FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Sprawdziliśmy mity na temat imigrantów (i znaleźliśmy fakty)

Z tak dużym napływem nielegalnych imigrantów Unia Europejska jeszcze się nie zmagała. Sprawdźmy, ile z półprawd powtarzanych przez Polaków na ich temat znajduje pokrycie w twardych danych, a ile tonie w interpretacyjnym szambie

Screen z materiału VICE News.

Obecna fala emigrantów z Południa grozi spustoszeniem gospodarki Starego Kontynentu oraz sukcesywnym podmywaniem jego kulturowych fundamentów – tak w jednym zdaniu, a przy tym nader delikatnie, można by wyrazić bieżący lęk Polaków przed napływającymi min. z Maghrebu i Bliskiego Wschodu uchodźcami. Lęk zrozumiały, bowiem z tak dużym napływem nielegalnych imigrantów Unia Europejska jeszcze się nie zmagała (340 tys. w samym tylko 2015 roku).

Reklama

Ponieważ groza zatacza coraz większe kręgi, a imigrantofobiczne teksty można usłyszeć nawet od Obywatela Kukiza w trakcie koncertu, postanowiliśmy sporządzić katalog popularnych mitów na temat imigrantów. Sprawdźmy więc, ile z tych gorzkich półprawd znajduje pokrycie w twardych danych, a ile tonie w interpretacyjnym szambie.

„Nikt ich tu ich nie chce, a przybywają masowo"

Owszem, obecnie Europejczycy raczej skłaniają się ku limitowaniu imigrantom dostępu do swych sytych ojczyzn. Jednak gdy pierwsze fale migracji zaczęły napływać się w latach 60., to Europa była głodna rąk do pracy. Ściągając w swoje granice gastarbeiterów, nie zadbano o stworzenie warunków sprzyjających integracji tych robotników, pochodzących przecież z różnych kultur. Chyba najlepiej ilustruje do casus RFN, w którym władze z początku w ogóle nie przejmowały się przyszłością rozrastającej się mniejszości tureckiej, bowiem sądziły, iż przybysze zwyczajnie wrócą do siebie, gdy przestaną być potrzebni. Weryfikacja błędnych założeń przyszła stosunkowo szybko, ale ze zmianą obowiązującej doktryny (zaproponowanie czegoś więcej, niż udziału w socjalnej polityce) czekano aż do lat 90. Zdecydowanie za długo. Jednak my chyba nie musimy powtarzać tych samych błędów i niejako zawczasu możemy zadbać o kompleksową integrację?

„Imigranci żyją w gettach, nie chcą się integrować"

A takim błędem niewątpliwie było dopuszczenie do wystąpienia zjawiska segregacji przestrzennej. Koncentracja ludności napływowej na stosunkowo niewielkim obszarze jawi się jako zmora miast europejskich. Zwłaszcza jeśli mieszkańców „przejętej" dzielnicy cechuje podobny (niski) status socjo-ekonomiczny. Wbrew przekonaniom naszych „dziarskich chłopców", nie zawsze jest to jedank wybór imigrantów. Raczej splot kilku powiązanych ze sobą fenomenów, min. dyskryminacji ze strony właścicieli nieruchomości, którzy nie chcą wynajmować przybyszom parcel w określonych obszarach, kwestia cen etc.

Imigranci chronią się przed deszczem na włoskim wybrzeżu. Fot. Micheal Aelsi via VICE News.

Reklama

Utrwalenie się złych praktyk sprzyja w przyszłości ich powielaniu. Przy czym powstawanie jednorodnych etnicznie dzielnic niekoniecznie musi być obciążeniem dla miasta, sprzyja bowiem tworzeniu nieformalnych sieci relacji ułatwiających funkcjonowanie w ramach metropolii, np. przy poszukiwaniu pracy (patrz Chinatowns). Zresztą zjawisko to nie jest regułą, czego dowodzi casus Frankfurtu, w którym, w porównaniu z Dortmundem, żyje dwa razy więcej imigrantów, lecz stopień koncentracji przestrzennej ludności napływowej jest dalece mniejszy. I jeszcze kamyczek do ogródka elo-nacjonalistów: getta i enklawy etniczne w Szwecji nie istnieją. Są lokalne skupiska w kilku lokalizacjach, ale eksperci prognozują ich stopniowe topnienie.

