FYI.

This story is over 5 years old.

młodość

Historie dziecięcych psikusów, które zupełnie wymknęły się spod kontroli

„Kiedy moja mama wróciła do domu i zobaczyła ludzką czaszkę w jednym z garnków, prawie dostała ataku serca”

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Netherlands

Jedną z najlepszych rzeczy w byciu młodym jest to, że dużo okropnych numerów uchodzi ci na sucho. Ludzie wiedzą, że twój mózg się jeszcze w pełni nie rozwinął i nie potrafisz przewidzieć wszystkich konsekwencji swoich czynów – to właśnie dlatego za zupełnie niewinną rozrywkę uważasz namówienie siostry, żeby zeskoczyła z dachu albo zakładanie się z kolegami, kto pierwszy doprowadzi nauczycielkę do płaczu.

Reklama

Jednak z perspektywy czasu często widać, że stanowiłeś zagrożenie dla siebie oraz innych i jedynie dzięki jakiemuś niesamowitemu zrządzeniu losu udało się wam przetrwać tamte lata. Zapytałem znajomych, jakie były najgorsze numery, które wykręcili za młodu i czy zostali złapani. Oto kilka najlepszych opowieści, jakie usłyszałem.

Wiktor, 37 lat

Pochodzę z małego miasteczka, w którym nigdy nie działo się nic ciekawego. Kiedy miałem dziesięć lat, razem z przyjacielem poszliśmy do opuszczonego klubu sportowego, żeby w tajemnicy zapalić papierosy. Kiedy tam usiedliśmy, zaczęliśmy podpalać kawałki starej tapety. Papier był tak suchy, że błyskawicznie się spalał – tak szybko, że w ciągu 10 sekund całe miejsce stanęło w ogniu. Uciekliśmy stamtąd i dotarliśmy do domu, zanim ktokolwiek się zorientował, że to nasza sprawka.

Jednak jak się okazało, nasze miasteczko, zamiast być kompletnie załamanym, ucieszyło się z powodu pożaru – w końcu wydarzyło się coś naprawdę ciekawego. Wszyscy o tym mówili. Straż pożarna w większości składała się wolontariuszy, którzy byli zachwyceni, że mogli ruszyć do akcji. Jednak jakkolwiek nie byłoby to ekscytujące, nigdy się do tego nie przyznaliśmy i nikt nie poznał prawdy. Minęło już 27 lat, a nie wiedzą o tym nawet nasi rodzice.


OBEJRZYJ: Poznaj człowieka, który przez 20 lat wstrzykiwał sobie jad węży


Alex, 39 lat

W liceum kilku z nas zrzuciło się na czekoladki z haszyszem. Planowaliśmy zjeść je po zajęciach, ale jakiś głupek postanowił zostawić kilka z nich w pokoju nauczycielskim. Na początku po prostu uznałem to za koszmarne marnotrawstwo. Jednak wraz z upływem czasu stało się jasne, którzy nauczyciele się poczęstowali „prezentem". W trakcie lekcji francuskiego nasza nauczycielka nagle zaczęła dziwnie chodzić i uderzać wskaźnikiem w tablicę. Potem skarżyła się, że w sali było za gorąco i postanowiła otworzyć wszystkie okna. W końcu musiała usiąść i poprosiła nas, żebyśmy popracowali sami, podczas gdy ona chwilę odpocznie. Słyszałem, że w innej klasie nauczyciel chemii prawie zemdlał – zjadł kilka czekoladek na pusty żołądek. Nie miał pojęcia, że się po prostu nieźle spizgał. To musiało być dla niego przerażające.

Wszyscy mieliśmy z tego powodu niezłego stracha. Jednak ponieważ tak wielu z nas się zrzuciło na czekoladki, trudno było określić, kto właściwie odpowiadał za ten numer, więc nikt nie został ukarany.

