FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

Już śnią Misie piosenki

Pierwszy koncert zagrałam z zamkniętymi oczami – Misia Ff o tremie, snach, korzeniach i solowej debiutanckiej płycie

Śpiewa i gra na basie w zespole Très.b, ale nieraz była porównywana do PJ Harvey i Bjork. 21 października ukaże się jej solowy debiut. Vice jest partnerem tego projektu i producentem klipu do pierwszego singla z albumu.

Z Misią Ff spotkałem się w jednym z warszawskich klubów. Opowiedziała mi o początkach zespołu, szukaniu swojego miejsca, najważniejszych koncertach i o tym, jak pracuje.

VICE: Skąd jesteś?

Reklama

Misia Ff: W ujęciu etnicznym jestem Łemkiem, czyli, tak jak Andy Warhol, pochodzę z grupy etnicznej zamieszkującej kiedyś głównie tereny wschodniosłowiańskie. Moi dziadkowie z jednej i drugiej strony są Łemkami, po wojnie zostali przesiedleni na ziemie zachodnie Polski i tak też znaleźli się w Zielonej Górze, gdzie później na świat przyszłam ja. Ostatnimi czasy wszystkie nasze rodzinne imprezy odbywają się we wsi Łosie, niedaleko Gorlic, skąd pochodzą moi dziadkowie. To oni właśnie uważani są za muzykalną część rodziny, chociaż mój tata również ma bardzo dobry słuch i w swoim czasie grał na akordeonie, a moja mama na mandolinie. Ja jako dziecko uczyłam się gry na skrzypcach, flecie poprzecznym i fortepianie no i śpiewałam.

Rozumiem, że rodzice byli zadowoleni, kiedy zdecydowałaś się związać swoją przyszłość z muzyką?

- Wręcz przeciwnie, uważali, że to bardzo zły pomysł i powinnam wybrać inną ścieżkę kariery. Tłumaczyli mi, że muzyka jest dobra na hobby, a nie źródło dochodu. Rozumiem ich, po prostu bali się o mnie. Nigdy nie zapomnę, kiedy odbierałam dyplom na Uniwersytecie w Maastricht. Przyjechali do mnie rodzice, tata dał mi wtedy 300 euro mówiąc: „Powodzenia na nowej drodze życia”. I to był koniec. Poczułam, że musze radzić sobie sama, tough love.

Zastanawiałaś się kiedyś, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś wtedy ich posłuchała?

- Byłabym pewnie jakimś managerem, albo dziennikarzem. Bardzo lubię kontakt z ludźmi, lubię rozmawiać…

Reklama

Na szczęście zapisałaś się do duńskiej szkoły artystycznej.

- Tak, i trafiłam do niej zupełnie przypadkiem, szukając w internecie studiów dla mojego brata. To był właściwie ciąg kursów, których program był w pełni poświęcony sztuce. Głównymi ścieżkami do wyboru były: pisarstwo, filozofia, muzyka i teatr. Dodatkowo można było też brać udział np. w zajęciach z fotografii i projektowania ubrań. Początki nie były łatwe - nagle znalazłam się w obcym kraju, zajęcia były po duńsku, a szkoła i kampus mieściły się miedzy lasem a farmą świń z dala od większego miasta. Mimo to uważam, że to było wspaniałe i niesamowite miejsce…

…w którym poznałaś chłopaków z Très.b.  

- Tak, bardzo szybko z Olivierem i Thomasem staliśmy się nierozłączną grupą. Świetnie się dogadywaliśmy, a poza tym byliśmy jedynymi obcokrajowcami na miejscu, więc siłą rzeczy ciągnęło nas do siebie. Zaraz potem pojawił się pomysł na zespół, w którym miałam zostać basistką, co początkowo wydawało mi się jakąś abstrakcją.

Dlaczego?

- Chłopaki ledwo co grali na swoich instrumentach, a ja na basie nie grałam nigdy. Szybko to nadrobiliśmy, ale cały czas postrzegaliśmy siebie jako B-klasę… i stąd właściwie wzięła się nazwa naszego zespołu. Dla wspólnego grania postanowiliśmy, że zostaniemy w Danii i tam będziemy studiować. A na University of Maastricht trafiłam przez pomyłkę.

Jak to?

