FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Szkolna wizja polskiej rodziny

„I tak, jeśli zdecydujesz się pomóc koleżance w geometrii, zdobądź się na cierpliwość i wyrozumiałość, choć może Cię irytuje, że tak wolno myśli albo czegoś nie pamięta"

Źródło: Flickr/Ryan Somma

Wychowanie do życia w rodzinie (w skrócie WdŻ) to przedmiot szkolny, który ciągle budzi kontrowersje. Wiadomo, żyjemy w kraju, który tradycją chce walczyć z postępem i to sprawia, że wokół takich przedmiotów zawsze będzie głośno. Jednak tym razem to nie „obóz tradycji", a „obóz postępu" znalazł pewne zastrzeżenia wobec WdŻ-u. I to całe multum.

Nie chodzi o podważanie sensu nauczania dzieci o ich seksualności, co pewne środowiska robią nagminnie. Tym razem pod lupę wzięto podręczniki do owego przedmiotu, a analizą ich zawartości zajęły się Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wspólnie z Grupą Edukatorów Seksualnych Ponton.

Reklama

Pierwsze, co zauważyli, to fakt, że spośród czterech podręczników dopuszczonych do użytku przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, trzy wyszły spod pióra tej samej osoby. Niby nic w tym złego. W środowisku akademickim stwierdzono by pewnie, że to wielki autorytet i na pewno wybitny ekspert. Zupełnie innego zdania są analizujący, którzy zarzucają, że podręczniki zamiast dostarczania rzetelnych informacji, „wręcz zaprzeczają faktom, szerzą mity i stereotypy".

Źródło: Flickr/Ryan Somma

- W podręcznikach do wychowania do życia w rodzinie mamy bardzo jasny katolicki światopogląd, celem tych podręczników jest przekazanie właśnie tego światopoglądu, a nie obiektywnej wiedzy — dodaje (oliwy do ognia) dr Maria Pawłowska, jedna z autorek analizy.

Koordynatorka programowa Federacji Anna Grzywacz zaznaczyła, że autorzy podręczników powinni szerzyć „wiedzę, a nie poglądy i opinie", a informacje opisywane jako fakty, powinny zostać opatrzone odwołaniem do odpowiednich badań naukowych. Może i słusznie. Jednak zapomina, chyba że te podręczniki nie są skierowane do studentów, ale uczniów podstawówek, którzy jeśli zagłębiliby się w badania naukowe z przypisów, to zrozumieliby z tego pewnie równie dużo, co ja z inskrypcji na tabliczkach z pismem linearnym A.

Jak dowiadujemy się z analizy, zarzutów jest dużo więcej. Na przykład, według raportu, w podręcznikach brak wiadomości na temat profilaktyki zdrowia mężczyzn. Dziewczęta mogą za to przeczytać, że: „ginekolog to nie dentysta — regularne kontrole w Waszym wieku nie są konieczne". A pomimo różnych akcji uświadamiania społeczeństwa z zagrożeniem płynącym z niewiedzy na temat raka piersi i raka jąder, nie znajdziemy tam niczego na temat ich profilaktyki. No bo w końcu lepiej namawiać na mammografię i wizyty u specjalistów niechętne staruszki, niż wypracować u młodych kobiet nawyk profilaktycznych badań.

Reklama

Źródło: Flickr/Ryan Somma

W raporcie zwrócono szczególną uwagę na to, że dziewczęta zobrazowano jako mniej płodne intelektualnie i przejmujące się głównie swoją aparycją. Kto by pomyślał, że w czasach prężnej walki z patriarchatem, w podręczniku szkolnym przeczytamy: „I tak, jeśli zdecydujesz się pomóc koleżance w geometrii, zdobądź się na cierpliwość i wyrozumiałość, choć może Cię irytuje, że tak wolno myśli albo czegoś nie pamięta"

Z obrazem samców nie jest w zasadzie lepiej. Może i znamy się na geometrii, ale nie zajmujemy się nią, bo autor zrobił z nas na kartach tego „kompendium wiedzy" prawdziwych macho. Chłopcy są wg niego skoncentrowani głównie na swojej seksualności i brak w podręczniku jakiejkolwiek wzmianki o ich potrzebach emocjonalnych. Z tego, co pamiętam, okres dorastania to nieustająca fascynacja seksem, ale popłakać, że nikt mnie nie chce, też mi się zdarzyło… Pominięto też informacje o tym, że chłopak może nie mieć ochoty na seks (UWAGA, TO NIE MIT), a mając penisa, również można stać się ofiarą przemocy seksualnej. Co ciekawe o samej przemocy seksualnej napisano, że „doświadczenie życiowe podpowiada jednak, że w określonej sytuacji strój tworzy dwuznaczną sytuację, zachęca do ". Chyba nie chcę wiedzieć, jaka byłaby reakcja zatwardziałej feministki na takie słowa…

Źródło: Flickr/Ryan Somma

Wydawało mi się, że w dobie walk światopoglądowych przynajmniej teksty aprobowane przez Rząd (a Ministerstwo Edukacji Narodowej jest bezsprzecznie jego częścią) powinny zachować jakąś formę neutralności. Zamiast tego mamy umieszczenie tematyki homoseksualizmu w rozdziale poświęconym problemom i przestępstwom na tle seksualnym.

MEN zdążył już zareagować na oskarżenia i w komentarzu przesłanym PAP zaznaczyło, że podstawa programowa WdŻ „jest skonstruowana w sposób naukowy, pozbawiony narracji światopoglądowej". Czego chyba jednak nie widać, przytaczając powyższe przykłady. Resort edukacji zaznaczył też, że warunkiem dopuszczenia podręcznika do użytku są pozytywne opinie rzeczoznawców.

Rzeczniczka prasowa MEN Joanna Dębek przypomniała, że nauczyciel ma prawo, ale nie jest zobligowany do korzystania z podręcznika. Dodała do tego, że „podręcznik nie jest jedynym źródłem wiedzy przekazywanej uczniom, ponieważ […] najważniejsze jest to, co mówi nauczyciel" a „WdŻ nie jest jedynym przedmiotem, na którym tego rodzaju wiedza jest uczniom przekazywana". Szczerze mówiąc nie wiem co gorsze — lekcje oparte na mało fachowych podręcznikach czy na doświadczeniach pedagoga o ekstremistycznych zapędach do budowy własnej armii słodziutkich kotów w domu.