FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Unsound 2013, czyli niech żyje underground

Polemika ze światem komercji bywa bolesna. Underground Resistance wie o tym najlepiej

Wolontariusze obliczają ile osób zmieści się w opuszczonym Hotelu Forum na „Sleep Concert” Roberta Richa

Unsound 2013. Motyw przewodni: interferencja. W definicji naukowej jest to zjawisko powstania nowego przestrzennego rozkładu amplitudy fali w wyniku nakładania się dwóch lub więcej fal. Z punktu widzenia muzycznego jest to nakładanie się struktur rytmicznych, zniekształceń, tworzenie nowych dźwięków pielęgnujących usterki, chaos i przypadek. W wymiarze kulturowym i społecznym, według Unsoundu, mamy do czynienia z „kwestionowaniem znaczenia muzyki undergroundowej w zdominowanej przez informację i networking, urynkowionej rzeczywistości”. Jednym z wykonawców najlepiej utożsamiających tegoroczny motyw pod względem polemiki ze światem komercji był Underground Resistance. Ani muzycznie ani technologicznie ich występ nie należał do nowatorskich, była to raczej dobrze zagrana klasyka, ale jest to mniej istotny szczegół, najciekawszym elementem jest dla mnie ich bezustanna chęć do walki.

Reklama

UR został założony pod koniec lat 80. w Detroit przez Jeffa Millsa i „Mad” Mike'a Banksa. Jako nastolatkowie wychowali się na Kraftwerk i dopóki nie zobaczyli ich na żywo, byli przekonani, że są prawdziwymi robotami. Od początku chcieli tworzyć techno, muzykę według nich bliższą poszukiwaniom jazzowym, stanowiącą kontrę do post rock'n'rollowego rapu, który komercyjnie dominował i zresztą nadal dominuje w Ameryce. Obecnie zaliczani są do kanonu gatunku, wymieniani obok Carla Craiga jako najważniejsze postacie tamtej sceny. Wydali ponad trzydzieści płyt, zarabiają pokaźne sumy na koncertach. Okazuje się jednak, że „Mad” Mike, nie uświadczy ani jednego dolara zarobionego w Krakowie. Honorarium całego składu zostanie podzielone na wsparcie zaprzyjaźnionych muzyków odsiadujących wyroki w detroickich wiezieniach oraz na spłatę kar nałożonych przez urząd skarbowy.

Mike od zawsze chciał, aby jego muzyka była dostępna w przystępnej cenie, dlatego zdecydował się na działanie poza głównym obiegiem dystrybucyjnym. Dzięki przyjaźni z tłoczniami, udało mu się ograniczyć koszt płyty winylowej do dwóch dolarów, w nadziei, że w sklepie będzie kosztować trzy, cztery - umożliwiając praktycznie każdemu jej zakup. Pomimo współpracy z alternatywnymi kanałami dystrybucji, płyty lądowały na półkach w takiej samej cenie jak reszta, z narzutem około pięciuset procent. Sfrustrowany sytuacją „Mad” Mike, postawił na prywatną dystrybucję, omijając urząd celny i podatkowy.

Reklama

Po paru latach dopadły go służby federalne, wlepiły potężne kary i praktycznie uniemożliwiły wyjazdy międzynarodowe. Dlatego też przez ostatnie dziesięć lat UR  sporadycznie koncertowali za granicą. Mike, aby przeżyć i móc dalej zajmować się muzyką, wrócił do zawodu mechanika samochodowego tuningując auta do nielegalnych wyścigów. Warto też wspomnieć, że przez cały ten czas aktywnie brał udział w związku zawodowym, wspierając analogiczne organizacje na całym świecie, m.in. Solidarność. Pomimo iż dobija do pięćdziesiątki, nadal pracuje w tym samy stylu, łącząc profesje muzyka z pracą zarobkową mechanika. Podczas pobytu w Krakowie  podłapał pomysł od polskich wydawnictw - sprzedaż płyt jako gratisowy dodatek do książek, które na całym świecie zwolnione są z opłat celnych. Niewielu wykonawców, szczególnie w dzisiejszych czasach wysoko opłacanych gwiazd elektroniki, jest chętna do takich poświęceń.

Pozwoliłem sobie na rozpisanie obszernej historii UR, ponieważ jest ona pewnego rodzaju alegorią Unsoundu. Festiwalu, który od dziesięciu lat funkcjonuje praktycznie bez sponsorów, w duchu prawdziwej alternatywy, szanujący widzów i tworzący im niepowtarzalną atmosferę do wchłaniania muzyki (koncerty odbywają się w Synagodze, Kościele, byłej zajezdni tramwajowej, kinie, opuszczonym hotelu). Ochrona jest prawie niewidoczna, sceny znajdują się blisko widowni, z większością muzyków można łatwo porozmawiać ponieważ po swoich występach zostają na festiwalu i słuchają reszty koncertów. Miejsca wydarzeń, wystawy towarzyszące, zestawienie wykonawców, innymi słowy cała dramaturgia festiwalu jest bardzo precyzyjnie zaplanowanym dziełem.

Reklama

W Krakowie nie trzeba latać z programem, męczyć się z wyborem, frustrować z powodu równoczesnych wydarzeń muzycznych. Wszystko jest przemyślane tak, aby widz wszedł w jak najgłębsza polemikę z corocznym motywem i wczuł się w rytm wyznaczony przez kuratorów. Program nie zawsze jest łatwy, koncerty są czasem nie do zniesienia, a inne są czystą ekstazą bez używek, ale nie chodzi o pojedynczy występ tylko o wydźwięk całości. Kuratorzy mieszają nowe ze starym, łatwe z ambitnym, aby właśnie na styku tych światów, w głowie widza, powstały nowe myśli. Tak jak w ewolucji, trzeba co chwilę próbować nowych konfiguracji, inaczej nigdy nie powstanie nic nowatorskiego. Dramaturgię festiwalu można kontemplować tak, jak pracę Richarda Moosa pokazywaną w Bunkrze Sztuki; dwa ekrany wideo i jedenaście ścieżek audio; kierunek interpretacji jest wyrazisty, ale nic nie jest sztywno narzucone.

Aby nie przesładzać, na koniec mogę tylko dodać, że w hotelu Forum brakuję lepszego, bardziej selektywnego nagłośnienia, takiego jak podczas koncertów w kinie Kijów. Przydałaby się wygłuszyć niektóre elementy sali i zainstalować prawdziwą kwadrofonię, np. Function One.

VICE X UNSOUND 2013 - RELACJA

TAK ZACZYNAŁA NIRVANA

MAŁY PATRYKOWY BOOM