- Wysłałam papiery na duńską uczelnię do której zdawałam, ale oni je przeoczyli i nie zapisali mnie na rok. Zostałam na lodzie i przede mną była decyzja wyjazdu do Maastricht, gdzie dostałam się w ostatniej chwili. Przyszłam do chłopaków i powiedziałam im o tym, a ich pierwszą reakcją było pytanie: „hmm… a co my moglibyśmy studiować w Maastricht? Przecież nie pojedziesz tam sama”. No i przeprowadziliśmy się do Maastricht, które okazało się dla nas bardzo przyjaznym miejscem.

Reklama

Jak to się stało, że w końcu trafiliście do Amsterdamu?

- Zwyczajnie zaczęło nam się nudzić. Umówmy się, że Maastricht nie jest miejscem, gdzie przesadnie dużo się dzieje. Tak więc, kiedy każde z nas pokończyło studia i nie miało co robić, spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. To był okres, kiedy nagrywaliśmy płytę „The Other Hand”, wiec jeszcze przyjeżdżaliśmy na nagrywki do Warszawy, by potem już na stałe osiąść w stolicy.

Kiedy poczułaś, że jesteś muzykiem?

- Myślę, że dopiero parę miesięcy po wydaniu ostatniej płyty. Wcześniej to głównie Oli przynosił szkice piosenek. To jak wiele moich pomysłów znalazło się na „40 Winks of Courage”, sprawiło, że poczułam się jak autonomiczny twórca. Zwłaszcza, kiedy materiał poszedł w świat i został dobrze odebrany.

Wkładasz w swoje występy dużo emocji. Które koncerty z Très.b były dla ciebie najważniejsze?

- Na pewno pierwszy ma dla mnie szczególną wartość. Graliśmy go na zakończenie roku szkolnego w małym białym kościółku w Mårslet w Danii w 2004 roku. Robiliśmy wtedy właściwie tylko covery, wiec zagraliśmy „Joga” Bjork. Atmosfera w tym miejscu i okoliczności sprawiły, że to było tak poruszające, że wszyscy płakali. Drugim występem którego długo nie zapomnę był koncert na tegorocznym Coke’u. Planowo mieliśmy wystąpić na zupełnie innej scenie, ale w ostatniej chwili wysypał się Wu Tang Clan i poproszono nas, byśmy wskoczyli na ich miejsce. Co zabawne, każdy inny artysta zdążył już przed nami odmówić i ja szczerze mówiąc też nie byłam przekonana. Zostałam jednak demokratycznie przegłosowana przez chłopaków i wystąpiliśmy na głównej scenie dla 35 tys. ludzi… Pomyśleć, że godzinę wcześniej jadłam obiad na Kazimierzu.

Reklama

To była największa publiczność przed jaką graliście?

- Tak, a przez to całe zamieszanie z zamianą występów, znaleźli się tam też ludzie, którzy niekoniecznie przyszli dla nas. Widać było fanów Wu Tang Clan, inni czekali już na Florence and the Machine. Zagraliśmy i udało się wszystkich zjednoczyć. To był naprawdę dobry koncert i tak intensywne przeżycie, że kiedy zeszłam ze sceny, po prostu usiadłam i zasnęłam na backstage’u.

Miewasz tremę?

- Nie boję się występowania przed ludźmi. Jedyne co wywołuje mój strach, to nieprzygotowanie do koncertu - że coś nie zagra technicznie, że odsłuchy nie będą działać tak jak trzeba itp. Tego się boję.

Występując na scenie spotykasz się z wieloma innymi artystami. Czy masz swój własny obraz, jaki powinien być prawdziwy artysta?

- W języku angielskim jest na to świetne słowo: „genuine”. Myślę, że taka osoba, cokolwiek by nie robiła, powinna być w tym szczera i prawdziwa. Jasne, że w tym biznesie jest mnóstwo osób, które są po prostu wymyślone, ale dla mnie prawdziwą radością jest obcować z artystą, który ma coś do powiedzenia i skrywa jakiś niepokój.

Co myślisz o polskiej scenie muzycznej?

- O ile uważam, że polska muzyka ma się bardzo dobrze, to polska scena ma ten problem, że nie traktuje siebie poważnie. Nie wierzymy w siebie, dosłownie. Zawsze słyszy się to samo „Wow, brzmi jak zagraniczne. To na pewno polskie?”. Słowa „polska muzyka” brzmią jak „gorsza muzyka”, a tak nie jest.

Reklama

To dlaczego nie śpiewasz po polsku?

- Ponieważ Très.b to jest wspólny projekt, chłopaki nie mówią po polsku, a nasza muzyka jest wspólną wypowiedzią całej trójki.

