Artykuł pierwotnie ukazał się na Broadly25 maja 66,4 procent Irlandczyków zagłosowało za liberalizacją przepisów aborcyjnych i uchyleniem ósmej poprawki do konstytucji, zakazującej aborcji we wszelkich wypadkach, w których życie matki nie było zagrożone. Oto jak wyglądały doświadczenia kobiet, zanim doszło do tej historycznej zmiany.W 2015 roku Claire Cullen-Delsol, matka dwójka dzieci, dowiedziała się, że zaszła w kolejną ciążę. Chociaż stało się to przez przypadek, zarówno Cullen-Delsol, jak i jej mąż Wayne, byli podekscytowani perspektywą powiększenia rodziny.
Jednak USG ujawniło rzadką aberrację chromosomową płodu zwaną zespołem Pataua. Oznaczało to, że nawet jeśli dziecko urodzi się żywe – co i tak było mało prawdopodobne – na pewno umrze w ciągu kilku miesięcy. Po usłyszeniu tej diagnozy Cullen-Delsol uznała, że woli raczej przerwać ciążę niż nosić w sobie dziecko, które nie miało szans na przeżycie. Jednak irlandzkie prawo aborcyjne zabraniało przerywania wszystkich ciąż, z wyjątkiem tych, w których życie matki było zagrożone. Oznaczało to, że nawet jeśli dziecko miało urodzić się martwe, matki musiały donosić ciążę.W wyniku tego traumatycznego doświadczenia Cullen-Delsol zaczęła aktywnie walczyć o liberalizację irlandzkich przepisów. Dziś jest szefową Terminations for Medical Reasons (Przerywanie ciąży z powodów medycznych), czyli grupy pro-choice, którą stworzyła, aby lobbować za zmianą restrykcyjnych irlandzkich przepisów dotyczących aborcji.„Aby pogodzić się z moją stratą, zajęłam się walką o poprawę sytuacji innych kobiet” – wyjaśniła w rozmowie z Broadly. „Nie mogę zapomnieć o mojej córeczce, wiedząc, że każdego tygodnia dwie lub trzy irlandzkie pary muszą pojechać do Wielkiej Brytanii, aby usunąć kochane, ale umierające dziecko. A kto wie, ile osób zostało zmuszonych do takiego cierpienia jak moje?”.„Najbardziej boję się tego, że moja córka być może będzie musiała kiedyś przejść przez to samo, a kraj potraktuje ją w równie okrutny sposób, co mnie” – dodała Cullen-Delsol.
Reklama
Poniżej znajdują się fragmenty pamiętnika, który kobieta prowadziła podczas swojej trzeciej ciąży. Tekst został przedrukowany za jej zgodą.Mamy dzisiaj piękny, słoneczny dzień. Wracam do domu z pracy, żeby zabrać Wayne'a, mamę oraz dzieci na USG, które będę robić w szpitalu Waterford.Położna najpierw wpuszcza do gabinetu tylko mnie, żeby przeprowadzić rutynowe badania, a następnie zaprasza do środka pozostałych. Przez kilka minut, które wydają mi się wiecznością, wymieniamy jakieś nic nieznaczące uwagi i w końcu pytam, czy wszystko wygląda w porządku. „Nie” – odpowiada zwięźle. „Jest kilka rzeczy, którym muszę się dokładniej przyjrzeć”.Po paru minutach zaczyna mi spokojnie i delikatnie tłumaczyć, że mam ogromne torbiele na łożysku, dziecku brakuje wielu kości twarzy, a do tego wszystko wskazuje na problemy z rozwojem mózgu. Przenosimy się do innego pomieszczenia z lepszym urządzeniem i proszę ją, żeby zawołała mojego męża. Podczas gdy my czekamy na drugie USG, mama zabiera dzieci do szpitalnej kafejki.
13 sierpnia 2015
Wayne trzyma mnie za ręce. Siedzimy w absolutnym milczeniu. Kiedy położna mnie bada, bacznie przyglądam się jej twarzy, starając się dostrzec chociażby cień ulgi lub uśmiechu. Niestety nic takiego nie ma miejsca. Po chwili kobieta pokazuje nam na ekranie jeszcze kilka rzeczy: rozszczep kręgosłupa, zrośnięte palce, hipoplazję móżdżku, torbiele w i na łożysku, brak żołądka, nierozwinięte nerki i plamy na sercu dziecka.
