FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Wódka z widokiem na Czarnobyl. Poznaj przewodnika nielegalnych wycieczek po strefie skażenia

W oczach władz wyglądam na kogoś pomiędzy chuliganem a terrorystą. Robię to, bo mogę pójść tam, dokąd nikt jeszcze nie dotarł

Co roku tysiące ludzi nielegalnie wchodzi do strefy zakazanej w Czarnobylu, gdzie 30 lat temu miała miejsce najgorsza nuklearna katastrofa w dziejach ludzkości. Z rozległych terenów otaczających elektrownię atomową ewakuowano całą ludność, po czym na przestrzeni 30 kilometrów wokół niesławnego Reaktora nr 4 wytyczono strefę wykluczoną, w której znalazły się miasta Prypeć i Czarnobyl oraz dziesiątki mniejszych miejscowości. Do obszaru zamkniętego, nazwanego z czasem po prostu „zoną", można wejść tylko za okazaniem specjalnego pozwolenia i w towarzystwie oficjalnego przewodnika.

Reklama

Oczywiście zakaz nie był w stanie powstrzymać wszystkich ciekawskich. Początkowo z pewną dozą nieśmiałości, później w bardziej zorganizowany sposób, młodzi ludzie zaczęli przekradać się na odgrodzony teren, by doświadczyć skoku adrenaliny, trochę poszabrować, albo po prostu zrobić sobie piknik. Jeszcze kilka lat temu granice strefy nielegalnie przekraczało 10-15 osób rocznie, dziś są to całe setki.

Biura podróży organizujące oficjalne wycieczki do Czarnobyla mogą skontaktować cię z odpowiednimi ludźmi, którzy pomogą ci przedostać się do zamkniętego obszaru i zaprowadzą cię, dokąd tylko zechcesz za jedyne 80-150 dolarów (ok. 300-600 zł).

Możesz zobaczyć opuszczone wioski, bazę wojskową Czarnobyl 2 (a w niej ogromną antenę do wykrywania potencjalnych ataków nuklearnych), wesołe miasteczko w Prypeci, blokowiska, jezioro i kto wie co jeszcze, a to wszystko w miejscu, gdzie życie zamarło 30 lat temu. Ludzie, którzy organizują te zabronione wojaże, są nazywani Stalkerami.

Jeden z nich udzielił wywiadu VICE, w którym opowiedział o swoim „zawodzie" i o tym, jak ludzie są skłonni sporo zapłacić, by poigrać z niebezpieczeństwem, poczuć przypływ adrenaliny i napić się wódki w strefie wykluczenia. Kiril Stepanets ma 27 lat i utrzymuje się z oprowadzania nielegalnych wycieczek po Czarnobylu.

VICE: Jak zostałeś stalkerem?
Kiril Stepanets: Pierwszy raz wybrałem się do zony razem z oficjalną wycieczką w 2009 roku, ale od razu zdałem sobie sprawę, że takie coś jest zupełnie bez sensu; tylko biorą twoją kasę i robią ci wodę z mózgu. Pierwszy wypad na nielegalu zrobiłem w 2011 roku razem z grupą przyjaciół. Od tamtej pory regularnie tam chodzę.

Reklama

Dlaczego?
Mieszkam po sąsiedzku. Od Kijowa to jakieś półtorej godziny jazdy samochodem. Inni uciekają z miasta w Alpy albo Karpaty, ja jadę do Czarnobyla. Przez pewien czas pracowałem jako oficjalny przewodnik, ale wyrzucili mnie przez układy. No to zacząłem zabierać ludzi na nielegalne wycieczki. W oczach władz wyglądam na kogoś pomiędzy chuliganem a terrorystą. Robię to, bo mogę pójść tam, dokąd nikt jeszcze nie dotarł.

Straciłeś pracę przez układy?
Tak, wiesz, są tu kliki i grupy wzajemnej adoracji, nie lubią ludzi z zewnątrz. Niektórzy byli w zonie już wiele razy i w jakiś sposób czują, że należy ona tylko do nich. Robią się o nią zazdrośni jak o kobietę. No i cóż, to psuje relacje między ludźmi.


W domowych pieleszach i na wycieczce. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Jak można się tam przedostać?
Jedziemy samochodem albo busem aż do punktu kontrolnego, potem znajdujemy jedno z nielegalnych przejść i już na piechotę idziemy, dokąd tylko nam przyjdzie ochota.

Jak długo trzeba iść?
To zależy. Do Prypeci — największego miasta — idzie się kilka dni, do pobliskich wiosek krócej. Teraz gdy chodzę sam, trafiam w miejsca, w których ludzka stopa nie postała od 30 lat. Prypeć już trochę mi się przejadła; któregoś dnia po drodze do niej spotkałem jakieś 40 osób. To mnie mocno zniechęciło.

Nie boisz się radioaktywności?
A co to właściwie jest radioaktywność? To naturalne zjawisko. Nawet gdy tak sobie tu siedzimy, ze wszystkich stron otacza nas promieniowanie. 30 lat temu mogło ci zaszkodzić, dziś już właściwie nie. Jak przyjechałeś do tego kraju? W czasie jednego lotu samolotem dostajesz większą dawkę promieniowania niż ja przez tydzień w strefie. Idziesz na prześwietlenie zęba — dostajesz jeszcze więcej. Radioaktywność w Czarnobylu to strachy na Lachy.

