The Stubs: Śmierć przez Rock’n’Rolla

FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

The Stubs: Śmierć przez Rock’n’Rolla

Grają low budget rock'n'rolla, są w tym konsekwentni i to działa

Zdjęcie: Bart Skowron

Minął rok i moje ścieżki znów skrzyżowały się z The Stubs, warszawskim zespołem grającym low budget rock'n'rolla. Od ostatniego spotkania chłopaki nie próżnowali. Tym razem też zobaczyłem się z Tomkiem i Radkiem (wokal/gitara i bębny). Rozmawialiśmy o nadchodzącej nowej płycie, o graniu na warszawskich dachach w centrum miasta i o polskim mentalu, który trawi ten naród.

VICE: Widzieliśmy się rok temu, a Wy gamonie cały czas bawicie się w rock'n'rolla. Coś się zmieniło?
​Tomek: Nie było jakichś pojedynczych, przełomowych wydarzeń. Jesteśmy konsekwentni. Być może to zaczyna odnosić skutki.

Reklama

Na przykład?
​Radek: No np. zagraliśmy pierwszą trasę po Europie. Co wcześniej nam się raczej nie zdarzało poza pojedynczymi wypadami do Niemiec. Generalnie udało nam się w tym roku odwiedzić 7 krajów i poturlać się trochę po kraju z czego mieliśmy kupę radości i satysfakcji.

Brzmi nieźle, skąd więc tytuł na ostatnią płytę „Social Death by Rock'n'Roll"?
​Tomek: Jak masz 33 lata, dzieci i mieszkasz w Polsce to ludzie wokół ciebie uważają wszystko poza pracą zarobkową, za infantylne zachcianki pierwszego świata. Nawet na moim osiedlu sąsiedzi dziwnie się na mnie spoglądają jak przemykam z gitarą.

Pewnie myślą, że idziesz grać w metrze.
​Tomek: Jest szansa. Ja osobiście mógłbym i grać w metrze. Słyszałem, że moja sąsiadka przez lata była przekonana, że jestem kryminalistą, bo mam tatuaże. Wiesz, w dwudziestym pierwszym wieku w Warszawie. Sam rozumiesz, że w starciu z taką oto polską naturą robienie tego co robimy jest swojego rodzaju społecznym samobójem.

To dlaczego się na to decydujecie?
​Tomek: Ja się dziwię, dlaczego ktoś się nie decyduje. Dziwie się, że tak mało osób chce robić coś ciekawego ze swoim życiem. Ludzie, którzy zazwyczaj nas krytykują i uważają to co robimy za coś śmiesznego, wracają po pracy do swojego kwadratu i w najlepszym przypadku grają na konsoli i piją piwo. I pewnie jedzą kiełbasę na kolacje.

Radek: To oczywiście skrót myślowy, ale rzeczywiście nawet w rozmowie z bliskimi padają pytania, czy są z tego pieniądze, czy nie lepiej odkładać kasę na mieszkanie, zamiast jeździć po Europie zdezelowanym busem.

Reklama

Tomek: Moim zdaniem to jest mentalność z poprzedniego ustroju, gdzie nie było takich możliwości na samorealizację, bo zmagania z codziennością dostarczały znacznie większych problemów.

Zdjęcie: Bart Skowron

W listopadzie premiera nowej płyty, ale muzycznie raczej nie zmieniliście swojej stylistyki?
​Tomek: Absolutnie nie. Być może odrobinę lepiej gramy. Być może. Ale życia nie oszukasz. Oto stare, dobre Stubs. Kurwa jego mać! Bang! Ciach bajera! Soloneza czas zacząć.

A jak to się ma w kwestii pisania tekstów? Tomek, ostatnim razem opowiadałeś mi, że wszystkie powstają jak siedzisz na kiblu…
​Tomek: Zgadza się, z powodu braku czasu nadal wszystkie piosenki wymyślam srając.

Tak samo powstały słowa do waszego najnowszego singla „Salvation Twist"?
​Tomek: Sie rozumie. Jakoś po kolacji zakiełkowała mi w głowie myśl, że chętnie poszedłbym w ślady Roberta Johnsona. Mianowicie: dokonał cesji duszy na Szatana, w zamian za co najwspanialej w świecie grał na gitarze. Dodam jeszcze, że Roberta kilka lat później otruto. Jak nic, Szatan upomniał się o swoje. Mimo wszystko, gdyby ktoś zaproponował mi taki deal, prawdopodobnie też bym skorzystał bo… to byłoby ciekawym dobrze grać na gitarze [śmiech].  Na szczęście, zupełnie wtem, odezwała się racjonalna strona mojej natury przypominając, że nie było by ani co, ani komu sprzedawać. Zbyty.

