FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Bar założony przez grupę tajskich prostytutek. Kim są kobiety stojące za pierwszym takim barem w Tajlandii?

Stereotyp Azjatki, która jest wykorzystywana przez turystów, sprawił, że niewiele osób spodziewa się miejsca, gdzie tajskie prostytutki stoją na czele obrony swoich praw. Mimo skromnej i raczej nędznej fasady bar Can Do jest właśnie takim ośrodkiem

Ping Pong w barze Can Do. Wszystkie zdjęcia robione przez Charlotte England.

Can Do w północnej Tajlandii jest prawdopodobnie pierwszym i jedynym barem, którego właścicielami są pracownice seksualne.


Mai Janta siedzi na zewnątrz swojego baru w Chiang Mai. Mówi, że żałuje późnego startu w fachu: „Pracowałam w piekarni, w restauracji, miałam małą firmę, pracowałam przy rządowym programie rezerwatu przyrody", wspomina, podkreślając, jak bardzo nienawidziła pracy w piekarni. „Czasami wydaję mi się, że zanim zaczęłam pracować w seks biznesie, marnowałam życie, łapiąc się tych wszystkich zajęć".

Reklama

Malee Van Derberg pracuje w przemyśle seksualnym od kilku dekad. Jest też zażartą aktywistką praw ludzi pracujących tak jak ona. Wtrąca: „Przez te lata zdążyłam zbudować cztery domy, wysłałam trzy osoby na uniwersytet, a dwójkę swoich dzieci posłałam do prestiżowych, prywatnych szkół w Tajlandii". Po czym dumnie dodaje: „Zrobiłam więcej dla rozwoju swojej rodziny i infrastruktury mojej wioski aniżeli rząd oraz wszystkie światowe organizacje''.


Przeczytaj też: Klient prostytutek.


„Nie chodzi tylko o pieniądze", dodaje. „Masz sporo wolnego czasu, możesz uczyć się za dnia - masz dużo więcej wolności niż w większości zawodów. Uczymy się wiele o ludzkim zachowaniu. To bardzo interesujące. Mamy szanse uczenia się obcych języków oraz poznania ludzi z całego świata".

Fah uczy znajomą tańca na rurze w Can Do.

Pytam Jantę, co chciałaby zmienić w swojej pracy. Odpowiada szybko, że prostytucja w Tajlandii powinna zostać zalegalizowana. Dzięki temu wszyscy zajmujący się nią mogliby zostać objęci prawem pracy, co zakończyłoby wykorzystywanie ludzi. Chciałaby również, aby klienci byli trochę bogatsi i przystojniejsi.

Zarówno Janta, jak i Van Derberg są członkiniami Empower – organizacji broniącej praw ludzi zajmujących się prostytucją w Tajlandii. Janta jest również menadżerem małego baru Can Do. Bar znajduje się w czerwonej dzielnicy południowo-wschodniego Chiang Mai i rozciąga na całej długości Loi Kroh Road.

Podczas rozmowy z Jantą, inne kobiety co chwilę włączają się, dodając coś od siebie. Siedzą z nami tylko na kilka minut. Są zajęte rozmowami między sobą oraz przygotowaniem wspólnej kolacji.

Reklama

Pewnego dnia grupa prostytutek tu, w Chiang Mai, stwierdziła, że rząd nie rozumie, o co im chodzi. Nikt nie chce zrozumieć, w czym tkwi problem, więc same zbudują taki bar.

Stereotyp Azjatki, która jest wykorzystywana przez turystów, sprawił, że niewiele osób spodziewa się miejsca, gdzie tajskie prostytutki stoją na czele obrony swoich praw. Mimo skromnej i raczej nędznej fasady bar Can Do jest właśnie takim ośrodkiem.

Według Liz Hilton, australijskiej wolontariuszki, pracującej od 23 lat dla Empower, Can Do jest jedynym barem w Tajlandii, jeśli nie na świecie, który jest całkowicie kierowany przez grupę pracownic. Jest również przykładem tego, jakie warunki pracy powinny panować w tego typu przemyśle.