A na twojej solowej płycie, która ma się ukazać już w październiku, będzie można usłyszeć jak śpiewasz po polsku?

- Tak. To będzie EP-ka z nigdzie nie publikowanymi dotąd nagraniami, które powstały podczas pracy z Très.b. Będzie to pewnego rodzaju podsumowanie, pokazanie mnie w kontekście innych muzyków, poza Très.b,  ale też zapowiedz nowych kierunków.

Co cię skłoniło do tego, żeby zacząć tworzyć na własną rękę?

- Wspólnie z chłopakami doszliśmy do wniosku, że teraz albo trzeba skoncentrować się na nagraniu kolejnej płyty Très.b, albo dać sobie z tym trochę czasu i spróbować czegoś nowego. Tak więc oprócz rzeczy autorskich, na EP-ce pojawią się zaproszeni goście, m.in. Rykarda Parasol, The Mad Trist i Avant la Lettre. Cały czas pracuję, mam coraz więcej materiału i tak naprawdę traktuję to wydanie jako preludium do czegoś większego. Dlatego właśnie EP-ka, a nie LP.

Czego możemy spodziewać się muzycznie?

- Z uwagi na obecność gości, materiał będzie zróżnicowany. Chociaż kocham dźwięk gitary,  ale powoli zaczynam odchodzić od rockowego brzmienia. Chciałabym spróbować czegoś nowego, ciekawi mnie to czego jeszcze nie robiłam.

A co dalej z Très.b?

- Na pewno potrzebujemy pobyć trochę oddzielnie. Oczywiście cały czas się wspieramy w naszych solowych projektach. Jesteśmy demokratycznym zespołem i dużo ze sobą rozmawiamy, jeżeli więc okaże się, że to pochłania nam cały czas i sprawia więcej radości, wtedy podejmiemy decyzję co dalej.

Reklama

Jak wygląda twój proces tworzenia piosenek?

- Każdy tydzień jest inny, rzadko jest tak, że mogę sobie pozwolić tylko na tworzenie muzyki. Kiedy już jednak to się zdarza, jest idealnie. Nie mam zeszytu, gdzie zapisywałabym teksty piosenek, dlatego z pomocą często przychodzi wszystko co leży pod ręką. Pamiętam jak graliśmy kiedyś koncert w warszawskim klubie i po nieprzespanej nocy wróciłam do domu nad ranem. Położyłam się na godzinę, wstałam i obkleiłam całe okno karteczkami, na których zapisałam swoje pomysły. Uwielbiam takie momenty, czekam na nie.

Zdarza się, że budzisz się w nocy i mówisz „O! Właśnie wymyśliłam nową piosenkę”?

- Bardzo często zdarza się, że śnią mi się piosenki. Ale budzę się i nie jestem w stanie ich odtworzyć. Oli nie ma z tym problemu, on swoje pamięta. Tak powstało „Let it Shine”.

A teksty, które piszesz?

- Z obserwacji. Nieraz przyglądam się też sobie. Porównuję wizję samej siebie z rzeczywistością i widzę, że nie wszystko jest takie, jakie być powinno. Zwłaszcza na ostatniej płycie jest taka emocjonalna implozja. Paradoksalnie, chociaż pisanie pomaga mi to wyrazić, pierwsze publiczne zaśpiewanie tak osobistych rzeczy nigdy nie jest łatwe.

Ale mówiłaś, że nie czujesz tremy przed publicznością.

- Tu nie chodzi o odczuwanie tremy, tylko o dzielenie się bardzo osobistymi emocjami z innymi ludźmi. Później człowiek się przyzwyczaja, ale za pierwszym razem… trzeba być robotem, żeby nie czuć w środku niepokoju. Pierwszy koncert z piosenkami z „40 winks of courage” zagrałam cały z zamkniętymi oczami.

Reklama

Rodzice pogodzili się już z tym, że zostałaś muzykiem?

- Wspierają mnie i są bardzo szczęśliwi, że mi się udało.

18 września w programie Agnieszki Szydłowskiej w radiowej Trójce odbędzie się premiera pierwszego singla Misi Ff

TU SYRIA TAM POKER

NIENAWIDZIMY WSZYSTKIEGO, A NAJBARDZIEJ SIEBIE. JESTEŚMY THE STUBS

WSZYSTKIE BASIE TO ŁADNE DZIEWCZYNY