Można was zobaczyć tak samo na dużych festiwalach, jak i w małych klubach i skłotach. Ostatnio jednak graliście na dachu budynku w centrum Warszawy. Powiedzcie o tym coś więcej.
​Tomek: Nasi kumple, stare frajerzyny z Warsaw City Rockers wpadli na pomysł, by organizować występy live w plenerze. Na miejsce pierwszej sesji wybrali dach kamienicy Braci Jabłkowskich. Zaprosili nas, Wild Books i Saturday Tea. Muszę pzyznać, że było to o wiele większe przedsięwzięcie niż nam się na początku zdawało. Spodziewałem się dwóch iPhone'ów i dyktafonu, a na miejscu było 5 kamer i dron. Dron, kurwa, rozumiesz?

Reklama

Jak się grało na dachach Warszawy?
​Tomek: Ekstra, stary, zajebista przygoda.

Radek: Ja cały czas się bałem że spadniemy albo że zesra się na nas jakiś ptak.

Macie więcej takich fajnych przygód z ostatniego roku?
​Radek: Do ciekawych historii na pewno należy nasza wizyta w Nowicy, gdzie podczas imprezy uratowałem typowi życie.

Co się stało?
​Radek: Najpierw graliśmy w takiej drewnianej chacie, za którą zaraz była skarpa i rzeka, ze strasznie rwącym nurtem, bo wtedy akurat trwał sezon powodziowy. Po koncercie wszyscy usiedliśmy przy ognisku, a w Nowicy nie ma miękkiej gry.

Tomek: Tam było bardzo ciemno, a jak jest się napierdolonym jak durszlak można zapomnieć o takim drobiazgu, jak skarpa i rwąca rzeka. Tak jak to miało miejsce w przypadku pewnego pana, o aparycji podstarzałego D'Artagnana. Nikt poza Radkiem nie zauważył, jak gość wstał od ogniska i "PUFF" - zniknął.

Co było dalej?
​Tomek: Facet utopiłby się na 100%, gdyby Radek nie podniósł alarmu (którego rzecz jasna nikt nie odnotował) i nie rzucił się, by pomóc D'Artagnanowi, który trzymał się już jedną ręką wystającego konara. Niesamowite, że Radek i ten facet jeszcze żyją. Kurde, powinni nie żyć.

W związku z umieraniem. Radek obiecał mi wcześniej, że zdradzi w wywiadzie dokładną datę waszej śmierci. To jak, znacie ją?
​Tomek: Cóż, mamy nadzieję, że nie będzie to 11 listopada, kiedy A.D.A Puławska zostanie najechana przez „patriotów" z widłami i kamieniami. Tym bardziej, że trzy dni później mamy tam release party naszej nowej płyty. Byłoby dobrze, gdyby budynek jeszcze wtedy stał.

Reklama

Nie jesteście lubiani po prawej stronie?
​Radek: Grając w czerwcu plenerowy koncert na zamku w Malborku kilku jegomościów wzięło nas za komunistów, bo Tomek wspomniał że jesteśmy przeciwni rasizmowi i homofobii i zaśpiewali nam chóralnie: „Raz sierpem, raz młotem … ". Niestety, w dzisiejszej Polsce wiele osób żyje w urojonej komunie, wszędzie widzą komunistów.

Tomek: Najwidoczniej żeby nie być komunistą trzeba tępić „pedałów". Żelazna logika.

Radek: Najgorszym w tym wszystkim nie są jednak ludzie, którzy nienawidzą każdego, kto nie myśli tak samo jak oni. Tacy byli i będą zawsze. Najgorsze w dzisiejszej Polsce jest ciche przyzwolenie społeczeństwa i polityków na tego rodzaju postawy i zachowania.

Tomek: Na Marsz Niepodległości przychodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a na marszu przeciwko przemocy przy dobrych wiatrach pojawia się 5 tysięcy. Łatwiej jest nienawidzić niż tolerować odmienność. Nienawiść, jak wiadomo to najlepsza papa do zapychania motłochu. Ja uważam, że większość ludzi, którzy uczestniczą w Marszu Niepodległości nie do końca wie pod czym się podpisuje.

Zakładając jednak, że 11 listopada nie będzie końcem wszystkiego, jak widzicie przyszłość The Stubs?
​Tomek: Nie mam pojęcia ale wiem, że gdyby w obecnym stanie trwało to przez następne 20 lat, byłbym szczęśliwym człowiekiem. Serio. Śmiertelnie, kurwa, poważnie.

Radek: Ja również nie wyobrażam sobie nie grania w zespole.

Tomek: Będziemy to robić tak długo, jak tylko będzie nam się chcieć.

Sprawdźcie chłopaków na ich Bandcampie i FB.