„Bar Can Do powstał, ponieważ prostytutki od lat opowiadały się za godnymi warunkami pracy", wyjaśnia Hilton. „Pewnego dnia tutejsza grupa, stwierdziła, że rząd w ogóle nie rozumie, o co im chodzi. Nikt nie chce zrozumieć, w czym tkwi problem, więc same zbudują taki bar". Wyłożyły więc pieniądze i zebrały milion bahtów (prawie 30 tys. dolarów) na budowę"

Plakat w barze Can Do.

Biorąc pod uwagę rozmiar, historię oraz warunki, jakie panują w tajskim przemyśle seksualnym, nie dziwi fakt, że tutejsze prostytutki mobilizują siły i żądają zmian. W Tajlandii żyje około 300 tys. osób zajmujących się prostytucją i pomimo krajowego zapotrzebowania na takie usługi, turystyka seksualna w tym kraju jest ogromna. Już w latach sześćdziesiątych armia amerykańska określiła Tajlandię mianem idealnego miejsca do „odpoczynku i relaksu" dla żołnierzy walczących w wojnie Wietnamskiej. Prawa obejmujące prostytucję pozostają jednak dość mgliste – w zależności od interpretacji tajskiego prawa, prostytucja jest nielegalna lub jej zasięg ma być bardzo ograniczony. Podczas gdy właściciele barów z „dziewczynami" stale dają łapówki skorumpowanej policji, kobiety pracujące w seksbiznesie nie są formalnie zatrudnione, ponieważ w prawie nie ma takiego zawodu jak prostytutka. Kobiety pozostają bez wszelkich praw do opieki społecznej, zdrowotnej i emerytalnej.

Reklama

To mężczyźni najczęściej są właścicielami barów i to oni wykorzystują niepewną pozycję swoich pracownic do zdobycia jak największego zysku. Janta wyjaśnia, że największe zyski przynoszą drinki, które mężczyźni muszą kupić dziewczynom, aby pozostać w barze oraz z „kar" - opłat, którą płaci klient, kiedy chce zabrać dziewczynę poza bar.

Jesteśmy jedyną organizacją, która pracuje z kobietami, nie nad nimi.

Osoby zajmujące się prostytucją zazwyczaj dostają niewielką wypłatę – od 3,000 bahtów (82 dolary) do 13,000 bahtów (357 dolarów) miesięcznie. Warunkiem stałej płacy jest spełnienie określonych wytycznych - ilości drinków oraz wyjść z klientem. Jeśli pracownica nie spełni oczekiwań, nie dostaje części wypłaty. Właściciel może potrącić za szereg drobnych wykroczeń, nakładając kary za opieszałość/powolność, nieobecność na zebraniach, a nawet za każdy dodatkowy kilogram. Ilość kar sprawia, że łatwiej znaleźć się pod czerwoną kreską i ostatecznie być dłużną na koniec każdego miesiąca.

Pomimo tego, kobiety z Empower sądzą, że eksploatacja kobiet nie jest równoznaczna z seksbiznesem. Stawiając się po tej samej stronie co Amnesty International Empower twierdzi, że wykorzystywanie pracowników seksualnych jest wynikiem braku ochrony prawnej oraz wszechobecnej niechęci Tajów do ludzi zajmujących się prostytucją. Podczas gdy Empower dąży do zmian społecznych, Can Do chce poprawiać obecne warunki na bardziej sprzyjające.

Reklama

Kierują nas do drobnych prac, ale nie dają możliwości zarządzania. Nie posiadasz budżetu, nie masz wpływu na program – jesteś obiektem politowania.

„Pracujemy wedle zasad tajskiego prawa pracy", wyjaśnia Janta. „Jesteśmy w pracy przez osiem godzin dziennie i dostajemy płacę, jaką przewiduje prawo pracy. Nie ma cięć w pensji, a miejsce pracy jest czyste i bezpieczne. Do tego mamy cztery dni wolnego na miesiąc, płacone chorobowe oraz dostęp do ubezpieczeń społecznych".

W odróżnieniu od innych barów, w Can Do pracownice nie są zmuszane do picia drinków i nie mają narzuconego udziału w ilości wypitych koktajli. Jeśli klient kupi drinka, wybierają, czy wolą alkohol, napój, czy wodę. Nie ma również opłaty barowej – kobiety same decydują, kiedy są poza lokalem.