Reklama

Więc nie zabierasz ze sobą żadnych liczników Geigera?
Teraz już nie. Jeśli mnie złapią, to skonfiskują mi cały sprzęt, który kosztuje kupę kasy. Dziś już go nie potrzebuję. Znam dobrze te tereny.

Czy władze często łapią stalkerów?
Mnie złapali już kilka razy.

I co wtedy?
Właściwie to nic. Rewidują cię. Zgłaszają sprawę do sądu, w końcu musisz zapłacić jakieś 10 euro grzywny. Oczywiście, jeśli przyszedłeś tylko pozwiedzać; gdy przyłapią cię na kradzieży, wygląda to zupełnie inaczej.

Co tam można ukraść?
Mnóstwo rzeczy: żelazo, drewno itd. Ja się w to nie mieszam.

Czy szaber się opłaca?
Słyszałem, że szabrownicy mogą się dorobić fortuny, ale ja się tego nie tykam. Chodzę tam, żeby nacieszyć się nietkniętymi przez człowieka miejscami, żeby robić zdjęcia i zbierać materiały do mojej książki. Wciąż też oprowadzam ludzi za opłatą.

Ile sobie liczysz?
Zależy od tego, dokąd chcesz pójść. Stawki zaczynają się od 80 dolarów. Ale nie zabieram ze sobą byle kogo, najpierw każdego muszę prześwietlić.

Jak trafiają do ciebie klienci?
Dowiadują się o mnie pocztą pantoflową, ale też za pośrednictwem niektórych biur podróży, które organizują oficjalne wycieczki.

Jacy ludzie chcą, żebyś ich ze sobą zabrał?
Na przykład biznesmeni, ludzie sukcesu, którym brakuje w życiu dreszczyku emocji. Dziennikarze, którzy chcą zrobić dobre zdjęcia albo po prostu są ciekawi Czarnobyla, o którym tyle słyszeli przez te wszystkie lata. I oczywiście 90 procent ludzi chce wejść na dach budynku w Prypeci, pić wódkę i patrzeć z góry na wymarłe miasto. Może być tak, że całe życie spędzasz w biurze, czy w fabryce i po prostu przez chwilę potrzebujesz poczuć, że jesteś wolny, że masz całe miasto dla siebie. Niektórzy biorą narkotyki, ale ja tego unikam.

Reklama

Gdzie tam można przenocować?
Mamy swoje kryjówki. Mieszkania, w których można zatrzymać się całą grupą, zarówno w Prypeci, jak i w wioskach.

Macie tam jakieś wygody?
Tylko kilka mebli, na które można paść po 40 kilometrach marszu. Ewentualnie trochę zaopatrzenia.

Ilu stalkerów jest oprócz ciebie?
Nie mam pojęcia, ilu ich jest teraz. Wcześniej było nas około piętnastu, wszyscy się znali. Dziś jest ich dużo więcej, nie ma już tej wspólnoty, ludzie się zmienili. Dziś walczymy między sobą.

Jak to: walczycie?
Jeden taki typ wie o mojej kryjówce, no i wybija mi szyby albo sika na łóżko. Śledzi mnie i w ogóle zachowuje się jak dupek. Ogólnie rzecz biorąc, zona zazwyczaj przyciąga niezłych popaprańców.

Też się do nich zaliczasz?
Sam nie wiem, każdy ma swoje ciemne strony. Jeśli ktoś mówi, że jest w stu procentach normalny, to pewnie jest wielkim egoistą. Każdy ma jakieś wady, taka już ludzka natura. Inaczej nie bylibyśmy ludźmi, tylko robotami.

Spotkałeś w strefie jakichś porządnych ludzi?
Tak, wielu. Mam tu dobrych przyjaciół. Poznałem kiedyś w Prypeci dziewczynę z Moskwy, która weszła na nielegalu, no i się zeszliśmy. Zaczęliśmy razem chodzić do zony. Nazywałem ją „moim radioaktywnym promyczkiem". Dziś już z nią nie jestem.

Czy zdarzają się wypadki?
Jeden z moich najlepszych przyjaciół, Rosjanin, poszedł do strefy w zimie, upił się i zasnął na dachu budynku. Miał mokre stopy i rano w ogóle ich nie czuł. Doczołgał się do głównej drogi, zadzwonił po gliny i oddał się w ich ręce. W końcu stracił palce obu stóp. A był jednym z najbardziej doświadczonych stalkerów.

Był zbyt pewny siebie?
Tak, zazwyczaj to właśnie ci z większym doświadczeniem pakują się w kłopoty, a nie żółtodzioby.

Czy są tam dzikie zwierzęta?
Całe mnóstwo. Są na przykład wilki, ale nie zbliżają się do ludzi. Są też dzikie konie, które mogą cię kopnąć, jeśli podejdziesz zbyt blisko, ale poza tym zostawią cię w spokoju. Czasem z białoruskiej strony może przyjść niedźwiedź, ale to naprawdę rzadkość.

Nie boisz się ich?
Zwierząt? Nie. Najgorsze co mogę napotkać to człowiek, a tych w zonie wciąż nie ma zbyt wielu. Za to właśnie lubię Czarnobyl.