FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Studencki ruch kontra patologia władzy

Studenci UW protestują przeciwko wprowadzeniu za ich plecami dodatkowych opłat. Sukces albo porażka tego protestu wpłynie na kształt polskiej nauki – i nie tylko. Pytamy organizatorów, o co walczą

Z pozoru chodzi o niewielką zmianę w regulaminie – studenci będą musieli płacić, jeśli swoją pracę naukową złożą już po zaliczeniu ostatnich egzaminów (dotychczas mieli na to dwa lata). Nie chodzi tu jednak o klasycznie polską inicjatywę, gdzie dana wąska grupa burzy się w momencie, kiedy sięga jej się do kieszeni, w innych przypadkach mając w poważaniu całą społeczną solidarność. Organizatorzy akcji „Nie chcemy dyplomów na akord" sprzeciwiają się przede wszystkim temu, że decyzje na uczelni podejmowane są po cichu, za ich plecami – domagają się większej demokratyzacji i przejrzystości procedur.

Reklama

Chociaż sprawa dotyczy studentów jednej uczelni, to podobne problemy nękają całą polską naukę. W założeniu organizatorów, ta inicjatywa ma być iskrą zdolną rozniecić studencką solidarność i przywrócić innowacyjność wyższemu szkolnictwu. Spotkałem się z Martyną Maciuch i Borysem Ejryszewem, współinicjatorami protestu, kiedy zbierali podpisy przy wejściu do uniwersyteckiej biblioteki.

Organizatorzy zachęcają do podpisu i pomocy w nagłaśnianiu akcji.

W kogo najbardziej uderzą te zmiany?

Martyna: Na późniejsze oddanie pracy dyplomowej decydują się osoby, które prowadzą skomplikowane albo trudne badania – a chcą, żeby ich praca była dobrej jakości. Zdarzają się też sytuacje, które nie wynikają z winy studenta, np. nagła choroba promotora. Są też studenci w trudnej sytuacji rodzinnej – albo ci, którzy po prostu muszą pracować na swoje utrzymanie i ciężko im pogodzić z tym pisanie pracy. Wiele dyplomów oddawanych po terminie to te najbardziej nowatorskie, których autorzy planują karierę naukową, ucierpią też ci w najgorszej sytuacji materialnej. Borys: Stoję tu dopiero od krótkiej chwili i chociaż staram się podawać jak najbardziej rzetelne informacje i unikać wyrażania własnej opinii, to do większości studentów najbardziej wydaje się przemawiać argument za tym, że narzucenie studentom obowiązku pisania pracy jednocześnie z zajęciami na czwartym i piątym roku to po prostu samoograniczenie zdolności badawczych przez Uniwersytet. I tak jak ja skłonni są sądzić, że wpłynie to negatywnie na innowacyjność i jakość tych prac.

Reklama

Jak podjęliście decyzję o proteście?

Martyna: Zaczęło się od plotki, którą usłyszał jeden z członków Koła Naukowego Socjologii Publicznej – potem to poszło jak lawina. W sprawie zmian nie było żadnej kampanii informacyjnej ani konsultacji, wielu studentów nie ma o nich pojęcia. Na razie chcemy im pokazać, że mogą coś zrobić, mogą wpływać na parlament studencki i losy swojej uczelni. Nie godzimy się na to, że narzuca się nam pewne rozwiązania, zamiast współpracować z nami w problemowych kwestiach.

Myślicie, że zmiana celowo wprowadzona została po cichu?

Martyna: Sytuacja jest analogiczna do tej, gdy na UW wprowadzono opłatę za drugi kierunek studiów czy za konsultacje do obrony pracy – potem Ministerstwo i Trybunał Konstytucyjny stwierdziły, że te opłaty pobierane były bezprawnie. Nie sądzę, żeby tym razem to było celowe działanie: pokazuje natomiast dobitnie, w jaki sposób władze Uniwersytetu traktują studentów.

Borys: Problem leży w tym, czego bardzo nie chcę nazywać „patologią władzy", choć takie określenie ciśnie się na usta. W moim rozumieniu Uniwersytet jest miejscem dialogu i wymiany idei, stąd tym bardziej zdumiewający jest brak inicjatywy konsultacji nowego regulaminu ze studentami UW. Osobiście nie jestem w stanie zrozumieć takiego podejścia. To decyzja, która dotyczy wszystkich i w interesie Uniwersytetu (miejsca wymiany idei i wdrażania innowacji) jest umożliwienie takiego dialogu.

Reklama

Chcecie większej demokratyzacji?

Borys: Chodzi o szersze rozumienie sprawowania władzy: nie tylko w relacji władze uniwersytetu - student, ale ogólniej władza państwowa - człowiek. Moim ideałem jest kreowanie na Uniwersytecie społeczności aktywistów, mocno zaangażowanych w podejmowane tam decyzje. To wartości, które powinny przyświecać władzy na każdym szczeblu – niezależnie od tego czy mówimy o uczelni czy, szerzej – całym państwie. Uniwersytet ma zachęcać ludzi do społecznej aktywności.

Brzmicie, jakby nie zależało wam jedynie na doraźnej obronie własnej kieszeni. Czy wasza inicjatywa przerodzi się w coś większego, co zbuduje rodzaj solidarności w zatomizowanym środowisku studenckim?
Martyna: Mamy nadzieję. Kiedy przyszliśmy w poniedziałek na posiedzenie parlamentu studentów, oni pierwszy raz zobaczyli, że istnieją studenci, którzy chcą zabierać głos i wywierać realny wpływ na sprawy uczelni. Zbierając podpisy widzimy z kolei potrzebę czegoś większego, niż jednorazowa akcja. Studentom nie chodzi tylko o tę konkretną ustawę – oni nie chcą, aby ważne decyzje podejmowano bez ich zgody. My na pewno nie spoczniemy na laurach.

Borys: Na przykładzie zbierania podpisów widać jak udaje się angażować ludzi metodą małych kroczków – ktoś, kto zaczął udzielać się raz, z reguły staje się bardziej zmotywowany do aktywizmu w ogóle. Solidarność najlepiej buduje się w działaniu.