Za dnia, pokoje nad barem i zaraz za nim służą do zebrań, zgromadzeń oraz zajęć. Thanta Laowilawanyakul, dowcipna i zawsze uśmiechnięta kobieta (prosi, aby nazywać ją „Ping- Pong") mówi, mi, że Can Do to bardzo ważne miejsce, ponieważ zrzesza ludzi, którzy normalnie nigdy by się nie spotkali. Pracownicy z różnych przybytków (bary, salony masażu czy burdele), jak i różnego pochodzenia spotykają się w Can Do, aby się zrelaksować, nawiązać nowe kontakty oraz wymienić informacjami.

Odwiedzam Can Do w piątek wieczorem. Zaraz po szóstej, Fah Sang-Hut, dwudziestodwuletnia, najmłodsza z grupy pracownica, otwiera lokal i przynosi mi i Liz piwo. Janta znika na chwilę i wraca z pomalowanymi na czerwono ustami.

Reklama

Pracownice innych barów w Loi Kroh (lub każdej innej dzielnicy czerwonych latarni w Tajlandii) zazwyczaj wyglądają na zestresowane i znudzone. Wieczorami wychodzą na ulice pod ciśnieniem – albo zachęcą klientów do wejścia, albo stracą część wypłaty. W Can Do natomiast wszystko wygląda inaczej, jest dużo do roboty i mało do narzekania. Dwie kobiety czekające na klientów grają w bilarda, Sang- Hut próbuje nauczyć Peung tańca na rurze a grupa kobiet siedzących dalej dzieli się zimnym, niebieskim koktajlem, od którego dostaję okropnego kaca następnego dnia.

Malee jest prostytutką od kilkudziesięciu lat. Pracuje również jako aktywistka obrony praw osób pracujących w seksbiznesie.

Żadna z kobiet nie wydaje się zainteresowana, kiedy do lokalu wchodzi klient. Powoli, jedna po drugiej, zaczynają znikać z sali. Janta niechętnie wyjaśnia, że ten mężczyzna ma złą reputację - jest straszną sknerą. Ostatecznie facet zostaje sam przy barze i w końcu wychodzi.

Później, kiedy wracam rowerem do domu, widzę tego samego faceta zaczepiającego kobietę z innego baru. Ciekawe, czy ona musi wyrobić normę?

Po powrocie do Can Do, popijam niebieski koktajl i dopytuję Hilton o Empower. Liz prosi kobiety w lokalu o ściszenie rozbrzmiewającego głośno popu, po czym opowiada, że organizacja została założona w 1985 roku w Patpong (dzielnicy czerwonych latarni w Bangkoku) przez tajskiego aktywistę o imieniu Chantawipa Apisuk oraz grupę prostytutek. Empower nieformalnie miał swój początek w grupie kobiet, które spotykały się na pogawędkach. Pogawędki przekształciły się w lekcje angielskiego, aby na końcu stać się organizacją chroniącą prawa ludzi pracujących w seksprzemyśle. Założeniem było zapewnienie przestrzeni, którą pracownice mogą zarządzać i w której mogą się organizować. Gdzieś, gdzie mogą realizować swoje prawa do edukacji, opieki zdrowotnej, oraz dostępu do pomocy prawnej i uczestnictwa w polityce.

Reklama

Dziś Empower ma ośrodki w kilku miastach – Chiang Mai, Phuket, Bangkoku i Mae Sot na granicy z Birmą (dawne Mjanma). W samym Chiang Mai organizacja dociera do 239 miejsc (barów, salonów masażu, burdeli), oferując wsparcie ok. 3,5 tysiącom kobiet.

Według Hilton, w 1985 roku, oprócz Empower, w Tajlandii nie działała żadna organizacja zajmująca się seks biznesem. Sugeruje, że obecny krajobraz jest inny, niż dawniej. Wszystko przez obecność różnych organizacji zajmujących się ochroną praw osób pracujących w przemyśle. Hilton bezkompromisowo twierdzi, że Empower jest nadal wyjątkowe. „Jesteśmy jedyną organizacją, która pracuje z kobietami, nie nad nimi", twierdzi i dodaje, że Empower jest prowadzona przez pracownice seksualne, a porządek zawsze ustalały kobiety. Hilton dodaje, że inne organizacje kierują się założeniem, że praca w przemyśle seksualnym jest po prostu zła, a pracownice są ofiarą biedy i handlu ludźmi. Wiele organizacji sprzeciwia się takiej pracy, ale podłożem ich działań są raczej pobudki moralne lub religijne.