„Socjalizm taki piękny, sam finansuje swoich wrogów"

Po co migranci przybywają do sytej Europy? Proste, by żyć z zasiłku. Ile prawdy ukrywa się w tej opinii? Uśrednione dane OECD dla państw Unii oraz Kanady, Australii i USA wskazują, iż jeśliby skumulować 50 lat udziału imigrantów w PKB Zachodu, to bilans wpływów i pobrań z budżetów wychodzi mniej więcej na zero. Po prostu rośnie skala gospodarki. Jeśli brać zaś dane dla krótkiego okresu, to korzyści płynące z obecności imigrantów są jednoznaczne. Potencjalne zyski (bądź straty) korelują przy tym z charakterem w jakim imigranci przybywają do krajów przyjmujących. Imigracja zarobkowa zwykle ma pozytywny efekt dla gospodarek.


Reklama

Zobacz, jak Japonia szykuje się na wojnę z Państwem Islamskim:


Z uchodźcami jest trudniej. Dobrze ilustruje to przykład Szwecji, w której mimo ambitnej polityki integracyjnej (władze zapewniają przybyszom min. lokum, opiekę medyczną psychologiczną, kursy językowe, organizują pracę, etc.), bezrobocie wśród ludności napływowej jest większe aniżeli w przypadku autochtonów. Konsekwencją tego jest oczywiście częstsze niż w przypadku rdzennych Szwedów korzystanie z opieki socjalnej. Trudności na rynku pracy napotyka wielu przyjezdnych, ale w przypadku uchodźców, kłopot z jej znalezieniem pogłębia słabe (niejednokrotnie żadne) wykształcenie. Popyt na niewykwalifikowaną siłę roboczą w innowacyjnej Szwecji spada. Na paradoks zakrawa więc fakt, że u naszych północnych sąsiadów 30% imigrantów pracuje poniżej swoich kwalifikacji. Szwedzi, jak wynika z treści zlinkowanego raportu nie szczędzą trudów by zmienić ten stan rzeczy. Jednak rodzimi nacjonaliści i tak powiedzą, że to kopanie sobie grobu.

„Czują się jak u siebie, gwałcą i rabują"

Szczególnie zaniepokojenie wywołują informacje dotyczące wzrostu przestępczości, która ma rosnąć lawinowo wraz z napływem emigrantów z obcych kręgów kulturowych. Opowieści o masowych gwałtach dokonywanych przez napływową ludność do złudzenia przypominają elementy ludowego antysemityzmu. Przedstawienia perwersyjnych Żydów, bałamucących niemieckie kobiety, były na porządku dziennym w weimarskich Niemczech. Podobnie zresztą wyrażali swe lęki biali mężczyźni w dobie rasowej segregacji w USA. Dziś patrole spod znaku Polskiej Ligi Obrony, ścigają muzułmanów bawiących się w nadwiślańskich klubach. Dane brytyjskie nie potwierdzają jednak, by rosnąca liczba imigrantów w kraju korelowała ze wzrostem przestępczości.

Należy jednak zauważyć, iż realne problemy z integracją mniejszości etnicznych, z jakimi borykają się państwa zachodnie, nijak się mają do sytuacji panującej nad Wisłą. Imigrantów w Polsce jest jak na lekarstwo, czyli za mało. W ciągu dwóch dekad liczba ludności Rzeczypospolitej (według szacunków GUS-u) skurczyć się ma o 2 mln obywateli. Gospodarka (raczej) tego nie dźwignie. Jakbyśmy się nie krzywili, to tę gorzką pigułę przyjdzie nam przełknąć i przybyszów po prostu trzeba będzie przyjąć. No chyba, że czekamy na rozwiązanie deus ex machina.

Reklama

Gdy w 1894 roku zwołano w Nowym Jorku pierwszą konferencje urbanistyczną, to najważniejszym z omawianych problemów był gnój. 100 tys. koni przemierzało nowojorskie ulice produkując dziennie 1134 tys. odchodów. A miało być więcej (i koni i gnoju). Eksperci nie byli w stanie problemu rozwiązać. Załamawszy ręce skonkludowali (tu parafraza), że Amerykanie utoną w gównie. I co? I nic. Dwie dekady później Jankesi zamiast brodzić w fekaliach, poczęli się wozić modelami T (auto Forda, dostępne było w każdym kolorze pod warunkiem, że był to czarny). Może więc także III RP, postawiwszy na innowacje, opracuje sposób na szybkie, cudowne rozmnażanie? Jakieś pozaustrojowe Polaków pączkowanie? Albo prezydent Duda powoła Wielką Radę Orgii Narodowej? Nie przewidzisz.

