Poszłam na warsztaty z kobiecego wytrysku
Zdjęcie otwierające: Aleksandra Kovac via Stocksy

FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Poszłam na warsztaty z kobiecego wytrysku

Zapisałam się na zajęcia poświęcone duchowości i seksualności, by dowiedzieć się czegoś nowego o własnym ciele i dać upust emocjom skumulowanym w mojej pochwie

Artykuł pierwotnie ukazał się na Broadly

„Podnieście rękę, jeśli kiedykolwiek miałyście kobiecy wytrysk [ang. squirt]".

Wraz z ok. 50 kobietami siedzimy na podłodze, a pod każdą z nas leży przyniesiony z domu ręcznik. Zgłasza się osiem osób. Christine, nasza instruktorka, lustruje grupę wzrokiem i mądrze kiwa głową.

Jesteśmy w dusznej, parnej sali w lokalnym domu kultury, gdzie odbywają się warsztaty poświęcone duchowemu wymiarowi kobiecych wytrysków o wymownej nazwie Sacred Squirting – dosłownie „uświęcony wytrysk". Zostały one zorganizowane w ramach festiwalu poświęconemu miłości tantrycznej Taste of Love. Na oficjalnej stronie imprezy możemy przeczytać, że już od starożytności wierzono w istnienie pewnego mistyczny związku między kobietami i wodą. Podczas tych zajęć miałyśmy wziąć udział w „rytualnym obrządku" umożliwiającym nam „dotarcie do istoty kobiecości i uwolnienie wszystkich emocji zgromadzonych w naszych pochwach".

Reklama

Festiwal odbywa się w miasteczku Byron Bay, australijskiej stolicy zamożnych hipisów. Christine jest duńską tancerką, piosenkarką i kompozytorką, a do tego „duchową akuszerką" i „wojowniczką światła". Na co dzień żyje w jurcie [namiocie pokrytym skórą – przyp. red.] na duńskiej wyspie Møn. Kto, jeśli nie ona, ma nas nauczyć o kobiecym wytrysku i jego duchowym aspekcie?

Kiedy już wszystkie siedzimy na podłodze, Christine zaczyna opowiadać łagodnym głosem o tym zjawisku. Nachylamy się do przodu, aby nie umknęło nam ani jedno słowo. „Punkt G bezpośrednio łączy się z waszą duszą" – mówi.

Jakaś kobieta podnosi rękę i pyta: „Czym właściwie jest ten płyn? To woda czy mocz?"


Hej dziewczyno, hej chłopaku! Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


„To woda z tkanki gruczołowej otaczającej punkt G" – odpowiada Christine. „Powstaje dzięki wewnętrznej równowadze i harmonii ze świętymi wodami".

Kobiece wytryski (ang. „squirting") od wieków stanowią przedmiot zainteresowania badaczy. Jako pierwsi pisali o nich Hipokrates i Arystoteles (w IV w. p.n.e.), ale wzmianki na ten temat możemy znaleźć również w tekstach ze wschodu, między innymi w Kamasutrze z III wieku oraz w taoistycznych podaniach z IV wieku. W tych drugich wielokrotnie podkreślano mistyczne oraz lecznicze właściwości tego płynu; nazywanego go wręcz „nektarem".

Niestety w XIX wieku zaczęto traktować kobiecy wytrysk jako zjawisko wstydliwe i grzeszne. „Richard von Krafft-Ebing, pierwszy współczesny seksuolog, opisał go jako typowo lesbijską przypadłość" – powiedział w wywiadzie dla VICE Alex Dymock, wykładowca na Edge Hill University w Lancashire. „Uważano go za fizyczną oznakę lęku, który rzekomo odczuwały wszystkie »degeneratki« mające skłonności odbiegające od powszechnie przyjętych norm".

Reklama

Na szczęście dzisiaj jest już inaczej – wystarczy wspomnieć, że słowo „squirt" niezmiennie znajduje się w czołówce najczęściej wyszukiwanych haseł na stronach pornograficznych. Warsztaty Sacred Squirt są natomiast elementem znacznie szerzej zakrojonego ruchu, którego celem jest uświadamianie kobiet w kwestiach dotyczących ich seksualności. Poszukiwanie pewnego aspektu duchowego w doświadczeniach seksualnych stało się w ostatnich latach bardzo popularne – świadczy o tym chociażby fakt, że podczas festiwalu zorganizowano takie kursy jak „Tańczący Eros", „Joni Joga" [Joni: indyjskie określenie żeńskich organów płciowych – przyp. red.] czy „Zen a sztuka dawania klapsów".

