FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Przerwa na reklamę

Nasz kreatywny jest jebnięty. Przysięgam, zawsze to podejrzewałem, ale teraz jestem tego pewny. Skręcił sobie nogę na squashu i zamiast siedzieć jak NFZ przykazał w domu, przyłazi do pracy i mendzi. Kupił sobie laskę, taką klasyczną, ładną laskę ze...

Nasz kreatywny jest jebnięty. Przysięgam, zawsze to podejrzewałem, ale teraz jestem tego pewny. Skręcił sobie nogę na squashu i zamiast siedzieć jak NFZ przykazał w domu, przyłazi do pracy i mendzi. Kupił sobie laskę, taką klasyczną, ładną laskę ze złotą główką do podpierania. Wchodzi do pokoju kreacji, staje w drzwiach, rozgląda się i zaczyna napierdalać tą laską w oparcia foteli, wrzeszcząc z niemieckim akcentem „Prrrratzować! Prrrrrratzować”. Po czym zawija się na pięcie i wychodzi.

Reklama

**********************************

Szykujemy się do klienta na prezentację. Rozłożyłem pięknie wydrukowane boardy z naklejonymi projektami, stoimy i patrzymy ostatnim okiem, czy wszystko OK. Ekantka Małgosia pyta, czy nie wydaje się nam, że ta ostatnia linia, to bardziej do mężczyzn jest skierowana niż do wszystkich ludzi. Dlaczego? - pytam. No bo taka technologiczna…, bo taka nowoczesna… I te kolory… Stul dziób, Gocha - powiedział kreatywny - jest dobrze i nie kombinuj.

No i jadę z tą ekantka na prezentację do klienta. Wbijamy do jego konferencyjnej, rozstawiam boardy. Wpada główny cappo-di-tutti-cappi ze swoją świtą, rozgląda się, patrzy na jeden plakat i mówi. Tak, to ten, trafiliście w brief, zajebiście!!! Lubię tego typa, między innymi za to, że nie pierdoli bez sensu, tylko od razu mówi czego chce. No ale tak bez buzi nawet, żadnego dzień dobry, kocham cię, już posmarowałem tobą chleb?

No ale wybrał, a ja zadowolony, że zamiast dwóch godzin prezentacja trwa 10 minut, i że mamy pozamiatane i po jabłkach. I wtedy ta cipa, co ze mną przyjechała, pyta „A NIE WYDAJE SIĘ PANU, PANIE PREZESIE, ŻE TA LINIA TO TAKA TROCHĘ BARDZIEJ DLA MĘŻCZYZN NIŻ DLA KOBIET”? Myślałem, że zejdę, własnym uszom nie wierzę. Koleś wybrał za pierwszym strzałem, a bywa że i za dziesiątym się nie udaje, a ta bitch wątpliwości w nim budzi! Kopnąłem ją pod stołem, zamknęła się, prezes chwilę na nią popatrzył, na projekt, zmrużył oczy i „Nie, dlaczego? Jest w punkt”. Ulżyło mi, nie powiem, ale w taksówce powrotnej pytam ją, z kim się na łby pozamieniała, że takie jazdy urządza, i do jakiej bramki gra, a ta w płacz. Dżizas kurwa ja pierdolę – jak mawiał klasyk – kobiety! W życiu nie pojmiesz…

Reklama

**********************************

W ogóle jeśli chodzi o prezentacje u klienta, to mistrzowska odbyła się kiedyś z udziałem agencji, co ma dwa znaki tylko w nazwie oraz pewnym międzynarodowym klientem z Atlanty. Ze strony agencji przyjechało chyba z 10 osób, bo to przetarg strategiczny, od klienta też dobre 15. I wszyscy siadają w milczeniu przy wielkim jak lotniskowiec stole konferencyjnym i mierzą się wzrokiem. Z jednej strony japiszony po grdykę zapięte w krawatury w obowiązującym aktualnie korpo-kolorze, a z drugiej ci jebani artyści, co to w dupach im się poprzewracało i co to wymyślać za nich trzeba. I tak siedzą i patrzą się na siebie i klimat jest jak na komisji lekarskiej WKU, czyli my wami gardzimy, a wy nas macie w dupie i wice wersja.

Cisza. Jak by tu jakaś mucha się uchowała, to by było ją słychać. I nagle na cały głos słychać potężne pierdnięcie. Ale takie długie, przeciągłe, że - jak pisał wieszcz - „aż ech grało”. Wszyscy się patrzą na jednego gościa, ze strony agencji, art jakiś. Ten czerwony na gębie, ale rozgląda się rezolutnie i mówi: „Spokojnie… Siedzę na tym!” Prezes agencji jakoś tak dziwnie zsiniał i zapadł się w sobie. Ale jednak! Ze śmiechu popłakały się obie strony, prezentacja została przyjęta wzorowo, klient zachwycony, piąteczki przybijane, krawaty poluźnione. Wygląda na to, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Może poza działem marketingu pewnego popularnego banku, ale o tym kiedy indziej.

