FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Opętał mnie duch Jimiego Hendrixa

Ponoć pewnej nocy, kiedy Hendrix był w trakcie szczotkowania zębów przed snem, nawiedził go duch Georga Friedricha Handela. Wystarczyła godzina w dawnym mieszkaniu muzyka, żebym i ja doznał olśnienia

Autor artykułu w domu Hendrixa

Kiedyś miałem długie włosy, chodziłem w starych dżinsach i strasznie wieśniackiej, czerwonej marynarce z aksamitu, którą rzadko z siebie zdejmowałem. Jak łatwo się domyślić, często słyszałem pytania w stylu „Lubisz Hendrixa?". Nie wiem, czy kiedykolwiek odpowiedziałem na nie szczerze. To trochę dziwne uczucie, kiedy kojarzysz jakiegoś człowieka z tego, że jest legendą, ale jesteś totalnie niezaznajomiony z jego dorobkiem artystycznym. W pierwszej klasie liceum mieliśmy dzień wolny od mundurka szkolnego; podbiła do mnie nauczycielka jęz. niemieckiego i na podstawie moich dzwonów, stwierdziła, że jestem fanem Hendrixa. Przez następne trzy lata musiałem głupio przytakiwać za każdym razem, kiedy facetka zaczepiała mnie na przerwach i szeptała na ucho utwór Purple Haze.

Reklama

Nie chodzi tylko o Hendrixa. Powszechna opinia mówi, że jeżeli posiadasz na półce więcej niż dwanaście oryginalnych albumów rockowych, a wśród nich brak Dark Side of the Moon, Sierżatnta Pieprza czy Jedynki Zeppelinów, to jesteś idiotą albo dupkiem, który każdemu robi na przekór. Czasami po prostu nie jarasz się tym, co ludzie nazywają klasyką, a ja właśnie tak miałem z Hendrixem. Nie zrozumcie mnie źle, naprawdę starałem się go polubić. Jako pucołowaty czternastolatek słuchałem Electric Ladyland i myślałem sobie „skup się, to ważne". Minęło dziesięć lat, a mnie nadal nie rusza ta muza.

Prawdę mówiąc, długo nie myślałem o Hendrixie, do czasu, kiedy usłyszałem, że w jego londyńskim mieszkaniu zorganizowano muzeum, poświęcone pamięci muzyka. Jimi nazywał lokal przy Brook Street „swymi pierwszymi czterema ścianami". Te same ściany zostały przywrócone do wystroju, który panował tam przed jego śmiercią, czyli lamp z lawą, kadzidełek itp. Hendrix mieszkał tam zaledwie rok, od 68 do 69, ale to wystarczyło, aby miejscówka na dobre zakorzeniła się w muzycznej świadomości, głównie dzięki tabunom muzyków, dziennikarzy i artystów pokroju Gingera Bakera, czy George'a Harrisona, którzy często gęsto przewijali się przez jej drzwi.

Głównym powodem, dla którego Hendrix postanowił tam zamieszkać, było to, że 240 lat wcześniej, właścicielem mieszkania był Georg Friedrich Handel – wybitny barokowy kompozytor. Handel nazywał to miejsce domem i tworzył w nim przez 36 lat, do śmierci. Chociaż obu artystów dzieliło prawie 250 lat, legendy mówią, że mieli ze sobą do czynienia. Ponoć pewnej nocy, kiedy Hendrix był w trakcie szczotkowania zębów przed snem, nawiedził go duch Handela. Amerykanin nie spanikował – jak zrobiłaby to większość normalnych ludzi – tylko zaczął czerpać inspiracje z nietypowego spotkania. Brook Street w końcu szczyciło się reputacją mekki kreatywności.

Reklama

Zarzucanie LSD we wtorek brzmiało na odrobinę zbyt śmiały plan, więc doszedłem do wniosku, że postawię na coś popularniejszego w XXI wieku

To dało mi do myślenia. Może powinien się tam wybrać z moim akustykiem, dać się porwać grze i sprawdzić, czy w końcu „zajarzę" Hendrixa?

Oto jak sobie wszystko wyobraziłem: Stoję w łazience, myję zęby i proszę Jimiego, Haendla, Sama Becketta oraz Prawie Bezgłowego Nicka, aby byli tak dobrzy i raczyli wedrzeć się do mojego skonanego mózgu i zdradzili mi tajemnice swej kreatywnej energii. Chciałem odbyć muzyczną pielgrzymkę śladami legend, dlatego wysmarowałem maila do aktualnych właścicieli mieszkania przy Brook Street, licząc na to, że mi to umożliwią. Po krótkiej wymianie wiadomości zaserwowano mi prawdziwą bombę: pozwolenie na spędzenie w środku pełnej godziny, zupełnie samemu. Miałem zaledwie dobę na odtworzenie warunków, które prawdopodobnie wpłynęły na Hendrixa tamtego dnia. To była moja jedyna szansa na spotkanie twarzą w twarz z kreatywną mocą u jej źródła. Musiałem potraktować moje ciało jak świątynię.

