FYI.

This story is over 5 years old.

rozmowa

Pezet o hajsie, konserwatyzmie i „Requiem dla snu”

„Jakiś czas byłem bejem i aż za dobrze wiem czym to grozi” – mówi enigmatyczny raper
N
tekst Noisey

Bez Dogrywki: cykl wywiadów przeprowadzanych przez Andrzeja Całę i Marcina Flinta. Fot. Mikołaj Maluchnik. Za pomoc dziękujemy Martynie Konradowicz, klubowi Miłość i galerii sztuki Piktogram.

Pezet jest artystyczną niewiadomą, więc nie mieliśmy pojęcia jak potoczy się ta rozmowa. Wyszła nam opowieść o niedojrzałości, trudach dorosłości, kondycji szołbiznesu, Polsce. Ale spokojnie, znalazło się miejsce i na O.C., i na Migosów, i Włodiego i na Bedoesa. To wierny zapis, bez cięć, przestawiania odpowiedzi. Paweł Kapliński na surowo.

Reklama

Noisey: Trochę Cię nie było, potem na chwile wróciłeś, teraz znowu Cię nie ma. Jesteś dla słuchaczy nieuchwytnym celem. 
Pezet: No… I chyba nie rozwieję za dużo wątpliwości. Jest tak jak mówicie, bo miałem trochę problemów zdrowotnych. Na tym polu zmieniło się na lepsze, ale przy okazji nabrałem dystansu do całej sceny, zobaczyłem jak to wygląda… Niby z różnych względów nadal powinienem być jej częścią, bo to mój zawód, innego nie mam, a trzeba myśleć życiowo, dorośle. Nie wydaje mi się, bym mógł zacząć robić coś nowego. A zarazem nie chce mi się być raperem.

Czyli wypalenie zawodowe dotyczy raperów jak każdego innego zawodu?
Ja nawet nie o tym. Jeszcze jesteśmy młodzi, ale dociera coraz więcej sygnałów, że sporo znajomych w naszym wieku choruje. Nie wiem, czy to taki czas, czy zawsze tak było i pewne rzeczy przed czterdziestką zaczynają doskwierać… Odkąd sam zacząłem mieć problemy ze zdrowiem - podkreślam, w tej chwili ustabilizowane - zacząłem dostrzegać takie rzeczy. Wcześniej kiedy dostawałem newsa o tragedii to ruszała mnie po ludzku, ale podchodziłem do tego na zasadzie "zdarza się, trudno". Teraz rusza mnie to inaczej, wiem z czym to się może wiązać. Angażuję się sam z siebie w pomoc innym.

To da się zauważyć po twoim facebookowym wallu. Rzeczywiście jest tego sporo.
Obawiałem się wręcz, że to może wyglądać jakbym zmienił działalność. Ale w sumie mi to nie przeszkadza. Wcześniej miałem kolokwialnie mówiąc wyjebane na takie rzeczy, teraz odpłacam za czas, kiedy to podejście było z mojej strony niewłaściwe. Nie przeczę, jest to kłopotliwe. Próśb jest tyle, że wyłączyłem sobie na fanpage'u otrzymywanie wiadomości. Życie jest jakie jest, każdy na jakimś etapie boryka się z coraz trudniejszymi problemami, prywatnymi, zdrowotnymi, różnymi. Jeżeli mam próbować wrócić na scenę, coś nagrać, coś zrobić to potrzebne mi są social media, tymczasem wchodzę na nie i zajmuje mnie wyłącznie ta dziedzina. Musiałem to ukrócić, co też nie było łatwe. Bo jak to się tak odwrócić, nie pomagać? Ale z drugiej strony trzeba mieć życie.

Reklama

Polub Noisey na Facebooku by wiedzieć, kogo słuchać

Muzyki też wrzucasz sporo. Zawsze miałeś chęć słuchacza edukować, być mu przewodnikiem, dać mu trochę inspiracji.
Bez przesady, to nie jest żadna misja. Już dawno temu zaczęło mi jednak przeszkadzać to, jak jesteśmy odbierani, że patrzy się na nas przez pryzmat wyłącznie naszej twórczości. Nie chcę uchodzić za blogera, ale znam kanon i czasem coś wrzucam, mam z tego przyjemność. Myślę, że moja muzyczna zajawka może być dla ludzi ciekawa. Reakcje potwierdzają tę wersję.

Jesteś nostalgiczny, chętnie wracasz choćby do lat 90.
Tak. To czas rozliczeń, od paru lat wałkuję sobie w głowie różne sprawy i bardziej mi się wtedy podobało.

