FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Stara gwardia umiera, a wraz z nią część mnie

Stara gwardia - muzyczne legendy, przy których dorastaliśmy - odchodzi, pozostawiając po sobie puste miejsce

Rysunek Bobson.

„Wiecie co mnie smuci?" spytał Henry zgromadzoną publiczność „To że gdy dzisiaj włączam radio, by posłuchać rocka, nie potrafię odróżnić grających tam zespołów. Każdy z nich jedzie na tych samych patentach z Pro Tools, wokaliści zawodzą jakieś smuty do mikrofonu, a gitarzyści głaszczą delikatnie struny swoich instrumentów. Pytam się, co to kurwa ma być? Gdzie się podziały jaja? Czy oni urodzili się bez testosteronu w organizmach? Kiedy ja miałem 18 lat, jedyne co chciałem to pieprzyć się na podłodze i robić rozpierdol. Kiedy miałem 30 lat, chciałem się pieprzyć na podłodze i robić rozpierdol. Teraz jestem po 40-tce i nadal chce się pieprzyć na podłodze i robić rozpierdol!".

Reklama

Henry Rollins nigdy nie miał problemu z mówieniem tego, co myśli. Począwszy od wczesnych lat 80., kiedy zapocony biegał po scenie w samych szortach i zdzierał gardło w legendarnym Black Flag - jak i później, w jego solowych występach, kiedy bawił publiczność osobistymi anegdotami. Kiedy natomiast już dzielił się swoimi mądrościami, zaiste warto było tego słuchać. Dlaczego? Pewnie dlatego, że podobnie jak nieżyjący już komik, Bill Hicks – Rollins nigdy nie starał się upiększać rzeczywistości i nie bał się konfrontacji, werbalnej lub fizycznej. Lista jego dokonań jest spora, a wyłania się z niej obraz prawdziwego self-made hero. To w końcu muzyk, pisarz, aktor i krytyk polityczny - istny champion amerykańskiej klasy robotniczej, który nigdy nie zapomniał skąd przyszedł i jaką drogę musiał pokonać, by dojść do tego co ma teraz. To gość, który za autobiograficzny audiobook zgarnął nagrodę Grammy. Czaicie to? Dostał muzycznego Oscara za historię o swoim życiu…

Abstrahując jednak od całej tej świetności, jego wcześniejsza wypowiedź nie byłaby niczym więcej, jak zwykłym narzekaniem starego punka na dzisiejszych muzyków… gdyby nie smutna prawda kryjąca się w jego słowach. One zaś prowadzą do znacznie bardziej ponurej konkluzji, że stara gwardia – muzyczne legendy, przy których dorastaliśmy i uczyliśmy się żyć w tym zwariowanym świecie - przemija, odchodzi i umiera, pozostawiając po sobie puste miejsce, które obecny przemysł muzyczny próbuje zapełniać.

Reklama

Straciliśmy Lou Reed'a, którego utwór „Perfect Day" dla wielu był glam rock'owym odpowiednikiem „What a Wonderful World" Louisa Armstronga – czyli innymi słowy, hymnem piękna. To jednak nie jedyny artysta, którego odejście szczerze mnie zasmuciło. Rok wcześniej śmierć Adama M.C.A Yauch'a była nie tylko tragedią dla jego najbliższych, ale też ciosem dla całego muzycznego świata. Po długiej i wyczerpującej walce z nowotworem, Yauch zmarł w wieku 47 lat, a legendarna formacja Beastie Boys przestała działać…

Źródło: Flickr/masao nakagami

Pomyśleć, że zaczynali jako zespół grający punka, by później zbombardować mainstream mieszanką różnych gatunków (ich debiutancka płyta „Licence to Ill" była najlepiej sprzedającym się rapem lat 80.). To właśnie tych trzech dzielnych muzyków stało wytrwale na straży naszych praw do imprezowania. Pokazali przy tym, jak pomimo upływających lat pozostać oryginalnymi i nieprzewidywalnymi artystami.

Dzięki im za to, zróbcie hałas dla BB!

Co dalej? Kto następny? Patrzę wstecz na artystów przy których się wychowywałem i odliczam, ilu z nich jeszcze zostało. Ilu nadal tworzy, ilu żyje, ilu samemu nie zniszczyło swojej legendy i któremu z nich mogę jeszcze zaufać. Urodziłem się w latach 80., to były wspaniałe czasy dla muzyki. Morrisey pytał „Jak szybko będzie teraz?", Joe nadal przewodził The Ramones, Danzig był częścią prawdziwego Misfits, Jackson nie przyznawał się do Billy Jean, Axel w makijażu i z fryzurą Tiny Turner Witał nas w dżungli", Twisted Sisters krzyczało, że „Już tego nie zniosą", Metallica skończyła się po „Kill'em All", a David Byrne z Talking Heads śpiewał, że „Coś takiego przytrafia się tylko raz w życiu" – ale i tak najlepsze miało dopiero nadejść…

Reklama

To co dały mi lata 90. to miłe uczucie, że mainstream nie musi służyć tylko do otumaniania. Stare spotykało się z nowym, a wraz z twórczością kolejnej generacji muzyków dostawaliśmy ich ładunek złości i brudu. Dzięki nim kultura masowa miała pazur, zaciskała pięści i zdzierała gardło. Była pasja, była energia, było zajebiście… więc co się stało?