Stare przysłowie brzmi: jeżeli chcesz myśleć jak Hendrix, musisz czuć się, jak on. Dieta typowego czternastolatka (napoje energetyczne i cukierki) umożliwiły mi zarwanie nocki i granie Hendrixa na gitarze do 4 nad ranem. Obudziłem się z objawami lekkiego niedożywienia, niewyspania oraz obolałych palców. Jimi wrócił (prawie). Sporym źródłem inspiracji Jimiego był kwas. Zarzucanie LSD we wtorek brzmiało na odrobinę zbyt śmiały plan, więc doszedłem do wniosku, że postawię na coś popularniejszego w XXI wieku. Obszedłem apteki w celu nabycia leków zawierających difenhydraminę. Przyjąłem 250mg towaru na pusty żołądek i uznałem, że jestem gotowy.

Reklama

Przeczytaj o pierwszym sklepie z heavy metalem w Polsce


Przeszedłem się wzdłuż wąskiego pasażu, następnie po schodach i znalazłem się w mieszkaniu. Drzwi się za mną zamknęły i zostałem sam. Kurwa, ciasno tu. Łóżko jest bardzo małe. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że ktoś taki, jak Jimi – osoba, która umieściła dziesiątki nagich kobiet we wkładce swojego najpopularniejszego albumu i ktoś, kto użyczył gipsowego odlewu swojego penisa na wystawę sztuki, będzie zasypiał na pięciometrowym łożu w kształcie pytona. To łóżeczko bardziej przypominało kołyskę.

Nie interesuje mnie, co ludzie mówią na temat azbestu i starych grzejników. Mieszkania z lat 60. miały w sobie to coś. Wszędzie leżały koce i dywany, na zasłonach wisiały niezbyt gustowne posążki, a sztuczny kominek niebezpiecznie ogrzewał tył telewizora. Zasłoniłem robione na zamówienie okiennice i poczułem się, jakbym przebywał w sanktuarium.

Przeglądanie pełnej dyskografii nieboszczyka i słuchanie jego poszeptywania nad ramieniem nie jest raczej normalne. Nałożyłem słuchawki na uszy, położyłem się na ziemi i wzorem Hendrixa posłuchałem Mesjasza Handela w wykonaniu British Chamber Orchestra. Zaczęły przechodzić mnie dreszcze i poczułem te wszystkie dźwięki w dokładnie taki sam sposób, w jaki wybrzmiewałyby ponad dwieście lat temu. Drewniana podłoga, którą czułem na plecach, bardzo mocno rezonowała i sprawiała, że poczułem się, jakby jego duch zaczął przejmować nade mną kontrolę. Wstałem i popatrzyłem w lustro.

Reklama

Jak powszechnie wiadomo, próby przywołania widm barokowych kompozytorów spełzną na niczym, jeżeli przystąpimy do tego o pustym żołądku. Wyjąłem z plecaka mój lunch w stylu Hendrixa. On funkcjonował dzięki czipsom, jabłkom, szlugom i kanapkom, ale dziś jego dieta pewnie wyglądałaby nieco inaczej. Jako mieszkaniec dzielnicy Mayfair jadłby marchewki, ogórki, selera i zapijał sokiem z limonki. Zabawne, bo mam dokładnie to samo przy sobie. Wziąłem dwa gryzy marchewki i wszystkie pozytywne wibracje nagle się ulotniły. Zdenerwowałem się i rzuciłem słuchawki na łóżko.


Więcej cowbellu. Polub nasz fanpage VICE Polska


Obok leżał Epihone FT79 Jimiego – ta sama gitara, na której Hendrix skomponował All Along The Watchtower, Room Full of Mirrors, Valleys of Neptune i Hey Baby. Jego ówczesna dziewczyna Katy Etchingham mówiła, że ten instrument zawsze znajdował się w zasięgu ręki, przeważnie koło łóżka. Łapał za nią, ilekroć wpadały mu do głowy jakieś pomysły. Nagle zacząłem słyszeć pulsujące dźwięki utworu Foxy Lady.

Hipnotyzujące rytmy nie dawały mi spokoju, toteż chwyciłem za telefon i włączyłem aplikację Garageband. Czas upływał, a ja czułem, jakbym unosił się w powietrzu. Trzy dźwięki na krzyż (stopa, werbel, cowbell) zawierały w sobie jedynie prawdę i czyste emocje. Już wiedziałem, co to znaczy być Hendrixem. Czułem, jak jego duch płynie moimi żyłami. Gdyby nie to, że zostało mi jeszcze osiem miesięcy abonamentu, podpaliłbym swój telefon.

Wziąłem do rąk akustyka. Wszystko zmierzało do tego momentu. Zerknąłem po raz tysięczny na gitarę, lecz teraz naszła mnie pewna myśl… Zacząłem grać wstęp do utworu Painkiller"= zespołu Turin Brakes. Nigdy nie wpadłbym na to, że duchy Hendrixa sprawią, że zagram piosenkę, której nigdy się nie uczyłem, nie słyszałem od kilku lat i za którą nawet nie przepadałem.

Mój czas upłynął, zanim zdążyłem się rozkręcić. Wyszedłem na rześkie powietrze Mayfair; nie wiedziałem do końca czy powinienem pobiec do domu i nagrać nowe Voodoo Child albo Mesjasza, ale i tak czułem swego rodzaju olśnienie. Czy teraz lepiej rozumiem twórczość Hendrixa? Oczywiście. To, co zadziwiło mnie najbardziej, to to, że mieszkanie nie okazało się żadnym muzeum, tylko zwykłym domem, z którym Hendrix czuł naturalną więź. Ta przestrzeń sprawiała wrażenie materializacji Hendrixa, jego muzyki oraz legendy. To dom przezajebistych solówek.

Tłumaczenie: Bartosz Załuska