FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Poszedłem na zajęcia z malowania po ziole

Puff, Pass and Paint (Sztachnij się, podaj dalej i maluj) to warsztaty malarskie, podczas których możesz pobudzić swoją kreatywność buchem zielonego

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE US

Nikogo chyba już nie dziwi fakt, że wielu artystów wspomaga swoją kreatywność mniej lub bardziej legalnymi środkami odurzającymi. Niezależnie, czy mowa o Davidzie Bowie, który w kokainowym cugu nagrał Station to Station (i jeszcze przed śmiercią wyznał, że lata 70. pamięta jak przez mgłę), czy Erneście Hemingway'u mającym skłonność „jedynie" do mieszanki absyntu i szampana, faktem pozostaje, że używki towarzyszą twórcom od momentu, kiedy pierwszy jaskiniowiec narysował bizona pod wpływem sfermentowanych owoców.

Reklama

Niestety niewiele osób ma czas oraz wystarczające środki, aby w ten sposób eksperymentować ze swoją kreatywnością. Sytuacja wygląda szczególnie źle w Stanach, gdzie najnowszy projekt ustawy budżetowej w ogóle nie przewiduje dalszego finansowania National Endowment for the Arts, czyli niezależnej agencji rządowej wspierającej sztukę i kulturę.

W odpowiedzi na zatrważającą skłonność polityków do ignorowania znaczenia sztuki, firma Cannabis Tours zaczęła organizować warsztaty o nazwie Puff, Pass and Paint (Sztachnij się, podaj dalej i maluj; PP&P). Coraz łatwiejszy dostęp do rekreacyjnej marihuany w USA umożliwił im zaprojektowanie zajęć, podczas których zwykli ludzie mogą poznawać granice własnej kreatywności pod wpływem marihuany. Cannabis Tours oferuje również inne kursy, gdzie dozwolone (i wskazane) jest wspomaganie się ziołem: gotowania, garncarskie czy robienia na drutach. Ja jednak chciałem poznać przyszłych Pollocków i Mondrianów, więc wybrałem się na zajęcia z malowania.

Jako że władze nadal przychylniej traktują ludzi pod wpływem gorzały niż trawy, zajęcia odbyły się nie w centrum miasta, tylko w specjalnie wynajętym w tym celu domu na przedmieściach południowego Las Vegas. Zabawne, jak stygmatyzacja marihuany sprawiła, że – przynajmniej w tym wypadku – jaracze zostali wypchnięci na przedmieścia zamieszkane przez rodziny z dziećmi.

Wszystko przed nami. Wszystkie zdjęcia Justin Caffier

Heidi Keyes, organizatorka zajęć i współzałożycielka PP&P, na powitanie poczęstowała mnie kieliszkiem wina i fajką z Blue Dream, hybrydą mającą spowodować „delikatnie pobudzenie umysłu". Zostałem usadzony obok innych początkujących, ale w grupie znajdował się również mężczyzna, który na zajęcia przyszedł już czwarty raz – jak się okazało, nowoodkryta pasja malarska ułatwiała mu odwyk od alkoholu. Dostałem papierowy talerz z dużymi kleksami akrylowych farb, trzy różne pędzle i puste płótno, na którym miałem namalować moje arcydzieło.

Reklama

Organizatorzy PP&P zawsze uprzedzają, że zioła może nie starczyć dla uczestników i zachęcają, aby każdy przyniósł własny towar. Jednak pomimo tego, że pojawiłem się tam z pustymi rękami, wszyscy wokół ochoczo mnie częstowali – zarówno gospodarze, jak i inni uczniowie. Zaoferowano mi bucha z czyjejś fajki, a także jointy i blunty.

Kiedy już się usadziliśmy i zaczęliśmy odczuwać haj, powiedziano nam, że tematem naszych prac mają być pagórki porośnięte grzybami. Mike Cassini, nasz instruktor malarstwa, nie dał nam żadnych szczegółowych wskazówek. Nie rozwodził się nad technicznym aspektem naszym prac, a raczej pilnował, by wszyscy ukończyli swoje obrazy w ciągu dwóch godzin zajęć.