Kiedyś zostanę ojcem, a przynajmniej mam taką nadzieję. Jako dobry rodzic opowiem dziecku o starej gwardii, by dowiedziało się o pięknej i nieobliczalnej muzyce z czasów, kiedy „tata był młody". Opowiem o legendach i puszczę szlagiery. Czy będą to jednak całe dyskografie dawnych muzyków, czy tylko ich płyty do pewnego momentu - bez odgrzewanych kotletów, nagranych bo hajs musiał się zgadzać? Czy wspomnę, że oryginalny skład legendarnego Misfits więcej czasu spędził ze sobą na salach sądowych – przepychając się o kasę i prawa autorskie – niż grając wspólnie koncerty? Puszczając Black Sabbath czy będę umiał wytłumaczyć małemu, dlaczego niegdysiejszy bad-ass mroku Ozzy, na starość zmienił się w parodię siebie samego? Czy zrozumie co stało się ze starą gwardią i dlaczego niektórzy z jej przedstawicieli zdecydowali się na zamordowanie własnej legendy?

Z drugiej strony, może do tego czasu idole sprzed lat znikną z kulturowej świadomości nowych pokoleń, a moje historie dla potomstwa będą jak bajki sci-fi? Stara gwardia stanie się jedynie zamglonym wspomnieniem, wypartym przez nowy model „bożyszczy tłumów" – przez artystów nagrywających hity w klimacie „Gangam Style"lub „What does the fox say" (jedne z najczęściej oglądanych klipów na YT. Dobra robota internecie) lub gwiazdki wzięte z castingów i telewizyjnych Talent Show…

Reklama

Taniec Gangnam Style przed koncertem One Direction. Fatality.

„Za każdym razem, kiedy myślę o dzieciakach występujących w programach typu American Idol, mówię sobie: Ok, a więc tak teraz zostaje się profesjonalnym muzykiem. Stoi się w kilometrowej kolejce przez 8 jebanych godzin z setkami innych ludzi, potem daje się z siebie wszystko występując przed osobą, która mówi, że to się kurwa nie nadaje. Wyobrażasz to sobie? Coś takiego niszczy następne pokolenia muzyków! Zamiast brać w tym udział, powinni kupować na wyprzedażach nawet najstarsze, chujowe instrumenty i grać na nich w garażach. Zaprosić do tego swoich przyjaciół, przeżywać z nimi najlepsze chwile w życiu i kiedyś zmienić się w następną Nirvanę. Bo tak właśnie było, kiedy grupka kumpli z chujowymi instrumentami zaczęła grać swoje gówno i w końcu stała się największym zespołem na świecie. Coś takiego może się jeszcze powtórzyć! Nie potrzeba do tego jebanych komputerów, internetu i programów typu Amercian Idol" – rzekł kiedyś Dave Grohl. Czy warto jednak posłuchać gościa, który był perkusistą Nirvany, założył Foo Fighters, ostatnio zgarnął nagrodę Grammy w kategorii najlepszy rock i trafił ze swoją grunge'ową formacją do The Rock and Roll Hall of Fame? Oceńcie sami, czy gość postradał zmysły…

Zdobywca Grammy 2014 za najlepszy rock. Nirvana + Paul McCartney.

Wracając do wcześniejszej wypowiedzi Henry Rollinsa. Klika lat później znów zapytano go, co myśli o obecnej kondycji muzyki? Na co powiedział:

Reklama

„W dzisiejszych czasach przemysł muzyczny produkuje muzykę jak przetworzone żarcie w puszkach i zapycha tym bywalców wielkich stadionów. Tak moim zdaniem wygląda zabijanie muzyki, która i tak brzmi jakby stworzył ją komputer. Nie ma w niej prawdziwych emocji, nie ma w niej potu artysty. Dlatego właśnie smakuje jak żarcie z budy z fast-food'em. Zaufaj mi, ludziom, którzy ją tworzą wisi produkt, który ci sprzedają, bo produkcja muzy to dla nich zwyczajne 8 godzin pracy. Z drugiej strony jednak masz artystów, którzy cały czas prężnie działają z dala od tego syfu, grając koncerty w małych klubach nawet dla kilku osób i własnym sumptem wydając kolejne płyty. Mówię o artystach, którym nie zależy by znaleźć się na okładkach magazynów. Mają zapał i dostęp do technologii, której my wcześniej nie mieliśmy. To oni są przyszłością i prawdziwym zmartwieniem dla fonograficznych molochów i właścicieli Nickelback. Dlatego wierzę, że prawdziwa muzyka ma się dobrze i ze wszystkim sobie poradzi".

Mądrze gada, stara szkoła, stara gwardia. Ufać mu? Zaryzykuję…

TYPOWY MIREK - HANDLARZ PRZEDSIĘBIORCA VOL.40

FASHION WEEK NA UKRAINIE

PSY: REKONSTRUKCJA