FYI.

This story is over 5 years old.

Film

„Predator” to najlepszy film akcji w historii kina

Film zmaltretował psychicznie Jean-Claude'a Van Damme'a, ale też wyprzedził swoje czasy: kpiąc z seksizmu, homofobii i panującego wtedy kultu muskułów

Plotka głosi, że pomysł na Predatora powstał z żartu o serii filmów z Rockym, że w następnej części Sylvester Stallone zapewne stanie do pojedynku z kosmitą. Wszystko przez opary absurdu, w jakich z każdą kolejną odsłoną znikała niegdysiejsza historia zwykłego boksera, dostającego szansę pojedynku marzeń.

Wszakże wystarczyło zamienić etatowego pięściarza Hollywoodu na next best thing kina akcji lat 80., czyli Arnolda Schwarzeneggera, by ten lał się z przybyszem z innej planety. Tyle że nie na ringu, ale w sadzawce i w dżungli. Tak oto powstał najlepszy film akcji w historii kina, który zmaltretował psychicznie Jean Claude Van Damme'a, ale też wyprzedził swoje czasy: kpiąc z seksizmu, homofobii i panującego wtedy kultu muskułów.

Reklama

„Nie ma lepszego polowania niż polowanie na człowieka…"

Zdjęcia do filmu zaczęły się w 1986 roku. Na stołku reżyserskim zasiadł John McTiernan (ten sam, który chwilę później nakręcił Szklaną pułapkę), mający wtedy na koncie jedynie swój autorski debiut Nomads z młodziutkim Piercem Brosnanem. Spotkało go niełatwe zadanie, jako że miał dyrygować nie tylko austriackiej maszynie do zabijania – Arnoldowi, ale jego równie dobrze zbudowanym kolegom, grającym komandosów. Wszystko to w pięknie niedostosowanej do kręcenia filmów dżungli Meksyku.

„Nie ma lepszego polowania niż polowanie na człowieka, a ci, którzy polowali na uzbrojonych ludzi dostatecznie długo i zasmakowali w tym, już nigdy nie będą mieli ochoty na nic innego", napisał w 1936 roku pisarz i felietonista Ernest Hemingway (zero pokrewieństwa z Taco Hemingwayem) i właśnie te słowa stały się inspiracją do historii w filmie Predator.

Oto bowiem grupa komandosów leci do najbardziej odciętej części dżungli, gdzieś w Południowej Ameryce, na tereny zajęte przez rebeliantów. Ich zadanie to odbicie porwanego ministra spraw zagranicznych, którego samolot najwyraźniej zboczył z kursu i został zestrzelony przez wroga. Dla takich twardzieli misja wydaje się typowym „spacerkiem po parku", wszakże mają opinie bycia „the best".

Predator / Corbis via Getty Images.

Nie wiedzą jednak, że gdzieś tam w lesie, między drzewami kryje się coś, co będzie ich obserwować przez pierwszą część filmu, by następnie zacząć na nich polować, kosząc jednego po drugim. Tylko kto mógłby wcielić się w łowcę głów z kosmosu, mogącemu sprostać mięśniom mięśni Arnolda? No przecież nie młodziutki Jean Claude Van Damme, prawda?

Reklama

„Nienawidzę tego, nienawidzę tego", powtarzał w kółko Jean…

Jakkolwiek teraz trudno w to uwierzyć, to właśnie król szpagatów miał początkowo wcielić się w łowcę z kosmosu. Młodziutki karateka ledwo co przyleciał do Stanów, nie znał nawet dobrze języka, a wciśnięto go w gumowy kombinezon pierwszej, makabrycznie złej wersji potwora, wtedy bardziej przypominającego wielkiego jaszczura na szczudłach (nikt mu też nie powiedział, że będzie musiał biegać po dżungli także w stroju kreatury pokolorowanej na czerwono, na co dopiero później nałożono by efekty specjalne). „Pamiętam tylko, że zerkając przez drzewa, jak ta olbrzymia czerwona rzecz idzie niezdarnie w naszą stronę – to było dokładnie tym wszystkim, czego staraliśmy się uniknąć", wspominał później McTiernan.

Jean zaangażował się w projekt licząc, że to będzie jego przepustka do wielkiego Hollywood. Jednak jego nadzieje, by pokazać na szczęce Arnolda swój arsenał szpagato-kopniaków legły w gruzach, jako że biedny Brukselczyk na planie był dwa dni. Do dziś nie wiadomo, czy sam zrezygnował, czy go zwolniono. Jak wspominają osoby pracujące przy filmie – cały czas powtarzał pod nosem „nienawidzę tego, nienawidzę tego". W sieci wciąż można znaleźć zdjęcia i filmy z tych nieudanych prób, na których widać zdezorientowany wzrok Jean-Claude'a.