Przykładowe obrazy Cassiniego

Mieliśmy zacząć od namalowania tła, czyli nieba. Od razu stało się jasne, że wszyscy mamy bardzo indywidualne style i żadna z prac nie będzie taka sama. Keyes przechadzała się po pokoju i z każdym z nas zamieniała kilka słów. W repertuarze miała pochwały, których nie powstydziłaby się rasowa przedszkolanka: „Hej, co za świetne pociągnięcia pędzlem! Bardzo mi się podoba, że w tym miejscu użyłaś ciemniejszych barw! Genialny pomysł, żeby tutaj dodać słońce!"

Większość osób przy moim stole nie chciała ani udzielić wywiadu, ani dać się sfotografować. Ich niechęć najprawdopodobniej wzięła się stąd, że do dzisiaj istnieją pewne negatywne (i nieprawdziwe) stereotypy dotyczące ludzi używających marihuany. Jednak para tworząca po mojej prawej stronie, Brandon z Detroit i Ryan z Inglewood, nie miała żadnych oporów, żeby coś o sobie opowiedzieć. „Mój skarb podszedł do mnie i powiedział: »Idziemy zapalić i malować«. Więc poszliśmy zapalić i malować" – odpowiedział mi Bradon, gdy zapytałem go o to, w jaki sposób tutaj trafił. Później się okazało, że nigdy wcześniej nie malował na płótnie i gdyby nie te zajęcia, najprawdopodobniej w życiu by się na to nie zdecydował.

Reklama

Nie tylko o używkach. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Wraz z biegiem czasu indywidualny charakter każdego z obrazów stawał się coraz bardziej zauważalny. Organizatorzy namawiali studentów, aby pozbyli się wszelkich zahamowań i po prostu postępowali zgodnie ze swoją intuicją. W efekcie powstało kilka abstrakcyjnych obrazów, a część w ogóle zrezygnowała z grzybów na rzecz ludzi i tygrysów.

Podczas gdy Brandon i ja dyskutowaliśmy o naszych dziełach, restauratorka Kristal Chamblee wyłoniła się z kuchni i poinformowała grupę, że w pokoju obok zostały wyłożone najróżniejsze ciasteczka, ciasta i inne wypieki. Jednak gdy skończyliśmy rozmawiać i poszliśmy do kuchni, okazało się, że po smakołykach nie zastały nawet okruszki. Chcąc znaleźć w tej tragedii jakieś pozytywne strony, poinformowałem Brandona, że rezygnując z posiłku na rzecz naszej sztuki, oficjalnie staliśmy się artystami.

Brandon i Ryan oraz ich obrazy

Pod koniec zajęć wszyscy zaczęli kręcić się po pokoju, chwaląc cudze prace i sprzątając swoje stanowiska. Kiedy się spakowałem i jakimś cudem namierzyłem ostatnie ocalałe ciacho, podszedłem do Keyes, żeby zapytać ją o miejsce jej zajęć w świecie, w którym przyszłość sztuki jest ewidentnie zagrożona. Wyznała mi, że propozycję odebrania funduszy dla NEA uważa za „nad wyraz niepokojącę", między innymi dlatego, że wierzy w „uspokajającą moc sztuki, rozumianej zarówno jako pewien rodzaj aktywności człowieka, jak i źródło piękna w naszym życiu".

Reklama

Oprócz obalenia krzywdzących i nieprawdziwych stereotypów na temat osób, które sięgają po marihuanę, przedsięwzięciu Keyes przyświeca jeszcze jeden cel: chce, aby wszyscy malarze „wychodzili z tych zajęć odprężeni i szczęśliwi, nawet jeżeli nie są zadowoleni ze swoich prac. Humor ma im poprawiać to, że zapalili, śmiali się i nawiązali nowe przyjaźnie". Zauważyła również, że „w PP&P wcale nie chodzi o stworzenie wybitnego dzieła sztuki, tylko o możliwość legalnego spożycia marihuany i jednoczesnego pobudzenia własnej kreatywności".

Więcej sztuki

Bardzo dobrze się bawiłem malując na haju i wydaje mi się, że reszta grupy również wyszła z zajęć niezwykle zadowolona. Dla tych, którzy nigdy spróbowali swoich sił w malarstwie – być może dlatego, że są perfekcjonistami i boją się eksperymentów z zupełnie nieznanym medium – stanięcie za sztalugami z lolkiem w ręku może stanowić niezapomniane przeżycie.

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej na VICE: