FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Co tak naprawdę znaczy „legalna aborcja” w Polsce?

Poznaliśmy wczoraj raport o procedurach obowiązujących, jeśli chciałabyś się ubiegać o zgodną z prawem aborcję – i nie wygląda to różowo

Ilustracja: Monika Stolarska (dzięki uprzejmości Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny)

Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (Federa) przedstawiła wczoraj raport o procedurach obowiązujących przy dostępie do legalnej aborcji. Według autorek badania, system nie działa jak należy – powodem jest brak jasnych zasad porządkujących drogę, którą kobieta chcąca skorzystać z tego świadczenia jest zmuszona przejść: brak jasnych procedur, przeciąganie ich w nieskończoność, rozbuchana biurokracja, unikanie odpowiedzialności przez lekarzy i stygmatyzacja pacjentek.

Reklama

Za swoją misję Federa podaje pomoc kobietom, które stykają się z nieprzewidywalną, piętrzącą się biurokracją. „Zwróciłyśmy się do Ministerstwa Zdrowia o monitorowanie zachowań szpitali. Odmówili więc zdecydowałyśmy się zrobić to samodzielnie. Nie miałyśmy intencji potwierdzać żadnej tezy, ale nasze obawy się sprawdziły", mówi dyrektorka fundacji.

Raport sugeruje, że brak odgórnego schematu postępowania zmusza placówki do wykształcania własnych procedur, zależnych często od poglądów pracowników czy władz danego szpitala. Badanie zostało przeprowadzone między kwietniem 2015 a lutym 2016 r. i wzięło w nim udział 200 szpitali z sześciu województw. Wszystkie posiadają oddział ginekologiczno-położniczy i realizują świadczenia w ramach publicznej służby zdrowia. Chęć wzięcia udziału w badaniu wyraziło zaledwie 133 z 200 szpitali – co może świadczyć o ogólnym bałaganie lub tym, że stanowi on temat niewygodny.

Aż 22 szpitale poinformowały, że nie wykonują takich zabiegów z powodu całkowitego braku zapotrzebowania na nie (co wydaje się nierealne). Przeczą temu dane z rozliczeń tych szpitali z NFZ. 66% oddziałów przyznało, że nie mają ustalonej procedury i tylko 6 szpitali było w stanie wymienić wszystkie trzy obowiązujące przesłanki do legalnego zabiegu. Aż 13 szpitali wymieniło tylko jedną: wady płodu (w latach 2010-2014 zabiegi spowodowane wadami płodu stanowiły 93-97% zabiegów – ustawa dopuszcza jednak przerwanie ciąży również gdy zagraża ona zdrowiu lub życiu kobiety albo wynika z „czynu zabronionego", czyli de facto gwałtu)

Reklama

Według autorek raportu, droga ciężarnej od uzyskania zaświadczenia od prokuratora (w sytuacji gdy ciąża jest efektem gwałtu) lub od uzyskania zaświadczenia lekarskiego o chorobie płodu do zabiegu naszpikowana jest przeszkodami. Wiele szpitali zasłania się klauzulą sumienia całego personelu i odsyła pacjentki gdzie indziej (co w przypadku zagrożenia życia matki jest dramatycznym zaniedbaniem i silnym naruszeniem praw pacjentek).

Jak mówi raport zdarzają się też rażące nadużycia, kiedy lekarze otwarcie nie informują o przyczynach swojej decyzji czy zagrożeniach i nie odsyłają pacjentek do innych placówek ale zlecają kolejne badania. W wyniku tego dochodzi nierzadko do przekroczenia terminu w którym przerwanie ciąży jest dozwolone (w przypadku gwałtu jest to 12 tygodni, choroby płodu – 24 tygodnie).

Ustawa mówi, że do uzyskania skierowania na zabieg potrzebna jest opinia lekarza – tymczasem, jak powiedziały autorki raportu – wiele szpitali wymaga dwóch osobnych opinii. Zdarza się, że kobieta proszona jest o uzyskanie zgody osobnego zespołu specjalistów, czasem niezbędna jest opinia psychologa. Jeden szpital w świętokrzyskim wymaga pisemnej zgody męża, a w szpitalach Lublinie w ogóle nie istnieje możliwość zrealizowania świadczenia.


Za wyborem i za życiem. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Wszystkie utrudnienia tego typu przyczyniają się do zwiększenia traumy u kobiet chcących poddać się zabiegowi. Jak powiedziała Weronika Rokicka z Amnesty International Polska, „kryminalizacja i napiętnowanie sektora opieki zdrowotnej w sferze prokreacyjnej prowadzi do sytuacji absurdalnych. Lekarze boją się popełnienia błędu w ocenie i odpowiadania za przestępstwo do tego stopnia, że mimo dobrych chęci wolą odmówić i zostawić pacjentkę z problemem, niż ryzykować". Stygmatyzacja dotyka też samych kobiet: „Jest tak silna, że właściwie nie wpływają do nas żadne skargi ani doniesienia na nieprawidłowości, przez co nie mamy pretekstu by o zmiany walczyć" – mówi dr Sylwia Spurek, pełniąca funkcję Zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich ds. Równego Traktowania.

Raport zostanie rozesłany do wszystkich szpitali które prowadzą oddziały ginekologiczno-położnicze. Razem z rekomendacją stworzenia ustawy regulującej zasady działania w tym temacie pojawi się również w Ministerstwie Zdrowia. Organizowane będą spotkania z gremiami takimi jak Polskie Towarzystwo Ginekologiczne itp. które mogą się przyczynić do zmian.

Kobiety nie pałają jednak hurraoptymizmem. Jak mówi Karolina Wieckiewicz z Federy: „Żadna władza do tej pory nie pochyliła się nad problemem i chyba nie mamy co liczyć, by obecna zachowała się inaczej. Liczymy jednak, że w trakcie dyskusji nad wynikami badań powstanie jakiś front który zechce zawalczyć o zmianę tych niesprzyjających warunków". „Nie ma innego zabiegu, który wymagałby takiej ilości zaświadczeń" – dodaje.

Cały raport dostępny tutaj