FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Współlokator albo wibrator – zwierzenia onanistki

Jestem mieszkanką Nowego Jorku bez grosza przy duszy, więc brak prywatności i własnego kąta jest czymś całkiem naturalnym. O ile jednak łatwiej byłoby mi znosić zakatarzonego żula, który kichając, poczęstował mnie swoim smarkiem albo ocierającego się o...

Jestem mieszkanką Nowego Jorku bez grosza przy duszy, więc brak prywatności i własnego kąta jest czymś całkiem naturalnym. O ile jednak łatwiej byłoby mi znosić zakatarzonego żula, który kichając, poczęstował mnie swoim smarkiem albo ocierającego się o mnie niechcący sztywnego fiuta w metrze podczas godzin szczytu, gdybym mogła po tym wszystkim wrócić do własnego gniazdka. Po swoim domu chodziłabym całkiem goła i nuciła którykolwiek z obciachowych kawałków Roba Thomasa, do których znajomości nie przyznaję się publicznie. Wreszcie przestałabym się krępować, że ktoś mnie może usłyszeć. Obecnie jest to niemożliwe, bo od pokoju mojego współlokatora dzieli mnie jedynie kawałek udającej ścianę sklejki. Przepierzenie jest tak cienkie, że mogłabym przebić w nim dziurę ręką; a jestem tylko dziewczyną, i to w dodatku taką, co nie potrafi porządnie zrobić ani jednej pompki. Prawdziwe schody zaczynają się jednak wtedy, gdy chcę poczochrać sobie bobra.

Dzielenie z kimś małego mieszkania oznacza trzy rzeczy: regularnie będzie do ciebie dochodził smród po cudzej kupie, w którymś momencie w wannie znajdziesz włosy łonowe współlokatora i na bank zdarzy ci się usłyszeć, jak się z kimś bzyka (szczególnie, jeśli masz taką współlokatorkę, jak ja; uwielbiam drzeć się podczas bzykania). Nie przeszkadza mi świadomość, że ktoś może słyszeć, jak uprawiam seks. Tak naprawdę w głębi duszy czerpię z tego faktu niekłamaną przyjemność. Nie wzdrygam się też przed stawianiem klocków w toaletach publicznych; mało tego, specjalnie celuję prosto w środek muszli. Donośny plusk gwarantowany! Satysfakcję sprawia mi fakt, że ludziom w sąsiednich kabinach robi się wtedy słabo z obrzydzenia i do tego autentycznie nieswojo. Ale mimo mojego bezwstydnego ekshibicjonizmu, wciąż nie potrafię się swobodnie masturbować, jeśli wiem, że ktoś jest w domu. Martwię się, że mój współlokator może usłyszeć pomruk wibratora, pojękiwania w moim ulubionym, choć dziwacznym, lesbijskim pornosie albo, co gorsza, moje własne postękiwania. Bez najmniejszej żenady spojrzałabym mu w oczy, wiedząc, że jeszcze przed chwilą słyszał, jak ktoś posuwa mnie za ścianą. Dlaczego więc tak się wstydzę odgłosów, po których mógłby się zorientować, że się masturbuję?    Może bierze się to stąd, że onanizująca się kobieta to wciąż tabu. Nie mówi się o tym otwarcie, nawet podczas lekcji wychowania seksualnego (przynajmniej tak było za moich czasów). Nie przychodzą mi do głowy żadne przykłady filmów dla nastolatków, w których jakąś laskę przyłapują na masturbacji, co staje się początkiem przezabawnych perypetii. Jednocześnie trudno zliczyć hity kinowe pełne zaciekle onanizujących się kolesi. A może po prostu jestem większą cnotką, niż mi się wydawało. Imałam się różnych sposobów na usprawnienie całego procesu, na przykład: wyłączałam głos w telewizorze podczas oglądania pornola (ale wtedy już tak nie podniecał), oglądałam go w słuchawkach na uszach (ale nie mogłam wtedy kontrolować własnych odgłosów), a nawet próbowałam abstynencji (hehe, LOL, to akurat nigdy nie działa). Ciężko jest się masturbować ze współlokatorem za cienką ścianą. Tym bardziej, że często to właśnie on stoi ci na drodze do umywalki, w której musisz obmyć wibrator po fakcie.

Z tym poważnym problemem będę zmuszona borykać się do czasu, aż uzbieram wystarczająco dużo kasy na własne mieszkanie. Wtedy będę się onanizować, gdzie tylko popadnie, goła, jak mnie Pan Bóg stworzył. Na razie jednak otwarta jestem na wszelkie sugestie.

Zobacz też:

Dlaczego dziewczyny powinny uprawiać tylko seks analny?
Kobiece orgazmy
Czego nie robić z erekcją?