Reklama

**********************************

Kreatywni to w ogóle ciekawi ludzie. Jakiś czas temu głośno było o pewnym kreatywnym z „wiodącej” agencji, który był zajebisty w wymyślaniu, wygrywał przetarg za przetargiem, i w ogóle cudowne dziecko reklamy, miał jednak pewną słabość. Otóż był poważnie uzależniony od hery. Wszyscy o tym wiedzieli, ale kładli laskę na niego, bo dopóki zarabiał na siebie i nie nawalał, wszystko było OK. Ot, po prostu – ten typ tak ma.

No i doszło kiedyś do sytuacji, że na 10 rano trzeba było jechać na jakąś strasznie ważną prezentację do klienta, a ten gość nie przyszedł do roboty. No to prezes z finansową do fury i pojechali po niego na chatę. Zastali kolesia w strzępach, w rozsypce, na głodzie, bladego jak śmierć i trzęsącego się. Powiedział, że nigdzie nie jedzie, i żeby mu dali spokój. Jakoś go ogarnęli, wsadzili do wozu i jadą, a ten, że zaraz się zabije, jeśli nie przyćpa. No i prezes musiał zawieźć go na Targówek na jakąś szemraną melinę, wejść w swoim Armanim z nim tam, do tych wszystkich obszczanych dżanków i kupić mu działę, którą ten od razu na miejscu przyjął i w 10 minut był jak nowo narodzony. Błogo bardzo sławiony, jak pisał Stachura. Pojechali na prezentację, a ten stanął w kącie konferencyjnej plecami do ludzi i z wyciągniętymi w górę rękoma prezentację zaczął od recytowania „Iliady”. Skończyło się tym, że wszyscy mu bili brawo, a prezes chciał mu zrobić laskę. Klient oczywiście wygrany, mission acomplished.

Reklama

**********************************

Prezes jest chyba bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Generalnie ma problem, że nikt go nie lubi, a lubić muszą wszyscy, bo przecież w reklamie robi. Musi chodzić w garniturach i różowych koszulach, mimo że jak wiadomo 90% kobiet nie lubi kolesi w różowych koszulach, a 90% kolesi w różowych koszulach nie lubi kobiet. Wygląda jak milion dolarów, a konkretnie jak $999 999,99, bo przecież w reklamie robi. Jest opalony turbo solarką, nosi ze sobą rakiety tenisowe i czyta jakieś pismo po angielsku ze złotym pantonem na okładce. Wygląda i zachowuje się jak Ken, chłopak Barbie, i zawsze mnie zastanawiało czy też ma gładko w kroczu.

**********************************

Copywriter ma depresję i chleje. Powinienem napisać„copyhater”, bo nikt tak jak on nie nienawidzi swojej pracy i samego siebie. Przychodzi do roboty na 11 i trzeźwieje do obiadu. W tym czasie ogarnia pocztę, jeśli może to zrobić, a jak nie to gra w grę internetową, gdzie prowadzi jakiś sklep z magicznymi miksturami dla rycerzy i krasnoludów, czy coś takiego.

Robi to, bo jak mówi, kilka godzin spędzonych w cyberświecie przekonuje go, że warto jednak żyć, bo przecież na jutro ma ustawioną dostawę smoczych piór czy oczu żab i jak go nie zastaną, to cała produkcja stanie.

Jak się już ogarnie i zbierze zjeby od wszystkich ekantów, którzy wciąż czegoś od niego chcą, to się mobilizuje i nadgania. Nakurwia 5 scenariuszy spotów na godzinę, pisze trzy ulotki jednocześnie, wymyśla 12 nazw dla nowego serka, tłumaczy na angielski, co prezes miał na myśli i układa to dla niego w pałerponcie. W 3 godziny ogarnia cały dzień pracy. A potem kończy dzień postując na buniu kogo i dlaczego aktualnie nienawidzi. A to feministek, a to księży, a to ludzi w autobusie, a to harcerzy. Niesamowite ile tej nienawiści nosi w sobie, ale chyba pisanie na fejsie mu pomaga, bo jak już wszystkim nawrzuca i pokłóci się ze wszystkimi w 10 niezależnych od siebie wątkach i pousuwa ze znajomych te osoby, które wczoraj poznał w knajpie i które wczoraj wydawały mu się takimi ciekawymi ludźmi, no więc jak to wszystko zrobi, to siada i po raz pierwszy w ciągu dnia się uśmiecha. Nieogarniona jest terapeutyczna moc mediów społecznościowych…

Więcej Junior Brand Manager:

Upodlonko z upokorzonkiem