Wróćmy jednak do naszych warsztatów. Christine stoi przed nami i kręci biodrami, jednocześnie tłumacząc, w jaki sposób możemy poczuć naszą cenną kobiecą energię. Po chwili siada na podłodze, zupełnie naga, pomijając długą, przewiewną spódnicę, którą podwija do bioder. Dwoma palcami rytmicznie się masturbuje, ale nie przeszkadza jej w to instruowaniu grupy, gdzie należy szukać punktu G.

„U każdej kobiety leży gdzie indziej" – mówi. „Spróbujcie same!"

„Poczujcie całą surowość tych okolic. Poczujcie pulsowanie w pochwie".

W ciągu niecałej minuty większość z nas ochoczo zrzuca wszystkie ubrania i bez żadnych oporów obnaża nagie, wytatuowane ciała. Christine nie przestaje się masturbować i równocześnie wyjaśnia nam, co dokładnie robi. Po pewnym czasie zaczyna wydawać z siebie dźwięki przypominające skomlenie; nagle napina mięśnie i z błogim uśmiechem na twarzy pozwala, aby z jej pochwy wystrzeliła fontanna płynu, który – i wcale nie żartuje – obryzguje kobiety w pierwszym rzędzie.

Reklama

Najpierw wydają z siebie głośny pisk, ale już po chwili zaczynają się śmiać. Płyn nie przestaje ciurkać; po anielskich skrzydłach wytatuowanych na plecach jednej z nich ścieka święta woda.

„Mamy wytrysk!" – oznajmia Christine.

Po dwuminutowym omówieniu techniki nagle przychodzi nasza kolej. 50 kobiet jednocześnie zaczyna pieścić okolice punktu G; niektóre leżą, część klęczy na kolanach. „Ach!" – krzyczy jedna z nich i podnosi rękę do góry. „Kujon!" – śmieje się ktoś na sali.

Zdjęłam ubrania i teraz jestem już wdzięczna za wysoką temperaturę w pokoju. Chociaż nie zmienia to faktu, że moja figura znacząco utrudnia mi wykonanie poleceń Christine – mam ponad 1.83 m wzrostu i bardzo długą dolną część tułowia.

„Poczujcie całą surowość tych okolic i wejdźcie jeszcze głębiej" – zachęca nas instruktorka. „Poczujcie pulsowanie w pochwie" – przemawia do kobiet w pierwszym rzędzie i aby pomóc im w tym procesie, zaczyna intonować cichy i monotonny śpiew. Nagle na środek pokoju rzuca pudełko gumowych rękawiczek i opakowanie oleju kokosowego, po czym beztrosko oznajmia: „Znajdźcie partnerkę i pomóżcie sobie nawzajem".

Szum w pokoju staje się coraz głośniejszy. Niektóre kobiety jęczą, część chichocze. „Nie podnoście głosu" – przypomina nam, dodając, że usta kobiet są połączone z ich pochwami. „Jeżeli wasze usta pozostaną łagodnymi, pomoże to się rozluźnić waszym pochwom".

Część z kobiet dochodzi, a ich jęki wypełniają duszną salę. Po niektórych z grupy widać, że traktują to jako pewnego rodzaju wyścigi i rozpaczliwie starają się dotrzeć do mety. Obok mnie jakaś para zajmuje się sobą nawzajem: jedna leży, a druga pracuje dwoma palcami w białej rękawiczce. Pierwsza ogłasza, że miała orgazm, ale niestety nie pojawił się żaden płyn.

Reklama

Niezależnie od tego, czy kobiecy wytrysk naprawdę „istnieje" (z braku lepszego słowa), od dekad stanowi on temat dyskusji między ekspertami. Niestety powstało bardzo niewiele naukowych opracowań poświęconych temu zagadnieniu. Jednak na takich warsztatach nikogo nie obchodzi ten konkretny aspekt kobiecego wytrysku – znajdując się na krawędzi orgazmu, mało kto zaprzątałby sobie głowę składem chemicznym tego płynu.

Mija druga godzina zajęć, a Christine zaczyna grać na gitarze jakiś duńską ludową piosenkę. Podczas gdy wolnym krokiem przemierza salę, my podejmujemy ostatnie próby doprowadzenia się do wytrysku. Para obok mnie jednocześnie się całuje, śmieje i płacze.

Gdy utwór dobiega końca, a Christine odsłania zasłony, wszystkie jesteśmy już ubrane i gotowe do wyjścia. „To było po prostu zajebiste" – mówi jedna z uczestniczek, łapiąc instruktorkę za ręce w wyrazie uznania. „Jesteś prawdziwą inspiracją. Dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją wiedzą".

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej na VICE: