FYI.

This story is over 5 years old.

Technologia

Uzależnienie od technologii niszczy mózgi naszych dzieci

Dlaczego media społecznościowe dają tylko iluzję prawdziwego kontaktu? I dlaczego będąc znudzonym samemu stajesz się nudziarzem?

Artykuł ukazał się na VICE US

W latach 80. wywiadu w MTV udzielił Graham Nash z grupy Crosby Stills & Nash. Zespół nie kręcił teledysków, a Nash za powód takiej decyzji podał niechęć do podsuwania widzom gotowych połączeń obrazu z muzyką. Stwierdził, że woli, by słuchaczom towarzyszyły wewnętrzne projekcje powstałe na bazie ich indywidualnych skojarzeń. Niektórzy specjaliści twierdzą, że informacyjny ostrzał wizualny, którego ofiarą padają nasze dzieci może sprawić, że dla nich nie będzie to tak oczywiste.

Reklama

W książce Glow Kids: How Screen Addiciotn is Hijacking Our Kids dr Nicholas Kardaras, jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie uzależnień, opisuje, w jaki sposób kompulsywne korzystanie z technologii i opieranie się na wyświetlaczach wpływa na rozwijające się dziecięce mózgu, powodując zmiany podobne do tych wywoływanych przez narkotyki. Dzięki ankietom, badaniom klinicznym z udziałem osób nałogowo wpatrujących się w ekrany i doświadczeniu w leczeniu rozmaitych uzależnień, autorowi udało się zrozumieć, dlaczego zamiłowanie do ekranów „ogranicza kreatywność" dzieci.


Jeżeli już korzystasz z tego internetu, polub fanpage VICE Polska


Dr Kardaras dorastał, zagrywając się w „Asteroids" i podkochiwał się w Pani PacMan. Teraz wyjaśnia, w jaki sposób twórcy gier badają poziomy dopaminy i adrenaliny, by uczynić je bardziej uzależniającymi. Opisuje też, w jaki sposób technologia może zatrzymać rozwój płatu czołowego. W Glow Kids Kardaras forsuje tezę, według której powinniśmy pozwolić dziecięcym „mózgom w pełni się rozwinąć, nim damy im dostęp do cyfrowych narkotyków". VICE zamienił z autorem kilka słów, by dowiedzieć się więcej o jego badaniach, o tym, dlaczego znudzone dzieciaki same są nudne i dlaczego media społecznościowe dają tylko iluzję prawdziwego kontaktu.

VICE: Na początku swojej książki cytujesz piosenkę śpiewaną przez Oompa-Loompy w Charliem i Fabryce Czekolady, w której pojawia się tekst „Otępia zmysły/zabija wyobraźnię". W jaki sposób łączy się to jej tematyką?
Dr Nicholas Kardaras: Sądzę, że tekst Ronalda Dahla jest aktualny i bardzo celnie opisuje tę sytuację. Przez ponad dziesięć ostatnich lat miałem do czynienia w klinice z ponad tysiącem nastolatków i pełen zadziwienia zauważyłem, że dzieciaki, którym ekran towarzyszył od najmłodszych lat, zapadły na cyfrową abulię. Niemal wszystkie mogę określić jako „niezainteresowane i nieinteresujące". Nieciekawe i znudzone. Brakuje im ciekawości świata, nie umieją się niczym zachwycić, w przeciwieństwie do dzieci, które nie miały tak dużego dostępu do technologii. Nie wiedzą – lub nie chcą wiedzieć – co dzieje się na świecie. Ich jedyną motywacją zdawała się stymulacja i rozrywka, które oferują im technologiczne gadżety.

Reklama

Dziecięce mózgi rozwijają się podczas okresów zwanych oknami rozwojowymi, gdy uruchamiają wyobraźnie poprzez działania takie jak kreatywna zabawa. W tych momentach powstaje najwięcej połączeń neuronowych. Dzieciaki pasywnie stymulowane wyświetlaczami nie przechodzą tych okresów. Obrazy są im prezentowane, nie muszą stworzyć ich same, co ogranicza ich kreatywność.