Paradoksalnie, to właśnie dzięki temu przemieleniu na planie Predatora, o młodym karatece usłyszał później Menahem Golan z wytwórni Cannon. Golan nie wiedział tylko, że Van Damme tak naprawdę w nim nie wystąpił. Nie pojawił się nawet w napisach końcowych, bo nagrano z nim tylko dwie sceny, jako przykład, dlaczego warto zaprojektować wygląd potwora na nowo. Można jednak śmiało stwierdzić, że to hajp na Predatora, zapewnił mu angaż do filmu Bloodsport (Krwawy sport, 1988 rok), który wywindował Brukselczyka na jego Olimp popularności.

Reklama

„Wiesz, zawsze chciałem zobaczyć coś, co ma żuwaczki"

Odpowiedzialność za stworzenie potwora na nowo spadła na legendę tradycyjnych efektów specjalnych Stana Winstona, który porzucił wcześniejszy koncept jaszczuro-ludzia, na rzecz tajemniczej rasy Yautja (nazwa powstała później) – kosmicznych łowców, którzy przylatują na Ziemię w najgorętsze pory roku, by zbierać trofea z ludzkich czaszek i obdzierać ich ze skóry. Bo wiesz, „Nie ma lepszego polowania niż polowanie na człowieka…" itd.

Traf chciał, że Winston przygotowywał concept-arty lecąc samolotem obok swojego kolegi Jamesa Camerona (Terminator, Obcy: Decydujace starcie, Titanic, Avatar), który spojrzał na rysunki i powiedział: „Wiesz, zawsze chciałem zobaczyć coś, co ma żuwaczki". Tak oto powstał wizerunek kosmicznego łowcy, który nowatorskością może konkurować z samym Obcym H.R. Gigera (co właściwie też robił, dosłownie). Film przetrwał próbę czasu (12 czerwca obchodził 31. rocznicę kinowej premiery) i powstają jego kolejne części. Czym więc różni się od pozostałych akcyjnaków z epoki VHS?

Dlaczego to jest takie dobre

Uwaga dalsza część tekstu zdradza niektóre części fabuły filmu, ale hej, mieliście przynajmniej 31 lat, by go już obejrzeć.

Przede wszystkim zadaje kłam archetypowi twardziela, którego zajebistość mierzyło się rozmiarem jego bicepsów. Wszakże to w latach 80. ciało kulturysty przebiło się do mainstreamu rozrywki, kreując wzorzec samca alfa. Niewątpliwie przyczyniły się do tego także filmy z udziałem Mr. Olympia.

Reklama

Co prawda pierwsza połowa filmu zdaje się temu przeczyć i powielać ten stereotyp bohatera kina. Wszakże śledzimy poczynania grupy totalnych badassów – prawie każdy z nich jest chodzącą górą testosteronu, a ten jeden drobniejszy pełni w drużynie funkcje śmieszka seksisty, który kompulsywnie opowiada sprośne suchary na temat cipki swojej dziewczyny. Rozmowy tych postaci można porównać do słownego mierzenia swoich kutasów:

– Hej, dostałeś, krwawisz!
– Nie mam czasu na krwawienie.

Warto też wspomnieć, że oprócz karabinów i wyrzutni pocisków, jedna z postaci (łysiejący kowboj ubrany w t-shirt z logiem MTV, rzucający do kolegów „pedały", gdy ci nie chcą jego tytoniu), popierdala po dżungli z sześciolufowym karabinem maszynowym Minigun, który bez amunicji waży już ok. 20 kilogramów. Sensu w tym tyle, co w rzucaniu w przeciwników rakietami ziemia-powietrze. Czujesz, jak od samego patrzenia na to wszystko, szybciej rośnie ci broda.

Potem jednak do akcji wkracza niewidzialny morderca z kosmosu i zaczyna kosić kolejnych członków drużyny – najpierw ginie typ od seksistowskich dowcipów, później przychodzi kolej na homofobicznego kowboja. Przypadek? Nie sądzę.

Nawet jeżeli dostajemy w filmie stereotyp postaci trochę świrniętego Indianina-tropiciela, to przynajmniej tę rolę gra prawdziwy Indianin (co słusznie zauważył kolega z VICE Canada, przypominając Deppa w Lone Ranger).

Na nic się zdają wielkie giwery, przechwałki, czy zastawianie pułapek na stwora. Pozostali przy życiu siadają w kółeczku, a my obserwujemy ich strach i dezorientacje. Nikt po nich nie przyleci, bo wojsko ma ich w dupie i nawet dla Predatora nie są niczym więcej, niż tylko termowizyjną plamą (w ten sposób stwór widzi swoje ofiary, poprzez ciepłotę ich ciał). Tak oto najbardziej męscy z męskich zmieniają się w trofeum, które będzie się kurzyć nad kosmicznym kominkiem.

„Get to the choppa!!"

Oglądając ten film dostajemy pełen pakiet: akcję, suspens, gore i Arnolda wymazanego w błocie, który biega z dzidą po tropikalnej kniei. Koniec końców stwór zostaje pokonany, ale dzięki sprytowi i szczęściu. Natomiast ostatnia scena, w której widzimy głównego bohatera, pokazuje jego straumatyzowane lico, pokryte błotem i krwią. Arnold miał farta i tyle, on to wie, Predator skopał mu tyłek.

Możesz śledzić autora tekstu na jego profilu na Facebooku