Reklama

Jan, 35 lat

Kiedy miałem 14 lat, razem z przyjacielem dzwoniliśmy na seks linię, która działała w ten sposób, że po jakimś czasie oddzwaniała do klienta. Zawsze podawaliśmy operatorowi numery niczego niepodejrzewających znajomych. Po pewnym czasie nas to znudziło, więc któregoś dnia postanowiliśmy zamówić prostytutkę i podać agencji nazwisko oraz adres jednego z naszych znajomych z klasy.

Następnej wieczora królowa nocy przyjechała do domu kolegi. On i jego rodzina już dawno poszli spać, więc nikt nie odpowiedział, kiedy zaczęła dobijać się do drzwi. Jak się okazuje, przez chwilę cierpliwie czekała, po czym zadzwoniła do kolegi, żeby jej pomógł. Był bardzo zły i zaczął krzyczeć w stronę domu naszego znajomego: „Skoro już tutaj przyjechała, to będziesz ją pieprzyć!". W końcu sobie poszli, ale najpierw obudzili całe osiedle.


Dla młodych, starych i wszystkich innych. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Następnego dnia nie ukrywaliśmy, że to nasza sprawka, głównie dlatego, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Okazało się, że rodzice znajomego bardzo kiepsko to znieśli i mocno odbiło się to na zdrowiu jego matki. Mój ojciec był wściekły, kiedy poznał prawdę.

Zwier, 29 lat

Miałem około siedmiu lat, kiedy wraz z kolegą siedzieliśmy w porcie i patrzyliśmy, jak mój tata naprawiał żaglówkę. Bardzo szybko nas to znudziło i zaczęliśmy się rozglądać za czymś innym do roboty. Nagle zobaczyliśmy inną łódź przy rampie, którą w miejscu utrzymywało tylko kilka drewnianych pali. Postanowiliśmy zobaczyć, co się stanie, jeśli je odsuniemy. Zanim zdążyliśmy się zorientować, ta 15-metrowa żaglówka zaczęła wsuwać się do wody. Spanikowani uciekliśmy, ale jako że byliśmy jedynymi gówniarzami w porcie, ludzie nie potrzebowali dużo czasu, żeby domyślić się, czyja to sprawka.

Okazało się, że na pokładzie przebywał właściciel łodzi, który naprawiał instalację elektryczną. Na początku był tak wkurwiony, że zaczął się domagać, żeby zabroniono tacie zbliżać się do portu, ale kiedy pomogliśmy mu posprzątać i naprawić jego łódź, w końcu się uspokoił i nam przebaczył.

Reklama

Yannis, 24 lata

XVIII-wieczny statek obok Holenderskiego Narodowego Muzeum Morskiego. Zdjęcie przez użytkownika Flickr FaceMePLS | CC BY-ND 2.0

Kilka lat temu spędzałem wieczór w Amsterdamie, pijąc z kilkoma znajomymi, z których jeden przyprowadził swojego kuzyna z Ameryki. Kiedy w końcu zamknięto bar, nie chcieliśmy jeszcze iść do domu, bo obiecaliśmy krewnemu kolegi naprawdę szalony wieczór. Wytaczając się na ulicę, koleś zauważył zacumowaną obok nas wierną replikę XVIII-wiecznego statku, którym Holendrzy pływali do wschodnich Indii. Łódź należała do Narodowego Muzeum Morskiego, które znajdowało się tuż obok nas. „Czy możemy się na to wspiąć?" – zapytał. Oczywiście postanowiliśmy spróbować.

Kiedy dotarliśmy do muzeum po drugiej stronie rzeki, sprawa okazała się trudniejsza, niż podejrzewaliśmy – statek zacumowano nie przy samym brzegu, ale kilkanaście metrów od niego. Zauważyliśmy jednak obok nas małą tratwę i postanowiliśmy jej użyć, by dostać się na łódź. Niestety, kiedy w końcu się na nią załadowaliśmy, nie wytrzymała naszego ciężaru i się przewróciła. Wszyscy wpadliśmy do wody, ale uznaliśmy, że skoro już tak się stało, to czemu by tego nie wykorzystać. Zaczęliśmy więc płynąć wpław w stronę statku, trzymając się jednocześnie tratwy, ponieważ mieliśmy nadzieję, że przyda się ona w drodze powrotnej.

