Roots nie tylko wpisała się w NWO ciężkiej muzyki, ale dodała do niej folklorystyczne akcenty swoich brazylijskich korzeni (see what I did there, heh). Mieliśmy w czym wybierać, nu metal wydawał się przepisem na sukces, a także na intratny interes.



„Ja też mam cię dość. Jesteś podróbą, jesteś fałszywy" – Counterfeit, Limp Bizkit

Wraz z zachwytem fanów rosła też rzesza przeciwników nu metalu, nie godzących się na przerysowane, nieraz wręcz komiksowe entourage gatunku. Nie brakowało tu gorzkich słów także od ludzi z branży: „Myślę, że niektóre z najlepszych płyt, najbardziej interesujące materiały, powstają wtedy, gdy zespół gra choć trochę ponad swoje możliwości. Problem z nu metalem jest taki, że tam nie ma niczego, ponad możliwości kogokolwiek", tłumaczy Ula Gehret, dawniej związany z wytwórnią Century Media.

Nawet Mike Patton, który razem z chłopakami z Faith No More jako pierwszy miksował ze sobą różne gatunki muzyczne (to z ich twórczości swoje inspiracje miał też czerpać Korn), nie życzył sobie łączenia jego osoby z nu metalem. Jeżeli natomiast myślicie, że Kanye West wyraził swoim „Przepraszam, zaraz pozwolę ci dokończyć…" szczyt buzującej frustracji, gdy Taylor Swift zgarnęła sprzed nosa Beyonce statuetkę VMA – to polecam jednak wydarzenie gali MTV w 2000 roku. Tamtego pamiętnego wieczoru,w szranki o Best Rock Video stanął m.in. zespół Rage Against the Machine ze swoim mocnym, muzycznym manifestem Sleep Now In the Fire oraz Limp Bizkit z Break Stuff.

Reklama

Na sali razem z chłopakami z RATM był też reżyser i dokumentalista Michael Moore – plan był taki, że jeśli wygrają, wspólnie odbiorą nagrodę. Przegrali z Limp Bizkit. W odezwie Tim Commerford, basista wdarł się na scenę podczas przemowy Biszkoptów (jak ich określali fani) i wdrapał się na wielką palmę, będącą częścią dekoracji – gdzie przez kilkanaście minut przypominał wkurwionego gargulca. Na tamtą chwilę nie było nawet wiadomo, czy muzyk skoczy, czy będzie próbował zawalić rusztowanie na triumfujące Limp Bizkit. Po ściągnięciu przez ochronę został aresztowany i wyprowadzony z sali.

Jako ciekawostkę dodam tylko, że niedawno Commerford jeszcze przepraszał za to, że stylem jego zespołu inspirowało się „takie gówno", jak Limp Bizkit. Najwyraźniej niechęć do tej kapeli nie przeszła mu z upływem lat, które notabene nie były też łaskawe dla całego, powoli zjadającego swój własny ogon gatunku, jakim stał się opasły i zwyczajnie nudny lewiatan; nu metal.

Byłem ciekaw, czy ktoś jeszcze słucha tej muzyki i jej szlagierów z lat 90. i przełomu tysiącleci. „Korn Night", czyli impreza na cześć praojców gatunku – organizowana w warszawskim klubie Proxima – wydawała się idealnym miejscem. Chciałem wysłuchać jak najwięcej historii o pasji do ciężkiego brzmienia siedmiostrunowych gitar.

Patrycja i Michał

VICE: Co waszym zdaniem jest najfajniejsze w nu metalu?
Michał: Energia!
Patrycja: Potwierdzam.

Reklama

Ile mieliście lat, kiedy wyszła pierwsza płyta Korna?
Patrycja: Ojej, to było 1994 roku, prawda? Czyli miałam wtedy 6 lat. Tyle że oczywiście zaczęłam słuchać tego zespołu znacznie później, od 2003 roku, kiedy wydali szóstą płytę.

Nie macie wrażenia, że nu metal się skończył i zjada swój własny ogon?
Patrycja: Nie. Przecież ta muzyka cały czas się zmienia.
Michał: Nie wierzę w to, zawsze można jeszcze coś zrobić.
Patrycja: Żeby być na tej imprezie, przyjechałam specjalnie z Radomia. Sześć razy byłam na koncercie Korna.

Dzięki za rozmowę.

Kątem oka zauważyłem brodatego kolesia schodzącego z parkietu, który przed chwilą wywijał niezłe kozły w rytm puszczanej muzyki. Poprosiłem też jego, by wytłumaczył mi swój stosunek do nu metalu.

Urodziłem się w 78. roku, kiedy dowiedziałem się o Kornie, był 95. Wciąż słucham nu metalu, oczywiście nie tylko – oprócz Korna, jest Sepultura, Biohazard, Pantera, Coal Chamber. Ten gatunek miał wielki wpływ na moje życie. Muzycznie przekonali mnie różnorodnością, wzbogacili metal o inne kierunki – to niewątpliwe ogromny wkład w ciężką muzę… Chociaż kiedy Korn zaczął mieszać swoją muzykę z dubstepem, wtedy już troszeczkę przegiął, bo poszli w komercję. Myślę jednak, że Nu metal ma przyszłość. Chociaż teraz jest wypierany przez inne gatunki, myślę, że jeszcze trochę namiesza. Miejmy taką nadzieję.

Następne na moim radarze znalazły się dwie dziewczyny; po przybiciu z nimi piątki i wytłumaczeniu, że nie jestem żadnym creeperem, który przyszedł do klubu, by zepsuć mi wieczór – Gabi zdradziła mi jedną z ważnych wartości, jaką odnalazła w tej muzyce.