Poszukiwanie materiałów na budowę schronienia w Calais. Fot. Jake Lewis.

Póki co, to jednak wymieramy – przyrost naturalny jest ujemny (-0,1% w roku 2013). Ale hej, przynajmniej społeczeństwo jest homogeniczne (bo cudzoziemcy stanowią jedynie 0,3% ludności). I takie na razie pozostanie. Trudno sobie przecież wyobrazić, by w ciągu najbliższych lat, w Zgorzelcu lub Lubaczowie wyrosło dzikie tymczasowe osiedle na miarę tego z Calais. Albo by migranci nagle zaczęli do nas walić drzwiami i oknami. Polska jest krajem tranzytowym, tak dla towarów, jak dla ludzi. Kierunek Reich.

Obrazka tego nie zmieni 2 tys. nieuchronnie nadciągających uchodźców z ogarniętych wojną Erytrei i Syrii (gdzie dziennie umiera 200 osób, więc łagodzimy sytuację na półtora tygodnia), jakich władze łaskawie zgodziły się przyjąć w ramach europejskiej solidarności. Czy damy sobie z nimi radę? Czas pokaże, ale 32. miejsce Polski na 38 w indeksie MIPEX [Indeks Polityki Integracyjnej] nie napawa optymizmem. Ale przecież to tylko dwa tysie. Chyba nie ma co się bać, co? Okazuje się, że społeczeństwo zdławione jest lękiem. Aż 69% Polakow nie życzy sobie, by w kraju zamieszkało więcej osób o odmiennym kolorze skóry. Ponad 54% wierzy, że gdyby przybyli, to zabierali by nam prace – a 63% nie wyobraża sobie ich pozytywnego wpływu na gospodarkę.

Zwłaszcza to ostanie może wprawiać w zdumienie, jako że nikt w kraju chyba nie wątpi w to, że jego dawny sąsiad, który obrał kurs na Londyn, dokłada się teraz sumiennie do brytyjskiego PKB. Dlaczego u nas obcokrajowcy mieliby kraść prace i szkodzić? Bez tych dodatkowych rąk do roboty, świadczenia na osoby starsze dodatkowo wzrosną, co automatycznie podniesie koszty pracy i (uwaga, uwaga) przyczyni się do pogłębienia bezrobocia. Imigranci godzą się (zwykle) na niższe stawki, a to mogłoby, co prawda, przełożyć się na spadek ogólnego poziomu wynagrodzeń, ale wyłącznie w określonych segmentach gospodarki.

Etniczna jednorodność mieszkańców Polski stanowi jednak dla niektórych jej obywateli powód niekrytej dumy. Dla nich znów odgrywamy rolę „Przedmurza". Gdyby nagle masowo zaczęli się w kraju pojawiać „śniadzi książęta", to narodowa awangarda szybko by ich postawiła do pionu. Nie to co w jakiejś zniewieściałej, zdemoralizowanej, no i Boga się nie bojącej Szwecji – chyba ulubionym przykładzie nieudanego projektu multikulti, dla rodzimych „dziarskich chłopców".

Nakręcana spirala wrogości opiera się na założeniu, że uchodźcy w swej masie wszędzie są identyczni, a proces ich integracji z góry skazany na porażkę. A przecież rację ma prof. Grzegorz Kołodko, gdy twierdzi „rzeczy dzieją się tak, jak się dzieją, ponieważ wiele dzieje się naraz". Na pomyślność procesu integracji, wpływa morze czynników: nie tylko kompleksowa polityka, ale może przede wszystkim nastroje i udział lokalnych społeczności ma niebagatelny wpływ na zdolność państwa do przyjmowania kolejnych fal imigrantów. Jeśli przybysze mają włączyć się w naszą kulturę, ta musi być dla nich seksi. Niestety jest tak, że w Polsce źle czują się nawet Polacy. Z ojczyzną w jej obecnym kształcie sypiać zaś chcą tylko jej najgorliwsi „dziarscy" piewcy. Reszta sama emigruje.

Polscy imigranci w Wlk. Brytanii. Fot. Daniel Arciszewski i Bartosz Wojtan