Nie raz słyszysz lub czytasz o tajskich studentkach sprzedających seks. My twierdzimy, że „to po prostu pracownice seksualne, które są studentkami, nie ma się czym martwić.

Według Hilton takie podejście organizacji pozarządowych nie pomaga. Oprócz piętnowania, organizacje nie są zainteresowane faktycznymi problemami pracownic seksualnych.

„Twierdzą, że pracują dla tych kobiet", mówi mi Van Derberg, dodając po chwili, „ może będziemy uczyć się dzięki nim angielskiego, ale później będą chcieli, abyśmy zmieniły pracę i religię, więc w sumie to my jesteśmy ofiarami". Ping Pong przytakuje. „Kierują nas do drobnych prac, ale nie dają możliwości zarządzania. Nie posiadasz budżetu, nie masz wpływu na program – jesteś obiektem politowania".

Reklama

Innymi słowy, nie możesz sprzedawać usług seksualnych i pracować dla takiej organizacji, ponieważ zmuszają cię do przerwania pracy", dodaje Van Derberg. „Niektóre organizacje zabraniają ci powrotu do dawnej pracy czy spotykania ze starymi znajomymi".

Wiele kobiet ma ambicje wykraczające poza seks biznes, ale to nie znaczy, że całkowicie chcą skończyć ze swoim zawodem. Widzą w nim potencjał lukratywnego dodatkowego zajęcia, którego zaletą są elastyczne godziny pracy. Empower popiera ten wybór. „Nie raz słyszysz o tajskich studentkach sprzedających seks. My twierdzimy, że „to po prostu pracownice seksualne, które są studentkami, nie ma się czym martwić, to działa też w drugą stronę".

Ostatecznie udaje mi się dotknąć drażliwego wśród kobiet tematu – handel usługami seksualnymi oraz co rząd Tajlandii robi, aby go powstrzymać. W 2012 roku Empower opublikował potępiający raport, w którym stwierdza: „doszliśmy do momentu, w którym ilość kobiet wyzyskiwanych przez organizacje przeciwko handlowi usługami seksualnymi jest większa niż liczba kobiet, które są przez handlarzy wykorzystane".

Proszę Hilton o wyjaśnienie. „Do 1998 roku handel był ogromnym problemem", mówi mi. „Empower pracowało cały ten czas, kiedy handel istniał. Byliśmy w trudno dostępnych burdelach i wiemy, jak cały proceder wygląda od środka. „Szukaliśmy oznak handlu, ale stopniowo się zakończył". Hilton twierdzi, że według obserwacji Empower, handel usługami seksualnymi w Tajlandii prawie wyginął.

Reklama

Dlaczego świat przerażony jest faktem, że młoda kobieta z klasy pracującej, która nie mówi po angielsku i w większości nie jest biała może się przemieszczać w poszukiwaniu pracy?

Dodaje, że sposoby działania tych organizacji zupełnie nie działają. „Kobietom, o których wiedzieliśmy, że zostały zmuszone do pracy, oferuje się rozwiązania, które nawet kiedyś były nie do przyjęcia", dodaje, argumentując, że władze nazywają to „ratunkiem i powrotem" ofiar handlu. W rzeczywistości jest to represyjny i agresywny proces, który łatwiej opisać jako „aresztowanie, karcer i deportacja". Operacje te są często tak ogólne i bezładne, że skupiają się na przymusowej deportacji imigrantów, którzy nie mają dokumentów, zamiast na pomocy kobietom.

W raporcie Empower opisuje incydent, w którym pięćdziesięciu uzbrojonych policjantów zrobiło nalot na bar karaoke i zatrzymało osiem pracujących tam kobiet – wszystkie były birmańskimi emigrantkami. Kiedy kobiety próbowały uciec, zamknięto je w łazienkach, po czym kazano im odbić odciski kciuków na oświadczeniu napisanym po tajsku, którego nie rozumiały. Ich telefony i przedmioty osobiste zostały skonfiskowane a same zostały zatrzymane na ponad miesiąc.

Opinia Empower na temat handlu jest kontrowersyjna – bezpośrednio przeciwstawia się teorii Organizacji Narodów Zjednoczonych. ONZ twierdzi, że handel usługami seksualnymi jest nadal ważnym problemem w Tajlandii. Natomiast trudno odrzucić w tej sprawie głosy podróżujących za pracą kobiet. Szczególnie tych, które były świadkiem lub same doświadczyły krzywdy z obu stron (handlarzy oraz organizacji przeciwdziałającym handlowi ludźmi).

Reklama

Rysunek poglądowy na ścianie pokoju, w którym odbywają się lekcje i spotkania, nad barem Can Do.

Van Derberg to szczególnie poinformowana osoba: w wieku piętnastu lub szesnastu lat wyjechała ze swojej wioski w Birmie do Tajlandii. W tamtych czasach handel usługami seksualnymi był na porządku dziennym. Stanowczo odrzuca popularną teorię o handlu oraz o tym, kto pada jego ofiarą.

„Postanowiłam wziąć udział w tej przygodzie i przy odrobinie szczęścia zbudować lepsze życie dla mnie i mojej rodziny" pisze w sieci. „W naturalny sposób zostałam głową rodziny. Nie było nikogo, kto miałby nas utrzymać… Miliony młodych dziewczyn na całym świecie, takich jak ja, znalazły się w takiej samej sytuacji i podjęło właśnie taką decyzję".

Kiedy przyjechała do Tajlandii, Malee Van Derberg (podobnie jak Janta) łapała się różnych prac (głównie jako służąca), ale wszystkie wydawały się nudne. Kiedy miała 21 lat, znajoma poleciła jej zatrudnienie w seks biznesie. Odkryła, że może zarobić więcej pieniędzy jako prostytutka aniżeli w każdej innej pracy.

Jesteśmy zmuszane do życia w kłamstwie, że władze graniczne i polityka przeciw handlowi usługami seksualnymi ochronią nas. Żadna z nas ani nie wierzy w to, ani nie chce takiej ochrony.

W badaniach Empower bezpośrednio brało udział 206 (tajskich oraz przyjezdnych) pracownic seksualnych. Van Derberg i Janta były jednymi z nich. We wstępie do raportu piszą dość wymownie i cynicznie o seksistowskich, podwójnych standardach wobec przyjezdnych kobiet, pytając: „Dlaczego świat przerażony jest faktem, że młoda kobieta z klasy pracującej, która nie mówi po angielsku i w większości nie jest biała może się przemieszczać w poszukiwaniu pracy?"

„Jesteśmy zmuszane do życia w kłamstwie, że władze graniczne i polityka przeciw handlowi usługami seksualnymi ochronią nas", czytamy w raporcie. „Żadna z nas ani nie wierzy w to, ani nie chce takiej ochrony. Byłyśmy śledzone i aresztowane. Odcinano nas od rodzin. Konfiskowano oszczędności, przesłuchiwano, więziono i oddawano w ręce uzbrojonych mężczyzn, którzy ceremonialnie odwozili nas pod dom." Wszystko w imieniu „ochrony przeciw handlowi ludźmi".


Przeczytaj też: Mit o kobiecym bezpieczeństwie.


W Tajlandii, jak i na całym świecie, niewiele osób chce słuchać osób pracujących w przemyśle seksualnym. Kobiety z Empower w pomysłowy i wytrwały sposób dążą do tego, aby to zmienić. Dopóki nie zostaną usłyszane, nieustannie znajdą sposób na przekazanie swojego stanowiska.

„Wraz z naszym teatrem przygotowałyśmy przedstawienie, książkę oraz film", mówi Mai. „Staramy się, aby nasza sprawa zajmowała miejsce na wielu płaszczyznach społecznych. Bierzemy udział w rozmowach i panelach tak, aby ludzie mówiący o naszej pracy, mogli patrzeć na to również z naszego punktu widzenia".

Zbierając się do wyjścia Ping Pong mówi mi, że chciałaby coś dodać. Sugeruje proste rozwiązanie dla tych, którzy borykają się z zagadnieniami dotyczącymi przemysłu seksualnego. „Ludzie opowiadający o przemyśle i pracujących w nim ludziach, nie muszą podpytywać dookoła", mówi. „Mamy 2015 – powiedzmy im, aby poszli zapytać prostytutki".