​21 gramów nostalgicznej rozkoszy

Zdjęcia www.marksturkenboom.com

Żyjemy w czasach transgresji. Z gorsetu niegdyś ustalonych norm i praktykowanych granic zostały popioły. Dawne tabu śmierci, związane z koniecznym ograniczeniem kontaktu ze zwłokami, ogrywamy karnawałowo w trakcie imprezek, których motywem przewodnim jest apokalipsa zombie. Jasne to tylko bal reprezentacji. Na widok zgnilizny tkanek wciąż nas wzdryga. Ciała stopniowo więdnących Innych – bliższych i dalszych – opakowaliśmy w cztery ściany szpitali. Trzymamy ich z dala od barwnego, zmediatyzowanego dnia codziennego. Odchodzące z tego świata ciało nie nadaje się na temat rozsyłanego znajomym Snapchata. To detal. Liczy się tu i teraz. Śmierć jest domeną telewizornii i zlotów nastoletnich fanek „Zmierzchu”, pragnących poczuć w środku rozanielonego żywego trupa. On nie gnije. On błyszczy bladością w blasku słońca i smartphonowych flaszy.

Videos by VICE

Wstręt do realnego rozkładu pozostał. Dawne kultury znajdowały ukojenie w zbielałej kości. Nasza, współczesna, zdaje się podobnego zaznawać spokoju, gdy zmarły krewniak zostanie skremowany. W Polsce kremowanie nie jest jeszcze zbytnio popularne. Pracownicy branży funeralnej przyznają jednak, że ludzie młodszego pokolenia coraz częściej zgłaszają się z chęcią sproszkowania bliskiego po wybiciu jego godziny. Domyślać się można, iż na życzenie samego denata. Zapóźnione prawo Rzeczypospolitej trzeciej nakazuje przechowywać urny z prochami wyłącznie na cmentarzach. Rozsypując bliskiego we własnym ogródku albo stawiając naczynie nad łóżkiem w sypialni popełnia się wykroczenie, za które grozić może nawet 30 dni aresztu. Nie mniej, nierzadką jest praktyką odsypywanie pewnej części prochów (ze standardowych 3 litrów) na potrzeby rodzinnego relikwiarza.


Zdjęcia www.marksturkenboom.com

Na Zachodzie problemów takich nie ma. Los naszych prochów leży w naszych rękach. Zgodnie z logiką panestetyzacji zmuszającej nas do postowania na fejsie (podphotoshopowanych?) zdjęć z wakacji w Bangkoku (modna destynacja) lub Międzyzdrojów (modna nieco mniej), także śmierć i rytuał odchodzenia winne być możliwie zindywidualizowane oraz przykuwające uwagę. I tak wzorem Hunter S. Thompsona można wystrzelić się w powietrze pod postacią fajerwerków. Co prawda armata nie spocznie na szczycie 47 metrowej wierzy w kształcie pięści trzymającej łodygę peyotlu, no ale nie każdy wieść musiał żywot tak wykręcony, jak twórca gonzo. Dla preferujących coś mniej widowiskowego, a przy tym bardziej praktycznego, to firma Holy Smoke wpakuje jego prochy w naboje do shotguna. Esteta zażyczyć sobie może by skończyć jako witraż albo brylant, ewentualnie biżuteria dla znajomych i rodziny. Praktyka wyrobu takich pamiątek-relikwii to nic nowego. W Wiktoriańskiej Anglii noszono ozdoby z zaimplementowanymi włosami, tkanką zdolną przetrwać próbę czasu. My poszliśmy dalej, wiadomo – transgresja. Jest też opcja zmieszania naszych sypkich szczątek z atramentem, by następnie bliscy mogli wykorzystać go do tatuażu. Pośmiertny portret sporządzony z prochów na tym tle wypada słabo, ale to wciąż godna uwagi alternatywa dla zajścia komuś za skórę pod postacią ornamentu. Obrazy zresztą są nieodłącznym elementem kultu zmarłych, i to od czasów najdawniejszych. Gdy „w proch się obrócisz”, w istocie zostanie po tobie tylko nieobecność (chyba że uprzednio zrobiono z twoich szczątek winylową płytę). Stąd potrzeba potomnych, by przedłużyć twój żywot, by zakląć go w fetyszu, nowym, symbolicznym „ciele”.


Zdjęcia www.marksturkenboom.com

Na tegorocznym expo w Mediolanie duński designer Mark Sturkenboom zaprezentował swoją wersję symbolicznego „ciała”. „21 gramów” to kunsztownie wykonana szkatułka o wyrafinowanej estetyce. Delikatna barwa, utrzymana w subtelnym odcieniu szarości wraz ze złotymi detalami pieści oko nawet nieszczególnie wytrawnych koneserów pięknych przedmiotów. Projekt wziął swą nazwę od określonej przez MacDougalla domniemanej wagi duszy człowieczej i trzeba powiedzieć, że to miano dobrze oddaje ducha całości. Ten swoisty memory-box, zamykany na kluczyk-wisiorek, stanowi w zamyśle twórcy furtkę do unieśmiertelnionej pasji, zdolnej przybrać kształt bardzo realnej rozkoszy. Szkatułka zawiera w środku szklaną, przezroczystą urnę o fallicznym kształcie (a jakże!), zdolnej pomieścić 21 gramów prochów zmarłego partnera. Jest tam także flakonik z rozpylaczem przeznaczony do przechowywania jego ulubionych perfum. Ponadto wyposażona została w szufladkę na drobiazgi oraz niewielki zestaw nagłośniający. Po włożeniu IPhonea we właściwe gniazdko z głośniczków stylizowanych na niezapominajki rozbrzmieć może „nasza (ich) piosenka”, akompaniując w ten sposób intymnemu zbliżeniu z pozostałościami kochanka spokojnie spoczywającymi w sugestywnym etui. Ręcznie wykonany zestaw do obcowania z nostalgią, kierowany jest do wdów, które pomimo utraty ukochanego, wciąż myślą o nim z miłością i pożądaniem. Stanowić ma remedium na żal i tęsknotę, z którym zmagają się osamotnione kobiety. Podłóg Bataille „by pożądanie wykreowało sobie kształt najbardziej mu odpowiadający, trzeba, żeby potraktowało swój ludzki przedmiot jako rzecz”. Obiekt musi zostać dostrzeżony jako idealnie bierny, gotowy zrezygnować z własnego pragnienia, poddać się procesowi urzeczowienia. Czy nie tym jest właśnie zredukowany do prochu, a jednak wciąż „żywy” i gotowy dostarczać przyjemności eksmałżonek? Maksymalnie oddalony od wszelkich autonomicznych potrzeb, a równocześnie na wyciągnięcie ręki. By po niego sięgnąć, wystarczy otworzyć stylowe pudełeczko. Sturkenboomowi udało się wprzęgnąć grozę przejścia „na drugą stronę” w idealny obiekt zaspakajania chuci. Czy śmierć można poddać większej desakralizacji? Na razie dzieło nie jest jeszcze wystawione na sprzedaż.