FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Odkrywkowe miasto

Wielka dziura pożera miasto w Peru

Panoramiczny widok kopalni w środku Cerro de Pasco. Zdjęcie autor tekstu

Kiedy przyjechaliśmy do Cerro de Pasco, średniej wielkości miasta położonego wysoko w peruwiańskich górach, była noc. Wlekliśmy się przez kręte, zatłoczone ulice. Minęliśmy też słynny pomnik Daniela Carriona, trzymającego w ręku strzykawkę. Ten legendarny student medycyny wstrzyknął sobie dawkę choroby, którą nazwano później jego imieniem. W dzielnicy kolonialnej podeszliśmy do ściany zamalowanej graffiti, na której widniał napis: „Własność prywatna". Poczułem wielką pustkę jak wtedy, kiedy człowiek wie, że jest nad oceanem, ale nie może go w pełni zobaczyć.

Reklama

Wspiąłem się na skałę i rozejrzałem dokoła. Miasto i okolice były spowite blaskiem. Przede mną roztaczała się dziura, którą oświetlały wyłącznie reflektory ciężarówek toczących się po jej zboczach. To jest właśnie El Tajo – kopalnia odkrywkowa.

Wedle kosmologii andyjskiej Ziemia to Pachamama (Matka Ziemia), a te masowe kopalnie polimetali to miejsce dosłownej penetracji. Wąwóz ma 1,2 mili szerokości, a jego głębokość jest porównywalna z wysokością Empire State Building. Dniami i nocami maszyneria do kruszenia skał wydaje niskie mechaniczne dźwięki, które dzięki kształtowi wyrobiska rozprzestrzeniają się niczym za sprawą głośnika. To dźwięk miasta zjadanego żywcem.

Zdjęcie autor tekstu

Cerro de Pasco to przyrodniczo-urbanistyczna katastrofa. Kopalnia odkrywkowa, którą otwarto w 1956 roku, znajduje się w samym środku miasta – nie na obrzeżach, tylko w mieście. W miarę jej rozrostu tysiące rodzin musiało się przenieść na niezagospodarowane tereny, gdzie w większości brak podstawowych warunków sanitarnych. Obecnie w mieście brakuje wolnej przestrzeni. W 2008 roku Kongres Peru przegłosował ustawę nr 29293, która zakładała przesiedlenie całej populacji 67 tysięcy ludzi, jednak zlekceważono to postanowienie.

– Nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego mogło mieć miejsce w krajach rozwiniętych – mówi Jhames Romero, mechanik zajmujący się konserwacją maszyn wydobywczych.

Kopalnia nie rozrasta się od jakichś dwóch lat. Jednak ostatnio Volcan (firma, która obecnie zarządza kopalnią) wykupił domy na obrzeżach i przemalował je na jaskrawą zieleń. Jako że większość miasta – nie wyłączając dzielnicy kolonialnej – zmieniła kolor, wszyscy zastanawiają się, co będzie dalej. Żadna z osób, z którymi rozmawiałem, nie wydaje się optymistycznie nastawiona.

Reklama

Cerro de Pasco zawsze było miastem górniczym. W 1630 roku Hiszpanie znaleźli tutaj złoża srebra i w XVII, XVIII i XIX wieku było ważny źródłem kolonialnych dochodów. W 1902 roku US Cerro de Pasco Corporation wykupiła miejskie kopalnie dzięki pieniądzom J.P. Morgana, Henry'ego Claya Fricka, Hearstów, Vanderbiltów i kilku innym baronów złotej ery. W ten sposób skonsolidowano większość przemysłu wydobywczego pod rządami jednej firmy. Kiedy firma otworzyła kopalnię, nie planowano wysiedlania ludności, której liczebność znacznie wzrosła w pierwszej połowie XX wieku.

Przedmieścia Carhuamaca – plac zabaw, szkoła podstawowa i reszta miejsc znajdujących się u stóp wielkiej hałdy skażonych odpadów skalnych. Zdjęcie autor tekstu

Cerro de Pasco zawsze było zbyt paskudnym miejscem, żeby móc nazywać je domem. Odwiedzający miasto w 1831 roku Alexander Cruickshanks napisał, że Cerro de Pasco „wygląda jak krajobraz pokryty neutralnym odcieniem". Dodał też, że „domy są małe i ciemne, a masy ludzi nędzne i nieszczęśliwe".

Dumni mieszkańcy upierają się, że to miasto wytrwałych. Panuje tu zimno, a wysokość ponad 4330 m n.p.m. sprawia, że jest to jedno z najwyżej położonych miast na świecie (woda w Cerro wrze w temperaturze 85 stopni Celsjusza). Fizyczne skutki przebywania na tak dużej wysokości są podobne do okropnego kaca. Górnictwo sprawia, że jest to najbardziej niezdrowe miejsce do życia na całej planecie.

– Cerro jest całkowicie zanieczyszczone – twierdzi Zenón Aira Díaz (70 lat), długoletni mieszkaniec miasta i historyk. Centrum Kontroli i Prewencji Chorób odnotowało w 2007 roku, że 60 procent pobranych próbek gleby z gospodarstw z Cerro i okolicznych miast zawierało 1200 jednostek ołowiu na milion, czyli trzy razy więcej niż dopuszczana przez Amerykańską Agencję Ochrony Środowiska bezpieczna dawka dla dzieci. W próbkach gleby pobranych z mocno uczęszczanych tras odnotowano 20 tysięcy jednostek na milion.