Po tym, jak wspięliśmy się na pokład, uznaliśmy, że zabawnie będzie się na niego odsikać, a potem wspiąć się na maszt. Po jakimś czasie, kiedy zaczęliśmy się już wygodnie usadzać na wysokości, usłyszeliśmy krzyk: „Natychmiast macie zejść na dół!". Zobaczyliśmy faceta z krótkofalówką w ręku, który się do nas zbliżał. Okazało się, że tuż obok muzeum znajduje się baza Holenderskiej Marynarki Wojennej, więc okolica była znacznie lepiej chroniona, niż sądziliśmy.

Reklama

Wskoczyliśmy na tratwę, szybko dopłynęliśmy do naszych rowerów i odjechaliśmy. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Kilka minut później zauważyliśmy radiowóz jadący w stronę muzeum.



Yorinde, 25 lat

W liceum przez pewien czas miałam uniwersalny klucz, który otwierał i zamykał wszystkie drzwi w szkole. Trafił w moje ręce przez przypadek; musiałam kiedyś zostać za karę po lekcjach i roznosić różne sprzęty po klasach. Nie oddałam go, ponieważ uznałam, że może mi się kiedyś przydać.

Szybko zdałam sobie sprawę, że mogłam dzięki temu zamykać całe klasy, 25 osób i nauczyciela. Przechodząc przez korytarze, zazwyczaj szukałam pomieszczeń, w których było bardzo głośno, żeby nie usłyszeli kliknięcia zamku i nie odkrył, że są zamknięci, dopóki nie będą chcieli wyjść. Za każdym razem, gdy to robiłam, coraz bardziej mnie to ekscytowało.

Największą frajdę miałam w środowe popołudnia. Musiałam chodzić na matematykę na drugim piętrze, a tuż obok nas odbywały się lekcje historii. Przekonałam mojego nauczyciela, że czasami muszę pracować na korytarzu, bo inaczej nie mogę się skupić. Wracałam tuż przed końcem zajęć, ale wcześniej zamykałam drugą grupę w sali.

Jak się okazało, któregoś razu ktoś się dosłownie posikał, ponieważ nie mógł pójść do toalety. Nigdy mnie nie przyłapano, bo byłam bardzo ostrożna i nie robiłam tego co tydzień – bardzo mi zależało na zachowaniu elementu zaskoczenia. Z perspektywy czasu widzę, że mogło się to naprawdę źle skończyć i nie zachowałam się najmądrzej. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby w takiej chwili wybuchł pożar.

Reklama

Michael, 51 lat

Fot. via Flickr istolethetv | CC BY 2.0

Dorastałem w Paryżu i kiedy miałem jakieś sześć lat, razem z kolegą często bawiliśmy się na cmentarzu. To było paskudne miejsce, z beznadziejnie zachowanymi grobami, ale nie wydaje mi się, żebyśmy wtedy w pełni rozumieli, czym dokładnie są cmentarze.

Pewnego dnia po prostu zaczęliśmy kopać i trafiliśmy na ludzką kość. Bardzo nas to zainteresowało, więc dalej machaliśmy łopatkami, aż w końcu znaleźliśmy więcej kości i nawet kilka czaszek. Zabraliśmy je do mojego domu i zanurzyliśmy w garnku z wodą, żeby oczyścić je z błota. Kiedy mama wróciła do domu i zobaczyła ludzką czaszkę w swojej kuchni, prawie dostała ataku serca. Oczywiście zabroniła mi się bawić z tamtym kolegą.


Więcej na VICE: