Filmy, na które NIE czekamy w 2018 roku
Fot: YouTube, Metro-Goldwyn-Mayer Pictures

FYI.

This story is over 5 years old.

Film

Filmy, na które NIE czekamy w 2018 roku

Zapytałem krytyków filmowych o ich typy tegorocznych produkcji z gatunku „meh”. Lepiej wiedzieć, które tytuły już teraz zapalają lampkę ostrzegawczą

Na przełomie grudnia i stycznia artykuły typu „X najbardziej oczekiwanych filmów w tym roku!”, „Y najgorszych filmów zeszłego roku!” lub ewentualnie „Filmy, które koniecznie MUSICIE zobaczyć” są już praktycznie nieodłączną częścią internetowej tkanki. Oczywiście niektóre tytuły będą się różnić, ale w zalewie tandety i zapychaczy czasu, jakimi lubi nas karmić wysokobudżetowe kino, pula tych dobrze rokujących produkcji ustępuje miejsca potencjalnym gniotom. Dlatego postanowiłem skoncentrować się na tegorocznych filmach, których już zapowiedzi zapalają w naszych głowach lampkę ostrzegawczą.

Reklama

Na moje prowadzenie wysuwa się remake klasyki kina zemsty Życzenie śmierci z 1974 roku z Charlesem Bronsonem. Jest to historia oparta na powieści Briana Garfielda, w której główny bohater Paul Kersey, będący liberałem zmienia się w samotnego mściciela po tym, jak bandziory zabijają mu żonę i gwałcą córkę. Autor książki nie był zadowolony z ekranizacji Michaela Winnera (reż.), a tym bardziej czterech kontynuacji filmu, gdzie każda coraz bardziej wędrowała w odrealniony, komiksowy Dziki Zachód w wielkiej metropolii. Jego książka niosła zgoła odwrotne przesłanie, gdzie wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę nie jest rozwiązaniem. Główny bohater zaś, Paul Kersey, to człowiek owładnięty obsesją śmierci, wrzucający siebie w niebezpieczne sytuacje. Jak to celnie zauważył Benjamin Bailey z Nerdist: „Życzenie śmierci jest o facecie, który chce umrzeć". Cóż, najwyraźniej już nie w nowej wersji filmu!

Za nową jakość odpowiadają tutaj m.in. Eli Roth (na stołku reżyserskim) i Bruce Willis (w roli protagonisty). Pierwszy specjalizuje się w mało oryginalnym, niewysublimowanym kinie ukazującym mocne sceny przemocy; drugi od kilku lat sukcesywnie odcina kupony od bycia „TYM Brucem Willisem” i ze wszelkich sił stara się ukryć swoje znużenie graniem w filmach.

Z powyższego zwiastuna można wywnioskować, że film będzie typowym akcyjniakiem z otwartym zakończeniem (halko, sequele!), w którym biały facet łapie za broń, by samemu wymierzyć sprawiedliwość złemu światu. Nie ma tu mrocznego tonu, jaki panował w pierwowzorze, zamiast klimatycznych kompozycji na miarę Herbiego Hancocka (który napisał muzykę do filmu Michaela Winnera), dostajemy rockowy kawałek AC/DC, a The Guardian zastanawia się, czy ten remake to spełnienie skrytych fantazji skrajnej prawicy. Cóż, nie potrafię się tym cieszyć, już to widziałem zbyt wiele razy. Postanowiłem jednak zapytać krytyków filmowych o ich typy na 2018 rok.

Reklama

Marta Górna prowadząca Górna Ogląda, dziennikarka „Gazety Wyborczej” i „Co Jest Grane 24":

Chyba najmniej czekam na premierę nowego Tomb Raidera z Alicią Vikander. Aktorka powinna się nad sobą zastanowić, bo szło jej całkiem nieźle, zgarnęła Oscara, a potem nagle zaczęła iść na łatwiznę. Angelina była kiepską Larą Croft, oba filmy z nią były tragiczne. Wiele wskazuje na to, że Tomb Raider Uthauga będzie jeszcze gorszy. Oczywiście mogę się mylić, ale zwiastun raczej nie podnosi na duchu. Fabuły nie zdradza, bo też chyba nie bardzo jest co zdradzać, Vikander skacze i pręży muskuły, ale wydaje mi się, że o wiele lepiej wyjdziemy na odpaleniu sobie którejkolwiek części gry z lat 90. niż na pójściu do kina. Szkoda, bo Lara Croft ma wielki potencjał jako bohaterka filmowa. Smutne tylko, że twórcy podchodzą do filmów z nią tak cholernie poważnie.

Natomiast Tom Cruise naprawdę powinien przestać udawać, że ma 30 lat. Już w żenującej Mumii trudno było w to uwierzyć, a kolejne Mission: Impossible pewnie znowu będzie próbowało nas przekonać, że Cruise wciąż jest największą gwiazdą kina. Widok tego faceta na ekranie po prostu mnie irytuje, formuła franczyzy się wyczerpała. Nastał czas Johna Wicka, Ethan Hunt powinien iść już na emeryturę.

Łukasz „Ichabod” Stelmach:

Czy ktoś jeszcze fascynuje się Slender Manem, o którym to film produkuje Sony (szykuje się kolejna wtopiona kasa tego studio)? Albo czy po traumatycznym przeżyciu, jakim była filmowa wersja musicalu Mamma Mia, z m.in. Pierce’em Brosnanem śpiewającym z gracją jakiegoś biedaka rodzącego publicznie kamień nerkowy, ktoś będzie miał ochotę sprawdzić sequel? Nie wydaje mi się. Większość tych produkcji nie będzie jednak kosztować majątku i ewentualna klapa nie zrobi na nikim wrażenia. Gorzej, gdy studio inwestuje górę gotówki w projekt, który już na starcie wydaje się kompletnie zbędny. Weźmy kolejny film z serii X-Men – póki co nazywany Dark Phoenix.

Reklama

Po pierwsze, Dark Phoenix Saga (kultowa już historia komiksowa, z której czerpać będzie film) opiera się przede wszystkim na nowych rolach doskonale znanych nam postaci, których decyzje zmienią ich życie na zawsze. Filmowi bohaterowie są z nami od… no, poprzedniego filmu (gdzie mieli jakieś łącznie 5 minut czasu ekranowego).

Po drugie, Fox dał o sobie znać jako studio, które nie boi się podejmować ryzyka i wreszcie robi z komiksowymi mutantami ciekawe rzeczy – mieliśmy Deadpoola, Logana, w tym roku na ekrany wchodzi horrorowe New Mutants. Tymczasem Dark Phoenix to zwrot w kierunku tego, co już doskonale znamy z filmów Singera. Po kiepskim przyjęciu i mało satysfakcjonujących wynikach finansowych X-Men Apocalypse i ogromnym sukcesie Deadpoola, czy Logana, publika raczej dała jasno do zrozumienia, co woli. Szczególnie, że pod wodzą Disneya szykuje się restart całego cyklu, a ostatni film z Hugh Jackmanem okazał się znakomitym zwieńczeniem kontynuowanych od dawna wątków.

Być może Dark Phoenix będzie cudownym filmem, kto wie – na dziś jednak wydaje się to być projekt, który istnieje tylko dlatego, że machina produkcyjna poszła już w ruch i jest za późno, by to odkręcić.

Bartek Przybyszewski z bloga Liczne rany kłute:

NIE czekam na Solo: A Star Wars Story. Mimo że zakładam, że film będzie przynajmniej przyzwoity – wszak scenariusz napisał Lawrence Kasdan, solidny hollywoodzki rzemieślnik. Czemu nie czekam? Bo sam pomysł kręcenia spin-offu o Hanie Solo uważam za nieco zbyt banalny, nudny i bezpieczny.