Masz wrażenie, że rap ma najlepsze lata za sobą?
Totalnie. Doszedłem ostatnio do smutnego dla mnie wniosku, kiedy ktoś mówił mi o jakimś polskim raperze z tej nowej szkoły. Posłuchałem tego, stwierdziłem, że jest to zupełnie nie moja bajka, mruknąłem pod nosem "Jezu, jakie to jest złe". Ale może to wcale nie jest złe, tylko ja jestem stary? W końcu kiedy my robiliśmy muzę pod koniec lat 90., to dla ludzi tworzących muzykę chwilę wcześniej było to czymś zupełnie nieakceptowalnym.

Ale oni nie tworzyli muzyki hiphopowej. Zresztą nie byłeś typem hermetycznym. Miałeś na ten przykład etap grime'owy.
Proszę Was…

(Śmiech) No dobra, ale "Muzyka rozrywkowa" pomogła ugruntowywać się w Polsce nowemu hip-hopowi.
Wchodząc w ten klimat czułem jakby to była zupełnie nowa rzecz, bez barier, trochę w opozycji do mojego konserwatywnego podejścia z czasów Obrońców Tytułu. Ale był taki moment, że ja się od tego trueschoolu odwróciłem totalnie, zaczęło mnie to mentalnie irytować, ta próba narzucenia, że ma być tak, a wszystko inne jest do dupy. "Muzyka rozrywkowa" to jedno, jednak kiedy wróciłem po latach do "Muzyki poważnej", odebrałem tę płytę jako kompletnie niehiphopową. Emocjonalność to jedno, ale też praca Noona. Gdybym się uparł, znalazłbym tam i Depeche Mode. Dziwnych mamy w Polsce odbiorców. Zarzuca mi się, że ich obrażam, ale trudno mi nie powiedzieć, że są głupio konserwatywni. "Nie bo nie", postawa, która kojarzy mi się z obecnym rządem. Strasznie mnie to wkurwia.

Reklama

A ta tęsknota za najntisami to bardziej muzyczna czy osobista?
Przede wszystkim tęsknię jako człowiek. Przez wiele lat - a mam ich teraz na karku 36 - nie zdawałem sobie sprawy, z tego jak strasznym byłem dzieciakiem. Uważałem, że jestem najmądrzejszy, a wszyscy dorośli, z rodzicami na czele, pierdolą głupoty, suszą mi łeb o rzeczy kompletnie nieistotne. Okazuje się, że znalazłem się w punkcie, w którym odkrywam, że dorosłe życie nie wygląda tak jak myślałem. Nie jest łatwo, zwłaszcza jak wciąż jesteś gnojem.

Nie miałeś możliwości harmonijnego ewoluowania krok po kroku. Kariera zaczęła Ci się pod koniec liceum, wszedłeś w nią z biegu. Solówki, płyta z bratem, Płomień 81…
Ostrego nie przebiję (śmiech). Nie było jak dojrzeć, przejść od etapu do etapu. Kariera w Polsce to kuriozalna sprawa, zwłaszcza rapera. Miałem to szczęście i nieszczęście załapania się do grona ludzi, którzy to zaczynali. Oczywiście chwilę wcześniej było 3H czy Molesta, bo to z tym się identyfikowałem, z warszawską sceną, ale uczestniczyłem w tym wystarczająco wcześnie, by uchodzić za klasyka. Tamto jest klasyk, to jest klasyk, pan tu siedzący też jest klasyk, jest mi bardzo przyjemnie, niesamowicie mi miło, choć nie mam się jak do tego odnieść. Co innego jest ważne - jesteś nastolatkiem, zaczynasz karierę. A ta wyglądała tak, że jak rozliczyłem się za pierwszy Płomień z Tytusem, to pojechałem do warszawskiego sklepu, gdzie można było kupić Ecko Unlimited, do Promenady, kupiłem sobie spodnie dresowe i t-shirt i było po wypłacie. Wróciłem do domu, do rodziców. Okej, masz osiemnaście lat, to nie jest czas na bóg wie jakie pieniądze. Potem był 2002, pierwszy koncert i pamiętam, że zgarnąłem tysiaka i jak poszedłem do Empiku, to wykupiłem niemalże wszystkie płyty hiphopowe jakie były. Duży strzał. Więc niby była jakaś gotówka, ale jeśli mam wracać do tamtych czasów…

Reklama

Szczerze mówiąc wolałbym mieć niż być. Jak mi się źle wiedzie, jest kiepsko, nie układa się, zaczyna się myślenie o finansach, pytam sam siebie "Na co ci to wszystko, Paweł?". Wejście w dorosłość nie było możliwe, bo z jednej strony byłeś gwiazdą, a z drugiej - gówno z tego miałeś. Cały czas czuję z tyłu głowy, że tak jest.