Dorastałem w latach 70., na Atari zacząłem grać dopiero w liceum. Gry mnie pochłonęły, jednak wciąż byłem aktywny. Skąd wynika różnica pomiędzy ludźmi jarających się nimi wtedy a dzisiejszymi graczami?
Podstawową różnicą jest przeskok jakościowy. Współczesne gry są bardziej wciągające, interaktywne i realistyczne. I mówię tu tylko o dwóch wymiarach, nie poruszając nawet kwestii immersyjnego 3D czy gier typu augmented reality. Mój przyjaciel, dr Andrew Doan, szef Sztabu ds. Badań nad Uzależnieniami prowadzonymi przez Pentagon i amerykańską marynarkę wojenną, który bardzo dobrze zgłębił ten temat, twierdzi, że branża gier wideo to wielomiliardowy biznes zatrudniający najlepszych neurologów i behawiorystów, by uczynić je tak uzależniającymi, jak to tylko możliwe.

Deweloperzy badają reakcje skórno-galwaniczne i ciśnienie krwi podłączonych do EKG beta-testerów. Jeśli gra nie podnosi ciśnienia do poziomu 180 na 140, poprawiają ją, by wywoływała większe zastrzyki adrenaliny. Wpływają one na oś podwzgórze-przysadka-nadnercza i wywołują reakcję „walcz lub uciekaj". W warunkach naturalnych jest ona dość krótkotrwała – goni cię pies, serce przyspiesza, zalewa cię adrenalina, jednak uspokajasz się, gdy zagrożenie znika.

Reklama

Dziecko grające w gry odczuwa tę wywoływaną adrenaliną reakcję przez kilka godzin z rzędu. To nic dobrego. Badania udowodniły, że gry najnowszej generacji znacząco podnoszą poziom dopaminy, neuroprzekaźnika związanego z uczuciem przyjemności i nagrody. Oraz z uzależnieniami. Powstały badania pokazujące, że wzrost poziomu tego hormonu wywołany grami jest porównywalny do powodowego seksem i niewiele mniejszy niż po zażyciu kokainy. Połączenie adrenaliny i dopaminy może bardzo szybko doprowadzić do uzależnienia.

„Pracowałem z setkami ludzi uzależnionych od heroin i muszę przyznać, że leczy się ich łatwiej, niż z osobę naprawdę uzależnioną od technologii" – dr Nicholas Kardaras

Mój znajomy chodzi wszędzie z dwójką swoich dzieci, które nosy zawsze mają przyklejone do tabletów, a uszy zatkane słuchawkami. Odzywają się tylko wtedy, gdy padnie im bateria. Jakie są długofalowe efekty takiego zachowania?
Na własnej skórze przeżyłeś to, o czym mówię: dzieciaki tak wciągnięte w hiperstymulujący i podwyższający poziom dopaminy świat, że przedkładają ten matrix nad rzeczywistość. Powodem, dla którego wpływa to głównie na dzieci – aczkolwiek problem ten dotyka również ludzi dorosłych – jest nierozwinięty płat czołowy, część mózgu odpowiedzialna za planowanie, podejmowanie decyzji i kontrolę nad odruchami.

Neuropsychologowie nazywają ten płat „hamulcami", jednak rozwija się przez pierwsze 20 lat naszego życia. To właśnie dlatego nastolatkowi mają większą tendencję do zachowywania się w sposób ryzykowny – od skoków na bungee aż po seks bez zabezpieczeń. Nie mają kontroli nad swoimi zachciankami i nie potrafią myśleć o konsekwencjach. Co więcej, zarówno zażywanie narkotyków, jak i uzależnienie od wyświetlaczy hamuje rozwój płatu czołowego. Nałóg, jakim są gry komputerowe, działa więc dwojako. Samo uzależnienie napędza się poprzez negatywny wpływ na tę część mózgu, która może pomóc w walce z nim i jest kluczowa przy podejmowaniu decyzji.

Reklama

Czy taki nałóg można w ogóle porównywać z uzależnieniem od heroiny albo kokainy? Większość ludzi zapewne uważa, że nie, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, w którym smartfony są niezbędne.
Jestem zdania, że uzależnienie od wyświetlaczy spełnia wszystkie kryteria diagnostyczne. Uważa tak również Chińska Organizacja Zdrowia, podobnie jak podobne stowarzyszenia w innych krajach na całym świecie. USA jest nieco opóźnione w tej kwestii, nie figuruje ono jako „oficjalne" zaburzenie w DSM, a jako temat wymagający dalszych badań i oceny. O ile telefony może i są niezbędne – mówię może, ponieważ jednak można przeżyć bez smartfona – z całą pewnością nie potrzebuje ich 8-, 9- czy 10-latek.