Reklama

Po pierwsze: mam za złe Disneyowi, że mimo przejęcia potężnej gwiezdnowojennej franczyzy i kręcenia jednego filmu rocznie, wytwórnia tak naprawdę wcale nie chce wykraczać poza historię zarysowaną w klasycznych epizodach. Rogue One był tak uzależniony od Nowej nadziei, że oglądanie go samodzielnie nie miałoby sensu. A Han Solo to znana i kochana przez fanów postać. Oba spin-offy toczą się więc w obrębie krewnych i znajomych Skywalkera. Gigantyczne uniwersum z tysiącami ras i planet w filmach skurczone jest do kilkudziesięciu istotnych postaci. A przecież ten świat jest tak stary i rozległy! Jego historia liczy sobie tysiące lat!

Zdaję sobie sprawę, że stworzenie zestawu nowych postaci jest dużo trudniejsze, niż odcinanie kuponów od starych i lubianych. I że model biznesowy oparty na sprzedawaniu widzom nostalgii jest bezpieczny. Ale bardzo czekam na moment, w którym Disney opowie nam gwiezdnowojenną historię rozgrywającą się np. 4 czy 5 tysięcy lat przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci. Albo ileś tysięcy po – wszystko jedno. A jeśli już Disney chce pogłębiać historie starych postaci, to niech wybiera mniej banalnych bohaterów. Już dziś z grubsza wiem, czego mogę się spodziewać po filmie o Hanie Solo: prawdopodobnie lekkiego, awanturniczego bromance’u z przemytem w tle. Do tego bez żadnego napięcia, bo wiem, że głównym bohaterom (Hanowi i Lando) włos z głów nie spadnie.


My lubimy filmy. Ty polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku


Wiecie, co by było super? Gdyby wytwórnia zdecydowała się na coś nieprzewidywalnego. Na przykład film o Jabbie. Brutalne gangsterskie kino o brudnych interesach na Tatooine? A może coś jeszcze bardziej odjechanego: komedia romantyczna pomiędzy dwoma Huttami! Czekałbym jak zły. Scenarzyści mają ogrom możliwości i gigantyczny świat, który tylko czeka, aż ktoś go odkryje lub zasiedli barwnymi bohaterami. Szkoda, że – znając Disneya – kolejnym spin-offem będzie jakiś film akcji o Bobie Fetcie, czy coś takiego. Szkoda.

Reklama

Artur Kinomaniak Pietras:

Jak co roku nie czekam na kolejny „wysyp” polskich prawie komedii ledwo romantycznych. Głupota i przewidywalność tych kaso-robów mnie przeraża i zanudza. Nie czekam na Czarną Panterę, Avengersów i kolejne filmy z fabryki Marvela, bo ileż razy można przerabiać lateks na to samo. Odłączę nawet suszarkę i toster, byle tylko nie „załapać” się na najprawdziwszą z prawdziwych, autentycznych historii, które zdarzyły się naprawdę Kobietom mafii.

Kocham musicale, ale kolejną Mamma Mię zdecydowanie odpuszczam. Z dużą taką nieśmiałością i nieufnością czekam na film Bohemian Rhapsody. Czy ktoś potrafi ukazać dramat i geniusz faceta znanego jako Freddie Mercury?


Na koniec, od autora: Tak, znam przysłowie, by nie oceniać książki po okładce i podane tytuły (pomimo wszelkich przesłanek typu: problemy na planie filmowym, zmiany kadrowe, kiepscy aktorzy, mało utalentowani reżyserzy itp.) może się obronią, tak samo jak wspomniane wcześniej „Filmy, które koniecznie MUSICIE zobaczyć” mogą okazać się niewartym naszego czasu szrotem. Zawsze możesz pójść do kina i przekonać się na własne oczy, tylko później nie mów, że nie ostrzegaliśmy.

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku

Przeczytaj też: