FYI.

This story is over 5 years old.

Nocna Masa Imprezowa

​Kluby, które zmieniły warszawską muzykę, a dziś już ich nie ma

Każdy smutny koniec muzycznego klubu to dziura w tożsamości miasta i osobista tragedia dla jego bywalców. Miejscy urzędnicy zdają się tego nie widzieć

Kiedy miałem kilkanaście lat, wydawało mi się, że robiąc dobrą robotę, odnosi się sukces. Taki model wydaje się intuicyjny, zresztą wspiera go szkoła – jeżeli ktoś sobie nie radzi, uważa się go za głupiego albo leniwego. „Sami sobie winni" – to powszechne wyjaśnienie wszelkich niepowodzeń, jakie zdarzają się ludzkości. Potrzeba trochę czasu i przykrych doświadczeń, by zdać sobie sprawę, że nie jest to jednak takie proste – że najbardziej wartościowe opcje, zrodzone z autentycznego zaangażowania, miłości do tego co się robi, nowatorskie i ważne, często i gęsto ponoszą porażkę.

Reklama

Tak było z tymi klubami. Chociaż każdy z nich zapisał się w historii polskiej sceny, to jednak już do nich nie pójdziemy. Zakończyły działalność różnych powodów: pożaru, politycznej zawieruchy, budowy gigantycznego wieżowca w ich miejscu czy nawet terroru ze strony mafii.

Klub Muzyczny Fugazi

Na początku lat 90. w Polsce można było zrobić wszystko, np. założyć stację telewizyjną przy użyciu kaset VHS transmitowanych przez satelitę. Można też było otworzyć klub na 2500 osób, wstawić do niego pocięty autobus, organizować noc w noc koncerty gwiazd i debiutantów, polegając na energii ludzi, którzy muzykę traktowali jak religię (są jeszcze tacy?) – cykl imprez na otwarcie klubu nosił w końcu nazwę Buduj Świątynie. Był też bar w kształcie gitary – no wiecie, lata 90. Trwało to wszystko niespełna rok, skończyło się za sprawą warszawskich gangesterów, których nie przekonał ani lineup, ani zajawkowa działalność bywalców – chcieli twardej gotówki za swoją działalność ochroniarską. Po 20 latach klub reaktywował się po drugiej stronie Wisły – można go odwiedzić, na przykład na świetnie zapowiadającym się Requiem Festivalu, żeby sprawdzić, czy jest czymś więcej, niż tylko muzeum wczesnych lat 90.

Le Madame

Rok 2006, w Warszawie rządzi Lech Kaczyński. Na ulicy Koźlej odbywają się spotykają się pisarze, muzycy, dramaturdzy, anarchiści, socjaliści, zieloni oraz wszystko pomiędzy. A także ci geje, którzy jakoś nie pasują do blichtrowo-wypolerowanego klubu Utopia. Kaczyńskiemu się to nie podoba. Z eksmisji Le Madame (dżender już w nazwie, ale kto tam w 2006 słyszał o dżenderze?) czyni swój osobisty projekt, niemal tak ważny, jak otwarte dwa lata wcześniej Muzeum Powstania Warszawskiego. Czołowy argument: sprzedaje się tam piwo, więc to nie jest miejscówka non-profit. Skończyło się na tym, że miłośników eksperymentów muzyczno-teatralno-wszelakich z klubu po prostu wyniesiono. Miało tam powstać „niepubliczne gimnazjum, liceum, offowy teatr i kawiarnia literacka", jak mówił ówczesny burmistrz śródmieścia. Została restauracja z halibutem za 40 złotych.

Brama Le Madame. Fot. Rafał Wesołowski.