Według mojej tezy powinniśmy dać mózgom młodych ludzi w pełni się rozwinąć, nim damy im dostęp do cyfrowych narkotyków. Pracowałem z setkami ludzi uzależnionych od heroiny i metamefataminy i muszę przyznać, że łatwiej pracuje się z nimi, niż z osobą naprawdę uzależnioną od technologii. Głównie dlatego, że ci drudzy są tak wszechobecni, że inni ludzie muszą wchodzić z nimi w interakcje, nie jest tak oczywiste w przypadku heroiny. Z mojego doświadczenia zawodowego wynika, że kluczem do uniknięcia uzależnienia jest świadomość zagrożeń oraz ograniczenie korzystania z technologii podczas kluczowych dla rozwoju młodego człowieka, zanim sprawa zacznie przeradzać się w prawdziwy cyfrowy nałóg, którego wyjątkowo trudno jest się pozbyć.

Reklama

Jak technologia wpływa na zaburzenia takie jak ADHD, stany lękowe, depresja, wysoki poziom agresji czy psychoza?
Badania prowadzone przez dr. Dimitria Christakisa udowodniły, że dłuższe sesje przed ekranem mogą zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia ADHD, a kilka uznanych publikacji naukowych wskazuje na relacje między korzystaniem z internetu a zaostrzeniem się stanów lękowych i depresji. Najbardziej szokujące w mojej opinii badania pokazały, że gry mogą wywoływać u dzieci stany psychotyczne, w których zatracają granicę między grą a rzeczywistością. To zjawisko nosi nazwę „Game Transfer Phenomenon" i było zgłębiane w Anglii przez dr. Marka Griffitha i dr Angelikę de Gotardi.

Gracze odczuwają bodźce słuchowe i wzrokowe na długo po zakończeniu rozgrywki. Po godzinach spędzonych w Minecrafcie można zacząć postrzegać świat rzeczywisty w formie sześcianów. Pracowałem z kilkoma nastolatkami, którzy z powodu nadużywania gier wideo przeżyli prawdziwe załamanie nerwowe, dwójka musiała być hospitalizowana. To przerażające. Wiemy, że dzieci uczą się odróżniać rzeczy rzeczywiste od nierzeczywistych – psychologia nazywa to „sprawdzaniem rzeczywistości" – między 3. a 10. rokiem życia. Wystawienie ich na bodźce zaburzające osąd podczas tej fazy rozwojowej może zakłócić ich umiejętność rozpoznawania rzeczywistości. To dużo mniej prawdopodobny scenariusz w przypadku ludzi dorosłych, choć nie niemożliwy.

Mimo że pozornie dzięki Facebookowi, Twiterrowi czy Instagramowi jesteśmy ze sobą połączeni bardziej niż kiedykolwiek, jednak ludzie przyzwyczajeni do komunikacji za pomocą wiadomości i mediów społecznościowych oddalają się od siebie. Jaka w tym rola wyświetlaczy?
Nazywam social media „iluzją połączenia". Johan Hari nazywa je „parodią" autentycznych relacji międzyludzkich. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, niezbędna są nam interakcja społeczna, jednak mam tu na myśli prawdziwą, głęboką, bezpośrednią i intymne połączenie – nie znajomych na fejsie i followersów na Twitterze.

Badania pokazały, że im więcej znajomych na fejsie, tym większe prawdopodobieństwo depresji. To „efekt porównania". Im większego mam doła, tym więcej wyidealizowanych obrazków i wycinków z szczęśliwego życia innych ludzi widzę. Umówmy się, nie umieszczamy na Facebooku zdjęć z gorszych okresów naszego życia. Wstawiamy raczej coś na zasadzie: spójrzcie, jakie mam odlotowe wakacje. Jeśli to jedyny rodzaj społecznej interakcji, w jaki wchodzisz, to po odpowiedniej dawce czegoś takiego, poczujesz się naprawdę marnie.

Setha znajdziesz na Twitterze