Jak się żyje na polu namiotowym Open'era

FYI.

This story is over 5 years old.

festiwale

Jak się żyje na polu namiotowym Open'era

Najważniejsze zasady: myjcie zęby codziennie, używajcie chusteczek nawilżanych i korzystajcie z dezodorantów, które wciskają wam za darmo. Błagam!

Jak co roku na tłum festiwalowiczów, którzy postanowili zatrzymać się na polu namiotowym, czekały dwie atrakcje: fala upałów i stada radośnie biegających pająków. Co prawda ominęły nas deszcze, trąby powietrzne i gradobicia, ale amplitudy temperatur były równie bezlitosne. Rozgrzane do czerwoności czoła fanów musiały zmierzyć się z przeszywającym chłodem, który nadciągał każdej nocy.

Trzeciego dnia, kiedy już życie na polu nabrało określonego rytmu, a każdy wyrobił u siebie wszystkie niezbędne do przetrwania odruchy, postanowiłem pozwiedzać i sprawdzić, jak żyją festiwalowicze.

Reklama

Zacząłem, oczywiście, od pryszniców. Uznałem, że wcześnie rano nikomu nie będzie się chciało czołgać do natrysków, ale razem ze mną pomyślało tak również na oko ze dwa tysiące innych osób. Nocne prysznice, ze względu na chłód, byłyby naprawdę ciężkim przeżyciem, więc jeżeli nie w nocy i wcześnie rano, to w trakcie koncertów, za cenę straconego występu. Dlatego wielu na początku kierowało się powszechnie znaną zasadą, że jeżeli weźmiesz prysznic przed samym wyjazdem, to wystarczy ci świeżości aż do końca drugiego dnia festiwalu. Z kolei prysznic z trzeciego na czwarty dzień przecież już nie ma sensu, bo zaraz będziesz w domu. Zatem nie trzeba długo liczyć, żeby dojść do wniosku, że wystarczy jeden prysznic w ciągu festiwalu, żeby przeżyć. Nauczony doświadczeniem i zapachem błagam jednak – myjcie zęby codziennie, używajcie chusteczek nawilżanych i korzystajcie z dezodorantów, które wciskają wam za darmo.

Kiedy świeżo umyte włosy fanek i fanów zostaną już przyozdobione kwiatami, nadchodzi czas na jedzenie. W tym roku przydziały papieru toaletowego były marne, więc warto było uważać na strefę gastro. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy zjadłem przeciętnej jakości falafel. Na dodatek po pierwszym dniu moja twarz lekko się przypaliła na słońcu, więc z lekkim udarem udałem się z powrotem do przepoconego namiotu. Kiedy spojrzałem na moją przyjaciółkę, która zmieniła kolor na bordo, uznałem, że nigdy więcej nie zapomnę użyć filtra. Po chwili, leżąc nieruchomo, żeby nie podrażniać spalonej skóry, w namiocie obok rozpoczął się koncert. Po dłuższej chwili słuchania kompilacji Kings of Leon i Radiohead, przyprószonej nutą Margaret, zdecydowałem się na dalsze zwiedzanie.

Reklama

W trakcie spaceru zauważyłem różnego rodzaju pomoce geolokalizacyjne festiwalowiczów. Wieczorami naprawdę ciężko znaleźć swój namiot. Trudno się zorientować, co jest gdzie, gdy w trakcie dwóch koncertów powstaje wiele namiotów-willi w stylu skandynawskim, modernistycznym, a nawet brazylijskim. Właśnie dlatego ludzie wieszają flagi, stawiają maszty, a ktoś zbudował nawet ukraiński totem. Muszę przyznać, że ta konstrukcja wzbudziła mój podziw, podobnie jak przesiadująca pod nią, zawinięta w koc, szamanka.

Przed koncertami warto podładować również telefon. Poszedłem więc do niewielkiego namiotu, który wyglądał trochę, jakby odbywał się w nim właśnie zlot początkujących DJ-ów. Czekając na swoją kolej do gniazdka, zauważyłem dziewczynę z prostownicą, gościa suszącego skarpetki suszarką do włosów, ktoś przyniósł nawet własną mikrofalówkę. Dla niektórych czas ładowania jest też dobrą chwilą na ogarnięcie pierdolnika w namiocie. Jednak uważaj, bo nie tylko ty masz iPhone'a w kolorze gwiezdnej szarości i po powrocie z porządków trochę ci zjedzie, zanim ogarniesz, który jest twój. Na szczęście mi się udało i byłem gotów, by nakręcić relację z koncertu Gorillaz. Opuściłem więc pole, marząc, by już niedługo znowu zanurzyć się w ciepłym wnętrzu swojego śpiwora.