Reklama

Akwarium

Polska była niegdyś jazzową potęgą. Potęga zaczęła się jednak chwiać i upadać, kolejne symptomy nadchodziły nieubłagalnie: zamknięcie Radia Jazz, wszechobecność smooth jazzu, zatracenie przez artystów jakiejkolwiek rewolucyjności. Dziś to się zmienia, na scenę weszły zespoły takie jak Pokusa czy Niechęć, ale co się stało, to się odstanie. Klub Akwarium miał nieszczęście stanąć na drodze dużej inwestycji budowlanej (dziś stoi tam hotel InterContinental) i został bezpardonowo wyburzony. Na chwilę jeszcze przeniósł się do centrum handlowego Złote Tarasy, ale czy potraficie sobie wyobrazić dobrą muzykę w centrum handlowym? Chociaż może to to i lepiej, że można dziś mówić o Akwarium z nostalgią – inny czołowy jazz-klub stolicy, Tygmont, reklamuje się dziś np. tak „DJ GEM wraz z Dj. Andre zapraszają na czwartkowe spotkanie z muzyką. Ale jaką! Będzie klubowo, oldisowo a jak potrzeba to i haousowy kawałek Wam skręcimy!" Nie, dziękuję.

Tu stało Akwarium. Fot. Rafał Wesołowski.

Jadłodajnia Filozoficzna

Podwórko na Dobrej było czymś więcej, niż klubem. Na terenie zajmowanym dawniej przez warsztaty samochodowe wyrosła cała muzyczna enklawa, złożona w szczytowym momencie z czterech klubów o dość zróżnicowanych profilach. Wybijała się punkowa Aurora i nieco bardziej wystylizowane Jadło – do obydwu miejscówek przychodziło się, wiedząc że zawsze znajdzie się tam porządny koncert albo przynajmniej zawadiacką didżejkę (czasem okazywało się, że akurat trwa Reggaebalanga, ale i tak się zostawało). Popularność Jadłodajni zbiegła się z eksplozją indie, prawdopodobnie ostatniego nurtu w gitarowej muzyce, który był zdolny porwać tłumu. Wraz z jego przekwiataniem, JF szukała trochę na siebie pomysłu, flirtując z elektroniką, ale też cały czas prezentując to, co najlepsze na polskiej scenie. Skończyło się w ogniu, przyczyny pożaru nie wyjaśniono, ale tajemnicą poliszynela był fakt, że terenem interesuje się deweloper. Potem przyszedł kryzys i do dziś na Dobrej straszą ruiny. Właściciele Jadłodajni przez kilka lat starali się o nowy lokal od miasta – bezskutecznie.

Budynek Aurory. Fot. Rafał Wesołowski.


Reklama: Desperados Nocturno wspiera wszystkich ludzi dobrej imprezy i w ich imieniu postuluje więcej imprezowej wolności. Każdy, komu bliskie są imprezowe postulaty, może je poprzeć na stronie nocturno.desperados.com i zamanifestować to podczas Nocnej Masy Imprezowej, która wieczorem 12 września przejdzie ulicami Warszawy. Po raz pierwszy imprezowicze w Polsce pokażą jak wielu ich jest i razem rozkręcą noc w mieści. Zagrają: John Digweed, Agoria, Bshosa, Juniore. Dołącz do Masy nanocturno.desperados.com i zdobądź wejściówki na to wydarzenie.


Było ich więcej: eksperymentalna Galeria Off, electroclashowy Saturator, scena przy Elbie, pewnie każdy z was potrafi wymienić jeszcze kilka – o innych miastach nie wspominając. Każdy smutny koniec muzycznego klubu to dziura w tożsamości miasta i osobista tragedia dla jego bywalców. Miejscy urzędnicy zdają się tego nie widzieć. Wystarczyłoby trochę dobrej woli z ich strony, a Jadło znalazłoby nową siedzibę, Akwarium przeniosło niekoniecznie do centrum handlowego, Fugazi dostałoby policyjną ochronę, a Le Madame uniknęło eksmisji. Szkoda, że nikt widział ich wartości. Pozostaje przechadzać się ulicami pełnymi banków, a smutek zapijać w plastikowych, pretensjonalnych dyskotekach. Takie dają sobie radę bez żadnej pomocy – ale czy na pewno są przez to najlepsze?