Reklama

Większość zanieczyszczeń pochodzi z odpadów wydobywczych, które są mieszanką metali ciężkich takich jak ołów i odłamków skalnych i ziemi wytwarzanych przez tego rodzaju górnictwo. Formuje się z nich wielkie (i kolorowe) wzgórza wokół miasta. Pozostawione na wolnym powietrzu odpady wydobywcze oddają pierwiastki zanieczyszczające środowisko, takie jaki kadm, rtęć i arsen. Jeden stos znajduje się tuż obok szpitala, inne otaczają całe suburbia Carhuamaca, wznosząc się nad domami, szkołami i zniszczonymi placami zabaw. Przejeżdżające samochody albo przechodzące stado bydła wzniecają chmurę kurzu, z której można posmakować metalu. W latach 20. XX wieku firma górnicza zaczęła składować odpady w pobliżu jezior, których się nie oczyszcza.

Szpital w Cerro de Pasco, położony po przekątnej od kolejnego kopca odpadów. Zdjęcie Maxim Holland

W maju 2012 roku peruwiański rząd zadeklarował, że na terenach otaczających zanieczyszczone jeziora wprowadzi stan wyjątkowy i przeznaczy 20 milionów dolarów na leczenie objawów skażenia ołowiem, które są powszechne zwłaszcza wśród dzieci. Aż do dziś nie wydano z tej sumy ani dolara. – To tak samo, jak powiedzieć komuś, że ma gruźlicę, a potem kazać mu się odpieprzyć – mówi Denis Cristobal, 29-letnia położna, która pełni też funkcję burmistrza miasta położonego obok Quiulacocha, jednego z zatrutych jezior. Podczas gdy jej syn zasnął oparty o jej udo, opowiedziała mi dzieciach cierpiących z powodu marskości wątroby i opóźnień w rozwoju. Znajdowaliśmy się pięć minut drogi od zanieczyszczonego jeziora, która nazywała „eksjeziorem Quiulacocha".

Reklama

Kiedy przejeżdżaliśmy koło fioletowej wody, musiałem zatrzymać samochód, żeby upewnić się, czy nie mam halucynacji. – Nazywamy to postępem – wytłumaczyła mi moja towarzyszka podróży Elizabeth Lino, urodzona w Cerro pisarka, artystka, aktywistka i samozwańcza ostatnia królowa Cerro de Pasco. Ironiczna kampania proklamująca kopalnię jako dziedzictwo kulturowe przyniosła jej krajową sławę i podziw.

– Sytuacja w Cerro de Pasco wcale mnie nie smuci. Denerwuje mnie – powiedziała Lino, kiedy wspólnie popijaliśmy butelkę pisco w drodze z Limy. – Na to nie ma żadnej rady. Ta dziura nie stanie się znów częścią ziemi, a te skażone jeziora nie staną się znów naturalnymi jeziorami.

Gęsto zaludniona część miasta, otaczająca jezioro zanieczyszczone odpadami z kopalni. Zdjęcie autor tekstu

Przy wjeździe do rozległej siedziby Volcan widnieje wielki czerwony znak: „Bezpieczeństwo nie podlega negocjacjom, twoje życie też nie". Ale w małych społecznościach takich jak Quiulacocha firmy prowadzą negocjacje ze zdominowanymi przez mężczyzn kolektywami rolnymi i omijają urzędników takich jak Cristobal. – W procesie partycypacyjnym – wyjaśnia Denis – nikt nie bierze nas pod uwagę. (Firma nie zgodziła się na rozmowę ze mną, podobnie jak górnicy, którzy spacerowali w pomarańczowych kombinezonach wzdłuż ulic, patrząc ponuro. Kiedy odwiedzaliśmy obóz górniczy, podążał za nami nieoznakowany srebrny SUV).

Tymczasem władze państwowe nie zrobiły nic w sprawie regulacji wydobycia surowców. – Rząd i kompanie górnicze to sprzymierzeńcy – mówi Calmex Ramos, inżynier środowiska i aktywista. Gminy budują bogate stadiony i pomniki pisco sour, peruwiańskiego koktajlu (malversiones – tak nazywa je Lino). Tymczasem projekty, takie jak przesiedlenia czy ambitny, ale źle zarządzany, wart 45 milionów dolarów system nawadniania, zawiodły. Korupcja nadal stanowi poważny problem. W maju aresztowano gubernatora Pasco, po tym jak sfilmowano jego współpracowników przyjmujących 100 tysięcy dolarów łapówki za kontrakt na roboty publiczne.

Tak więc górnictwo się kręci. Po 400 latach trudno byłoby sobie wyobrazić życie bez kopalni. Romero, mechanik, powiedział mi, że jest przerażony degradacją środowiska, ale on i jego koledzy mogą zarobić przez miesiąc na kopalni 500 dolarów, czyli znacznie więcej, niż wyciągnęliby jako rolnicy. Wszędzie znajdują się pomniki górnictwa, a w sklepach z pamiątkami wszystko ma związek z górnictwem (wyjątek stanowi pobliska skała, która kształtem przypomina lamę).

Jednak ta duma nosi znamię zagłady. – Jaką mamy nadzieję na przyszłość? Absolutnie żadną – mówi prof. Pablo Melgarejo, z którym spotkałem się na festiwalu żywności na jednym z miejskich stadionów. Zapytałem go, co czuje, gdy patrzy na kopalnię. – To katastrofa i myślę sobie: Cholera, dokąd zmierzamy? Gdzie skończymy, jeśli to nas pożre? – odpowiedział. W dniu mojego wyjazdu kopalnię wypełniała ciężka szara chmura. Wzdłuż drogi wyjazdowej z miasta ktoś wypisał wielkimi czarnymi literami po hiszpańsku: „Długiego kurewskiego życia, Cerro de Pasco".