FYI.

This story is over 5 years old.

News

Kanadyjscy hodowcy marihuany idą na wojnę z rządem

Oprócz bycia sobowtórem Franka Zappy, elokwentny hipis Mik Mann, którego możecie pamiętać z naszego dokumentu BC Bud, jest przede wszystkim hodowcą i propagatorem marihuany.

Mik Mann zażywający lekarstwo.

Oprócz bycia sobowtórem Franka Zappy, elokwentny hipis Mik Mann, którego możecie pamiętać z naszego dokumentu BC Bud, jest przede wszystkim hodowcą i propagatorem marihuany. Mieszka w niewielkim miasteczku na Wyspie Vancouver o nazwie Port Alberni, gdzie w przerobionej na ogród piwnicy hoduje zioło do celów leczniczych.

Przez ostatnie dziesięć lat Mik mógł to robić legalnie dzięki pozwoleniu uzyskanemu w ramach ustawy o wykorzystywaniu marihuany do celów leczniczych (MMAR). Codziennie puszcza z dymem jakieś siedem gramów, które uzyskuje z 35 roślin kupionych na receptę w związku z rozmaitymi schorzeniami na które cierpi, w tym artretyzmem kręgosłupa i dyskopatię. Wspomnianą ustawę zastąpią jednak wkrótce bardziej restrykcyjne przepisy zakazujące hodowli marihuany na prywatny użytek. W efekcie konsumenci marihuany dla celów leczniczych w rodzaju Mika, z których większość zarabia poniżej 30 tysięcy dolarów rocznie i cierpi na rozmaite schorzenia, będą musieli kupować zioło na rynku, ponieważ w obecnej sytuacji tylko spółki komercyjne są w stanie spełnić wymagania niezbędne do uzyskania pozwolenia na uprawę marihuany.

Reklama

Obecnie gram marihuany kosztuje pacjentów ok. 1,8 dolara. W 2014 roku, po wejściu w życie nowych przepisów, jego cena podskoczy do 8,8 dolara. Związany z tym łączny dodatkowy koszt dla pacjentów szacuje się na 166 milionów dolarów na przestrzeni kolejnych dziesięciu lat. Innymi słowy, zamiast hodować zioło na własny użytek i nie ponosić z tego tytułu praktycznie żadnych kosztów 28.115 Kanadyjczyków palących marihuanę w celach leczniczych będzie odtąd musiało nabijać kabzę firmom wskazanym przez rząd.

Jak się pewnie domyślacie, Mik jest zagorzałym krytykiem rządów Stephena Harpera. Poprosiliśmy go o komentarz do nowych przepisów regulujących uprawę marihuany.

VICE:  Jak hodowcy i konsumenci marihuany dla celów leczniczych zapatrują się na nowe przepisy?

Mik Mann: Są ostro wkurzeni, to chyba oczywiste. Produkuję swoje lekarstwo samodzielnie od niemal 12 lat, a teraz będą musiał kupować produkt o moim zdaniem znacznie gorszej jakości, za podwójną cenę w porównaniu do kosztów ponoszonych przeze mnie obecnie. Tak oto po raz kolejny leki stają się źródłem zysku. Rząd chce zarabiać na chorych.

Opowiedz, jak dopasowałeś hodowane przez siebie rośliny do własnych potrzeb zdrowotnych.

Wielu z nas poszło w tym kierunku. Metodą prób i błędów udało nam się wyhodować krzyżówki, które przynoszą nam szczególną ulgę. Będziemy walczyć o dalszy dostęp do nich, czy to poprzez własną hodowlę czy z innych źródeł.

Reklama

Czyli z jakich?

Po wejściu w życie nowych przepisów jedyną legalną opcją będzie kupno u sprzedawców wyznaczonych przez rząd, dlatego też zachęcam wszystkie osoby zażywające marihuanę dla celów leczniczych do ich bojkotu, co skutkowałoby fiaskiem całego programu i ponownym zajęciem się tym problemem przez sąd. Moim zdaniem to najprostszy z możliwych sposobów: musimy wszyscy wspólnie zakomunikować, że nowy program nam nie odpowiada i że utrudnia nam dostęp do leków.

Innymi słowy, marzy ci się pozew zbiorowy wniesiony do Sądu Najwyższego.

Owszem, marzy mi się. Pochodzący z Abbotsford prawnik John Conroy reprezentuje interesy wielu ludzi hodujących marihuanę dzięki pozwoleniu uzyskanemu w ramach obecnej ustawy. Osobiście chciałbym zniesienia wszelkich przepisów regulujących tę kwestię i przeniesienia całej hodowli do sektora prywatnego; w tym systemie domowi hodowcy musieliby tylko przedstawiać zaświadczenia uzyskiwane od stosownych organów kontroli, że robią wszystko zgodnie z prawem. Ostatecznie bowiem chodzi o hodowlę roślin w zaciszu własnego domu. Gdybym hodował w piwnicy słoneczniki nikt by się mnie nie czepiał, ale w przypadku marihuany zaraz robi się wielka heca. Oczywiście chodzi o pieniądze. Najprostszym rozwiązaniem byłoby zezwolenie na hodowlę każdemu kto chce się tym zajmować. Wówczas jednak cena marihuany spadłaby, przez co przestałby to być dochodowy biznes, w którym każdy myśli, że zarobi milion dolarów.

Reklama

A co z dziką hodowlą?

Dzika hodowla oznacza sadzenie marihuany na dworze, na terenie, który nie należy do ciebie, np. na gruntach państwowych, w parkach, na ziemi należącej do firm zajmujących się zrywką drewna, na opuszczonych posesjach, na tyłach opuszczonego magazynu, na dachu… Praktycznie wszędzie… Ta praktyka z pewnością się upowszechni, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niektórym, w tym, mnie, będzie zależało na utrzymaniu dostępu do konkretnych krzyżówek. W moim przypadku jedynym wyjściem będzie przeniesienie hodowli na dwór. Dziką hodowlę dodatkowo spopularyzują inteligentne mierniki energii. W dzisiejszych czasach bardzo trudno utrzymać w tajemnicy hodowanie marihuany pod dachem.

Takie manewry będą was chyba kosztować sporo sił. Czy to oznacza, że jedynym wyjściem dla osób niezdolnych do takiego wysiłku z racji schorzeń, na które cierpią, stanie się kupowanie u dilerów?

W wielu przypadkach na pewno. Wszystko będzie zależało od jakości legalnie dostępnej marihuany i od okresu oczekiwania. Wysyłka będzie musiała odbywać się pocztą. Jest jeszcze inny problem, którego jak do tej pory nie poruszyliśmy: kto za to wszystko zapłaci? Marihuana sprzedawana dla celów leczniczych powinna chyba podchodzić pod jakieś ubezpieczenie zdrowotne.

Nie będzie tak, ponieważ marihuana ta nie będzie mieć swojego numeru DIN (numer identyfikacyjny leku w systemie kanadyjskim).

Racja! Wracamy zatem do czasów, kiedy państwo zmuszało mnie do zażywania leków, których wcale nie chciałem zażywać, tylko dlatego, że były one refundowane. Kłania się ograniczony dostęp do leków. Do tego w związku ze sprawą Mernagha Sąd Apelacyjny w Ontario orzekł, że nie mamy prawa do marihuany stosowanej do celów leczniczych, co mnie zdziwiło, ponieważ werdykt ten stoi w jaskrawej sprzeczności z orzeczeniem Sądu Najwyższego i wcześniejszym werdyktem sądu w Ontario w sprawie Terry’ego Parkera.

Reklama

Czy nie ma już dla was żadnej nadziei? Justin Trudeau zapowiedział, że jeśli wygra wybory będzie dążył do depenalizacji marihuany.

Wciąż mam nadzieję, że tak się stanie. Najpierw depenalizacja, a potem za jakiś czas legalizacja. Rządy na całym świecie pochylają się nad tą sprawą, ponieważ nie mogą już nie zwracać uwagi na związane z tym pieniądze. Wiele krajów tnie obecnie wydatki, więc ich rządom trudno jest usprawiedliwić marnowanie pieniędzy na ściganie ludzi tylko dlatego, że zaspokajają oni swe potrzeby. Czy nie byłoby lepiej dla państwa opracować specjalny program i zacząć na tym zarabiać? Niestety, władze wolą wspierać przestępczość zorganizowaną i traktować konsumentów i hodowców marihuany na prywatny użytek jak przestępców. O wiele bardziej sensowna byłaby legalizacja marihuany i opodatkowanie handlu nią, tak jak ma to miejsce w przypadku alkoholu czy wyrobów tytoniowych.

Jak na planowane zmiany zapatruje się społeczność Kolumbii Brytyjskiej?

Mamy tu kampanię Sensible BC na rzecz depenalizacji marihuany. Inicjatywa ta zyskała ostatnio rozgłos na skutek przyjęcia przez rząd nowych przepisów. Coraz więcej ludzi zaczyna zdawać sobie sprawę, że rząd próbuje nas przekręcić; powinno to zmotywować środowisko medyczne do podjęcia zdecydowanych kroków i zajęcia się ponownie kwestią marihuany stosowanej w celach leczniczych, co byłoby ze wszech miar pożądane. W pewnym sensie cała ta sprawa uderza rykoszetem w konserwatystów. Lepiej nie zadzierać z niepełnosprawnymi, bo ci z reguły nie mają oporów w walce o swoje. Facet na wózku może wydawać się niegroźny, ale ma w sobie dużo złości, więc kiedy ktoś próbuje odebrać mu jego lekarstwo…

Reklama

Będzie o nie walczył?

I to jeszcze jak. Chociażby z postów na Twitterze i Facebooku widzę, że władze mają się czego bać. Sam również zaangażuję się w tę walkę i zapewniam cię, że rząd dostanie ostry wpierdol.

Chciałbyś coś powiedzieć Stephenowi Harperowi?

Tak: pierdol się, koleś, dorwiemy cię.

A Vicowi Toewsowi?

To samo. Szykujcie się na wojnę, bo nikt was nie lubi. Sfałszowaliście wybory, a teraz sami kręcicie sznur na wasze szyje.

Zobacz też:

KALIFORNIJSCY WINIARZE GRAJĄ W ZIELONE

PSY TEŻ LUBIĄ ZIOŁO

HAJ(S) SIĘ ZGADZA KORPORACJE WYCIĄGAJĄ ŁAPY PO BLANTY