Całe pokolenie łudziło się, że z rapu przeżyje życie.
I jest szereg dowodów, że się da! Mógłbym lepiej żyć, gdyby pewne sprawy potoczyły się inaczej. Z drugiej strony jest też szereg dowodów, że się nie da. To jeszcze kwestia standardu. Będąc cały czas na świeczniku nie udało mi się dorosnąć. To zostało świetnie pokazane w filmie, któremu daleko może do genialności, ale należne trzeba mu odda. Mówię o "Jesteś Bogiem". Cholernie smutne jaki status majątkowy ma polski rap. Z czym musiał się borykać Magik, człowiek, którego już nie ma, bohater filmu i wielu ludzi. Film pokazuje, że facet był ikoną, na tyle rozpoznawalną, że nie mógł ot tak sobie incognito iść do sklepu. I nie miał z tego nic.

Z drugiej strony poszło dementi od Abradaba, że to nie był czas, kiedy trzeba było wydzierać wydawcy każde 50 złotych. Panowie grali koncerty i tak dalej.
Mi chodzi o godziwe życie. Tylko tyle. O tym, że paru nas wpakowało się w takie, a nie inne umowy można zrzucić wyłącznie na naszą głupotę, człowiek rozsądny podpisując rzeczy decydujące o jego przyszłości powinien się wokół nich zakręcić. Ale my żyjemy w bańce, nibylandii, świecie ludzi, którzy nie chcą mieć z odpowiedzialnością nic wspólnego. Zaliczam się do niego i to jest olbrzymi kłopot.

Reklama

Własna firma, faktury…
Dostaję spazmów jak tylko o tym słyszę. Kiedy poznałem starych polskich wyjadaczy rockowych i zobaczyłem jak bardzo dbają o "zaiksy", to doszedłem do wniosku, że ja w takim razie nie mógłbym robić muzyki. Pisząc kawałek czułbym się jak księgowy. To wymagałoby zmiany zawodu. Albo nagrywałbym same gówniane kawałki. I tak nagrałem ich w chuj, ale były też rzeczy spoko. A tak siekałbym same gnioty. Tak uważam.

Mówiłeś, że rap to twój zawód i nie za bardzo chce Ci się pracować. Normalna rzecz, tyle, że jak stolarzowi się nie chce pracować, to i tak może wstać, pójść do warsztatu, zrobić stół. A u was to jest artystyczna działalność. Nie porwiesz ludzi tekstem, który nie porwie ciebie samego.
Właśnie o to mi chodzi. Szedłem na takie kompromisy, wypuszczałem rzeczy, z których byłem niezadowolony. Szereg razy uprawiałem chałturnictwo. Artysta musi być wybitny - ja nie jestem wybitny, mówimy o kimś kalibru Toma Waitsa - żeby nie mieć takiego momentu. Inaczej to go czeka. Staram się temu nie poddać. Jestem na tyle mądry albo na tyle głupi, sam nie wiem. Będąc starym…

Przerwiemy, bo powtarzasz to jak mantrę. Jeszcze kawał życia przed tobą.
Statystyki są różne, nie chcę iść w stronę gadania "wyjdziesz z domu i spadnie ci cegła na głowę". No tak, jeszcze kawał życia. Ale wrócę do tych rockmanów. To jest działalność, przedsiębiorstwo. Wstają rano, mają ustaloną robotę, od tej do tej godziny siedzą i piszą teksty, potem jest to, to i tamto. Dla mnie to nie ma nic wspólnego z byciem artystą. Staram się nie uprawiać rzemiosła.

Twój brat, Małolat, mówił to samo.
A widzicie. Tu może wchodzić jeszcze w grę gen rodzinny. Jesteśmy patentowanymi leniami. I koniec.

Ale tak patrząc skąd się rap wywodzi, to było rzemiosło. Wodzirejka na Block parties, żeby ludzie trzymali ręce w górze, a dziewczyny piszczały dlatego, że jesteś zajebisty. Użytkowa muzyka, design słowa.
Muzyka w ogóle jest użytkowa i również za to ją kocham. Tylko, że - nie wiem jak to nazwać, bo nie chcę tu robić z siebie drugiego Da Vinciego, pana artysty i pleść o natchnieniu - bywa, iż coś cię tknie. Ja najlepszych tekstów nie pisałem na akord. Przychodziły i natychmiast biegłem do domu po to, żeby je zapisać od razu, teraz. Poniedziałek, 16.30, siedzę na obiedzie z dziewczyną i nie ma bata. Cześć, jadę. To jest najlepsza rzecz. Mam takich impulsów coraz mniej. Mam wrażenie, że wpadłem w pułapkę. Mam umiejętność pisania o rzeczach nieszczęśliwych, umiem o tym gadać, z literatury i filmów wyniosłem ten głupi, gówniany etos. Tylko, że takie teksty sprawiają, że jestem stłamszony, ogarnia mnie depresja. Mam tego dosyć. Gdybym mógł, objąłbym posadę bankiera i wypełniał formularze w Excelu, nie zapracowując się przy tym za bardzo. Trochę żartuje, ale tylko trochę, nie byłoby tych pieprzonych emocjonalnych huśtawek.

To jeszcze nie koniec. Resztę rozmwy z Petem przeczytasz na Nosiey Polska