Reklama

Daria i Gabi (po prawej).

„Kiedy byłam dzieciakiem, czułam, że o czymkolwiek pisze Jacoby [wokalista Papa Roach], to jakby opisywał moje życie. To było dla mnie niesamowite, że ktoś, kogo zupełnie nie znam, ktoś z kompletnie innego świata ma to samo, co ja" – Gabi.

Pośród spoconych ludzi, raz po raz wdzierających się na parkiet, zauważyłem rosłego typa, przechadzającego się po klubie z wyraźnie skwaszoną miną. Pomyślałem, że może potrzeba mu towarzystwa w postaci ciekawskiego dziennikarza, szukającego sensu nu metalu w 2016 AD.

Kamil

VICE: Co jest najlepsze w nu metalu?
Kamil: To bardzo ciężkie pytanie, bo trudno znaleźć w nim coś „najlepszego". Generalnie, chyba powiedziałbym, że jest w tym dużo groove'u.

Wybacz, ale nie brzmisz jak fan.
Kiedyś byłem, w połowie lat 90. Poniekąd wychowałem się na tej muzyce. Pamiętam jak ciekawie się zadziało z płytą Roots Sepultury, potem pojawiły się te wszystkie Korny, Limp Bizkity – każdy każdego promował; tyle że ta formuła się już wyczerpała. Wszystko zostało już zagrane i teraz chodzi tylko odcinanie kuponów.

Mimo to przyszedłeś na imprezę dedykowaną prekursorom gatunku.
Chciałem zobaczyć, jak źle będzie.

No i jak jest?
Tak jak zwykle, dupy nie urywa.

Myślisz, że jest jeszcze szansa dla tego gatunku?
Dobrym porównaniem byłoby zobaczyć, jak takie imprezy wyglądały 10 lat temu, wtedy ludzi było tak dużo, że wylewali się drzwiami i oknami. Cały parkiet był nimi zawalony, a teraz jest tu ile, 100 osób? Nie słyszałem tu piosenki, która nie miałaby przynajmniej dekady. Słuchacze poszli dalej, mało kto się jeszcze tym jara.

Reklama

Zdarza ci się jeszcze czasem słuchać starych nu metalowych płyt?
To zależy od nastroju, ale tak – chociaż rzadko dosłuchuję je do końca, bo zwyczajnie mi się nudzą. Człowiek przecież zna te piosenki już na pamięć.

Nu metal jest martwy?
Trochę tak.

Ok, dzięki za rozmowę.

Na swojej drodze spotkałem też „Sznurka", który na tego rodzaju imprezach cieszył się opinią weterana.

„Sznurek"

W latach 90. mieliśmy w Polsce ciężkie zespoły jak Illusion czy Flapjack, ale gdy z Zachodu przyszedł nu metal, to było coś zupełnie nowego. Korn, Limp Bizkit, Linkin Park, System of a Down – mam to we krwi, bo to moje lata młodości. Jestem rocznik 76. Kiedyś inaczej podchodziło się do muzyki, samemu nagrywało się kasety lub kupowało nowe w sklepie – uczyliśmy się dyskografii i składów zespołów. Teraz jest internet, jest więc wszystko; dzieciaki chłoną muzykę, ale nie twórczość. Nie są ciekawe grania z lat 80. i 90. W Polsce ten temat jest zamknięty, ale nu metal nie jest martwy.

Nie potrafiłem w pełni zgodzić się z wizją „klęski urodzaju" Sznurka, którą zdiagnozował w dostępie do internetu. Resztę wieczoru spędziłem z grupką uczestników imprezy, wymieniając się poglądami o muzyce; poznając przemiłą parę, którą połączyła miłość do tej muzy; oglądaniem tatuaży z motywem nu metalowych kapel, wykonanych maszynką własnej roboty. Przez chwilę poczułem się jak w kapsule czasu, która przeniosła mnie do przeszłości.

Reklama

Dotarliśmy bowiem do miejsca, w którym mainstream już wypluł swoje dziecko – na polu bitwy pozostali nieliczni: Deftones jest świetne, ale to już z pewnością nie nu metal; po różnych jakościowo płytach i podryfowaniu w cięższe i szybsze klimaty Slipknot wciąż walczy; Korn zaczął kombinować z elektroniką, mieszając ze swoimi utworami dubstepy, przez co ci bardziej oldscoolowi fani pewnie dostali raka; Limp Bizkit tak długo nagrywa nową płytę, że zaczyna to przypominać powstawanie drugiego Chinese Democracy Guns N' Roses; a brazylijskie nu metale Maxa Cavalery, które zdarza mu się jeszcze zagrać w Soulfly, raczej już nie napawają optymizmem – co z resztą celnie skwitował mój dobry przyjaciel, założyciel muzycznego bloga Dark-Factory:

Chociaż na powyższych przykładach można by dalej kontestować żywotność gatunku – niewątpliwie należy mu się ukłon, nie tylko za niegdysiejszy powiew świeżości, ale i eklektyzm, dzięki któremu dzieciaki nie znające cięższej muzy, sięgały z ciekawości po Beneath the Remains, a metale poznawały rapy. Z pewnością część z nas wciąż będzie zaklinać rzeczywistość, śpiewając razem z Fredem Durstem „Don't stop!! its 9 teen 90 nine" – inni spojrzą prawdzie w oczy i pogodzą się z miejscem nu metalu w historii muzyki, do którego czasem można sobie wrócić.

Więcej zdjęć poniżej.