Reklama
Słucham jej z przerażeniem, a z oczu lecą mi łzy. Gdy kończy, daje nam namiar na lekarza specjalizującego się w medycynie matczyno-płodowej, który przyjmuje w szpitalu na Holles Street. Wychodzimy na dwór. Cała się trzęsę.W domu wpisuję w Google „mutacje chromosomowe”. „Płód rzadko rodzi się żywy” – czytam. „Większość dzieci umiera w pierwszym miesiącu życia, niewiele dożywa pierwszych urodzin. Nie da się z tym żyć. Wyrok śmierci”.Chcę umrzeć. Pragnę zwinąć się w kulkę i zniknąć z tego świata. Moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Nic nie wydaje mi się prawdziwe. Moja dziecinka może nigdy nie ujrzeć światła dziennego, a my stracimy dziecko. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić ani jak z tym żyć. Pragnę zachować to dziecko na zawsze. Nie chcę się nim rozstawać.Dzisiaj mamy wizytę w szpitalu na Holles Street. Ostatnie kilka dni pamiętam jak przez mgłę – łzy, złość, brak snu i żadnych pryszniców.Lekarz jest bezpośredni i rzeczowy. Zgadza się z niektórymi diagnozami położnej: on również dostrzega brak żołądka, torbiele oraz poważny rozszczep wargi i podniebienia. Jeszcze nie może powiedzieć, czy to aberracja chromosomowa. Robią mi amniopunkcja i każą iść do domu. Mamy czekać. Kurczowo chwytam się nadziei, że wszystko będzie dobrze.Bardzo długi i stresujący dzień. Spodziewamy się wyników amniopunkcji, ale nikt do nas nie dzwoni. O 16 udaje mi się skontaktować z położną. Brak wyników. Musimy poczekać do poniedziałku. Jestem załamana. To wszystko mnie przerasta. W ogóle nie śpię i jestem wyczerpana. Na twarzy Wayne'a zaczynam dostrzegać napięcie. To będzie ciężki weekend.Mam dosyć ludzi, którzy mówią mi, żebym była dobrej myśli i pocierała brzuszek. Jestem wściekła. Wydzieram się na innych.
15 sierpnia 2015
21 sierpnia 2015
23 sierpnia 2015
Reklama
24 sierpnia 2015
25 sierpnia 2015
Reklama
Ogarnia mnie wściekłość. Jestem w 22. tygodniu ciąży i będę musiała w niej pozostać przez jeszcze 15 lub 16 tygodni. Każą mi nosić moje dziecko tylko po to, żebym zobaczyła, jak umiera. W międzyczasie mam chodzić do pracy, zawozić dzieci do szkoły i zmagać się z tym, że ludzie będą mnie traktować jak normalną kobietę w ciąży. „Kiedy masz termin?” – będą mnie pytać. Nie dam rady.
Ale przecież nie mogę pojechać do Liverpoolu. Mam na tydzień zostawić moje dzieci z rodziną i przyjaciółmi, polecieć do Liverpoolu, urodzić martwą córeczkę, pożegnać się z nią, a następnie wróć do samolotu i czekać, aż przyślą mi jej prochy pocztą?Nie chcę przerywać tej ciąży. Chcę ją urodzić. Chcę ją potrzymać i pożegnać się z nią na własnych warunkach, a nie gnać na samolot. Chcę, żeby moje dzieci, rodzice i brat ją poznali. Chcę swojego własnego łóżka. Chcę pogrzebu, a nie żeby jakiś kurier dostarczył mi jej prochy. Jej życie jest więcej warte. Ale przecież moje też. Jak to możliwe, że w świetle irlandzkiego prawa obie mamy taką samą wartość? Ona nigdy nie miała prawa przeżyć. Każda komórka w jej ciele ma drobną, katastrofalną w skutkach wadę, przez którą nigdy nie będzie jej dane żyć poza moim organizmem.Jestem dorosłą kobietą. Mam dzieci, męża, przyjaciół, pracę. Jakim cudem delikatne bicie serca w umierającym ciałku jest od tego ważniejsze?
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”
Ale przecież nie mogę pojechać do Liverpoolu. Mam na tydzień zostawić moje dzieci z rodziną i przyjaciółmi, polecieć do Liverpoolu, urodzić martwą córeczkę, pożegnać się z nią, a następnie wróć do samolotu i czekać, aż przyślą mi jej prochy pocztą?Nie chcę przerywać tej ciąży. Chcę ją urodzić. Chcę ją potrzymać i pożegnać się z nią na własnych warunkach, a nie gnać na samolot. Chcę, żeby moje dzieci, rodzice i brat ją poznali. Chcę swojego własnego łóżka. Chcę pogrzebu, a nie żeby jakiś kurier dostarczył mi jej prochy. Jej życie jest więcej warte. Ale przecież moje też. Jak to możliwe, że w świetle irlandzkiego prawa obie mamy taką samą wartość? Ona nigdy nie miała prawa przeżyć. Każda komórka w jej ciele ma drobną, katastrofalną w skutkach wadę, przez którą nigdy nie będzie jej dane żyć poza moim organizmem.Jestem dorosłą kobietą. Mam dzieci, męża, przyjaciół, pracę. Jakim cudem delikatne bicie serca w umierającym ciałku jest od tego ważniejsze?
Reklama
26 sierpnia 2015
10 września 2015
11 września 2015
12 września 2015
Reklama
15 września 2015
17 września 2015
21 września 2015
23 września 2015
25 września 2015
15 października 2015
Reklama
4 listopada 2015
9 grudnia 2015
Więcej na VICE: